Dominikanin odchodzi z przytupem

Zrzucenie sutanny, zaprzeczenie ślubom, które się składało, jest postrzegane jako złamanie lojalności. Ambitni „eksi" swoją porażkę chcą więc przekuć w zwycięstwo. Jak? Bardzo prosto – wystarczy odejść w świetle kamer

Publikacja: 23.02.2013 00:01

Red

Kiedy w 2010 roku zmarł o. Joachim Badeni, jeden z najbardziej znanych polskich dominikanów, ponoć wśród zakonników krążył żart, że Badeni miał szczęście, bo zmarł jako duchowny. A nie każdemu dominikanowi się to zdarza.

Oczywiście, habitów pozbywają się nie tylko ojcowie z zakonu św. Dominika. Czynią to członkowie innych zgromadzeń, sutanny zrzucają księża diecezjalni. „Wprost", powołując się na watykańskie statystyki, pisał, że co piąty odchodzący od kapłaństwa ksiądz jest Polakiem. W pierwszej dekadzie XXI wieku pod względem kościelnych „eksów" (jak żargonowo określani są byli księża) wyprzedzaliśmy Włochy, Hiszpanię i Niemcy. Aż w 80 procentach  przypadków powodem odejścia z kapłaństwa jest miłość do kobiety, chęć posiadania potomstwa albo po prostu strach przed samotnością. Choć z punktu widzenia osoby wierzącej każde takie odejście jest w pewnym sensie porażką, to bywa, że sami „eksi" ze swojego dramatu urządzają medialne widowisko.

W ciągu ostatnich paru lat mogliśmy śledzić kilka odcinków serialu „Zrzucam sutannę". Jego bohaterami byli duchowni z pierwszych stron gazet i telewizyjnych ekranów, lubiani duszpasterze, cenieni kaznodzieje i uznani naukowcy, jak ksiądz Stanisław Obirek i ksiądz Tomasz Węcławski. Niepokojąco wielu jest wśród nich dominikanów. Ojciec Tomasz Kwiecień, ojciec Jacek Gałuszka, ojciec Ryszard Bosakowski, ojciec Tadeusz Bartoś i niedawno – ojciec Jacek Krzysztofowicz. Zwłaszcza ci dwaj ostatni postanowili zrzucać habity w blasku telewizyjnych kamer.

Z pewnością wielu pobożnych wiernych zaczęło zadawać sobie pytania, czy dominikanie, którzy zdecydują się odejść, muszą to robić w świetle reflektorów. – Nie muszą i nie zawsze tak robią – zarzekał się ojciec Paweł Kozacki, przeor klasztoru Dominikanów w Krakowie, który zapewniał, że z zakonu odchodzili też duchowni, o których media nie wspominały. – Tylko odejścia kilku z nas stały się newsem – dodał duchowny.

Mocny news

Wiadomością, którą telewizje eksponowały na żółtych paskach, było odejście ojca Jacka Krzysztofowicza, wieloletniego przeora klasztoru w Gdańsku, opiekuna Jarmarku Dominikańskiego, mocno zaangażowanego w przykościelny Ośrodek Pomocy Psychologicznej. W poniedziałek 14 stycznia zawrzało. Popularny duszpasterz odchodzi z zakonu, żeby żyć z kobietą? Co więcej, publikuje pożegnalne nagranie, w którym wyjaśnia powody swojej decyzji? „Nie chcę tak żyć, bo nie wierzę w sens życia, które przez minione 25 lat prowadziłem. Mam głębokie poczucie, że wreszcie odważyłem się na to, żeby żyć i kochać, że nareszcie dojrzałem do tego, do miłości, do takiej ludzkiej, zwyczajnej miłości do czegoś, czego się bardzo bałem, przed czym uciekałem i się chroniłem w habicie, stając za ołtarzem i nim się odgradzając od świata i od ludzi. Już tak więcej nie chcę, chcę inaczej" – mówi.

Psychologiczne tłumaczenia Krzysztofowicza nie do wszystkich przemówiły. W ostrych słowach „mowę pożegnalną" skomentował inny znany dominikanin, ojciec Paweł Gużyński. – Nie jest to wyznanie wiary, ale wyznanie psychoanalityka – powiedział w TVN 24. W rozmowie z „PM" doprecyzował: „Ojciec Jacek sprowadził wiarę do poziomu przeżywanych bądź nieprzeżywanych uczuć. Dla niego Bóg przestał być miłością, a miłość stała się bogiem. To historia stara jak świat. Kiedy eros pozbawi kogoś rozsądku, to jego postępowanie staje się dziecinne i głupie".

Dlaczego ceniony duszpasterz z 25-letnim stażem nie może po prostu po cichu odejść? Z pokorą i skruchą, bo przecież coś mu nie wyszło, zawiódł... Być może obwieszczanie całemu światu swojego odejścia odgrywa rolę uzasadniającą dla swoich decyzji. Ewa Kusz, psycholog i seksuolog, mówi, że to możliwe, ale każdy taki przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie. Próba racjonalizacji swojego wyboru to tylko jedno z możliwych przypuszczeń. Inne możliwe to np. chęć poinformowania tych wszystkich, z którymi duchowny miał kontakt – zauważa w rozmowie z „Rz" Kusz, zajmująca się m.in. terapią psychologiczną księży i osób zakonnych.

Z kolei ojciec Gużyński nie ma wątpliwości, że działa tu mechanizm potwierdzania wobec siebie samego i innych słuszności swojej decyzji. –  Zrzucenie sutanny, zaprzeczenie ślubom, które się składało, jest czymś nagannym, więc ci bardziej ambitni „eksi" chcą to przekuć na zwycięstwo. Obecnie można to zrobić stosunkowo łatwo, ponieważ wylansowano przekonanie, że za herosów należy uważać tych, których życie pokonało. Natomiast niewiarygodni są ci, którzy pozostają w zakonie i starają się żyć wiernie, szanować zobowiązania, służyć ludziom. Nowym bohaterem jest ten, kto to wszystko porzuca. Przecież to jawnie niedorzeczne – twierdzi w rozmowie z „Rz".

Cnota oryginalności?

Ojciec Gużyński w rozmowie z TVN 24 otwartym tekstem przyznał, że odejście bez medialnego szumu nie byłoby w dominikańskim stylu. – Dominikanie mają to do siebie, że lubią robić rzeczy niestandardowe. Dominikaninowi nie wypada powiedzieć: odszedłem z zakonu z kobietą. Bo to zbyt przaśnie brzmi. To jest tandetne. To paździerz – powiedział, ostro komentując oświadczenie Krzysztofowicza.

I tak docieramy do sedna  problemu, którym jest niezwykły indywidualizm ojców z zakonu św. Dominika, który z jednej strony rodzi takie autorytety jak ojciec Joachim Badeni czy charyzmatyczny ojciec Jan Góra, a z drugiej – pomaga niektórym zakonnikom dojrzewać – jak zgrabnie ujął Krzysztofowicz – do odejścia. Ojciec Kozacki nie widzi jednak w indywidualizmie, który zawsze był dominikańskim rysem, problemu. – Chodzenie po granicach jest trudne. Ale ktoś musi to robić. Dzięki temu jesteśmy w stanie dotrzeć do osób, do których standardowe działania nie docierają – zapewnia.

Kusz także nie uważa indywidualizmu za przyczynę wszelkich nieszczęść. – Każda cecha może zostać przerysowana. Jeśli podczas formacji zwraca się uwagę na indywidualizm, na pewną autonomię, twórczość, to jest duża szansa, że zostanie to z pożytkiem wykorzystane, dla dobra zakonu, Kościoła, etc. Ale może się pojawić pokusa nadmiernego indywidualizmu, która skutkuje oryginalnością śmieszną albo nawet głupią. Każda cecha człowieka, jeśli mieści się w pewnej harmonii z innymi cechami, jest dobra, a efektem przerysowania są karykatury – mówi w rozmowie z „PM".

– Dla nas indywidualność jest rzeczą ważną. Dominikanin ma poczucie swojej wartości. Gdy jednak rozdyma je ponad słuszną miarę, dochodzi do wniosku, że np. nie będzie odchodził jak byle księżulo. Przecież to nie jest odejście Kowalskiego z Trawek Dolnych. To odejście dominikanina! Ale to jedynie część próby udowodnienia sobie i innym, że to, co robi, jest OK, choć to świństwo w każdym calu – dodaje ojciec Gużyński.

Na manowce

Prawdziwy problem pojawia się wtedy, kiedy chęć dotarcia do osób, do których nie przemawiają standardowe metody, owocuje rozmiękczaniem twardego i niezmiennego w wielu kwestiach nauczania Magisterium Kościoła. Taki postępowy duchowny szybko staje się pupilkiem mediów, o których wiadomo, że są antykatolickie, wcielając się na ich potrzeby w rolę „pożytecznego idioty". W podobnej roli wystąpił w 2009 roku ojciec Krzysztofowicz, udzielając wywiadu „Gazecie Wyborczej", litującej się nad dolą – rzekomo uciśnionych – kobiet w Kościele. Zakonnik zgodził się z przytoczonym przez dziennikarkę „GW" etatowo podnoszonym argumentem, że kobiety są dyskryminowane, bo nie mogą być ministrantami, księżmi, biskupami. – Kościół to rzeczywiście instytucja w stu procentach męska, hierarchiczna, patriarchalna. I jako taka ma niemały problem ze zrozumieniem kobiet – wyznał.

Co więcej, o.Krzysztofowicz stwierdził, że kapłaństwo kobiet wcale nie stoi w sprzeczności z istotą wiary chrześcijańskiej i nie można twierdzić, że nigdy Kościół nie dopuści kobiet do tego sakramentu. – Nie jestem osobiście przeciwnikiem kapłaństwa kobiet, nie sądzę, żeby ono coś zmieniło w moim głoszeniu Ewangelii i przeżywaniu własnego kapłaństwa, ale z drugiej strony jestem pewien, że spowodowałoby ono diametralną zmianę w funkcjonowaniu Kościoła. Wpuszczenie kobiet do tej z gruntu męskiej instytucji zapewne rozsadziłoby ją od środka – spekulował.

Wypowiedzi lawirujących na granicy zgodności z nauką Kościoła u niektórych dominikanów nie brakowało – ot, choćby rewelacje ojca Tomasza Dostatniego, chętnie przedrukowywane przez „Gazetę Wyborczą". Oczywiście, te kontrowersyjne kwestie stanowią jedynie margines w kontekście setek wypowiedzi zakonników, które wiernie oddawały nauczanie Kościoła. Jednak im bardziej rozpoznawalny zakonnik, tym szerszym echem odbiją się jego słowa i tym większe ryzyko sprowadzenia na manowce wiernych. Tym bardziej że media, szczególnie dalsze od Kościoła, chętnie traktują słowa jednego duchownego, w dodatku głoszącego  „postępowe" poglądy, jako głos Kościoła w ogóle.

Jeśli u duchownego istnieje mocne pragnienie zaistnienia w mediach, to trudno się dziwić temu, że – o ile podejmie taką decyzję – także ze swojego odejścia urządzi medialne show. – Mam tu na myśli choćby Tadeusza Bartosia, którego teksty, jeszcze jako zakonnika, śledziłam. Z jednej strony jest więc bardziej lub mniej świadome pragnienie zaistnienia w mediach, a z drugiej – mediami rządzi tendencja poszukiwania atrakcyjnego newsa, choćby takim był tylko przez krótką chwilę – mówi Ewa Kusz. Zainteresowanie mediów takimi przypadkami to samonapędzające się koło, bo z jednej strony dziennikarze mają łatwego i dobrze sprzedającego się newsa, z drugiej – gdyby zainteresowania mediów nie było, rozstający się z habitem zakonnik nie miałby czego rzucić im na pożarcie.

Ojciec Michał Mitka, przeor klasztoru w Gdańsku, w którym jeszcze do niedawna funkcjonował Jacek Krzysztofowicz, nie chce w żaden sposób komentować decyzji byłego współbrata, z którym przez wiele lat nie tylko mieszkał, ale i współpracował. Tłumaczy, że ze sprawą łączy się zbyt wiele emocji i spraw osobistych, o których nie chce rozmawiać. Ma żal do mediów, które z maniakalnym uporem podawały, że pożegnanie o. Jacka ukazało się na oficjalnej stronie dominikanów. Prawda jest jednak taka, że w serwisie gdańskich zakonników, w zakładce „mieszkańcy", przy nazwisku o. Jacka znajdował się tylko link do jego prywatnej strony. I to właśnie tam pojawiło się jego oświadczenie o odejściu. – Co więcej, zostało tam zamieszczone bez naszej wiedzy. Gdy tylko dowiedzieliśmy się o istnieniu tego oświadczenia, usunęliśmy link z naszej strony, dając w ten sposób wyraźnie znać, że nie podpisujemy się pod treścią tego oświadczenia. Niestety treść oświadczenia zdążyła już wcześniej przedostać się do mediów, które rozpowszechniły informację o pochodzeniu oświadczenia z oficjalnej strony klasztoru Dominikanów w Gdańsku – prostuje ojciec Mitka i to jedyny jego komentarz w tej sprawie.

– To było świństwo – dodaje ojciec Gużyński, który samo oświadczenie odebrał jako niestosowne, nieodpowiedzialne i nieuczciwe, zarówno wobec współbraci, jak i ludzi. – Bracia dużo więcej wiedzą o całej sprawie, mają dużo szerszy punkt widzenia niż ten, który przedstawił ojciec Jacek w swoim nagraniu. Nie ma w nim na przykład mowy o jego „zabawach" w ustawienia Hellingera, które w Niemczech są już zabronione jako praktyka z pogranicza okultyzmu. Bracia protestowali przeciw temu i domagali się, by ojciec Krzysztofowicz zaprzestał takich działań pod dominikańskim szyldem – opowiada.

Dopytuję, czy nie można było z tym nic zrobić. Przecież skoro bracia wiedzieli, że dzieje się coś złego... – Wbrew różnego rodzaju opiniom na temat Kościoła, w wielu przestrzeniach jego życia bardzo szanuje się wolność jednostki. Ten szacunek jest tak duży, że nikogo do niczego nie zmuszamy. Jeśli ktoś z własnej woli złoży śluby zakonne i szanuje przyjęte w ten sposób reguły, to wszystko jest OK. Jeśli jednak ktoś tego nie robi, to nie stosuje się przeciw niemu środków przymusu. Mogę oczywiście nałożyć na kogoś pokutę za występek, ale jeśli ktoś nie chce, to jej nie spełni. Ojciec Jacek od długiego czasu ignorował zasadę posłuszeństwa. Jeśli pani pyta, co jest zaworem bezpieczeństwa dla indywidualności dominikanów, odpowiem: posłuszeństwo. Jeśli swoją indywidualność uzgodnisz z posłuszeństwem, nie ma problemu, możesz rozwijać świetnie siebie, przynosić chwałę Panu Bogu i zakonowi. Jak przestajesz być posłuszny, uważasz, że jesteś zawsze mądrzejszy od wszystkich, to wówczas zaczynają się problemy – wyjaśnia ojciec Gużyński i opowiada, jak wyglądało „pożegnanie" Krzysztofowicza z braćmi: „Na odchodnym ojciec Jacek oświadczył braciom, że są tchórzami i frajerami, którzy zostają w zakonie tylko dlatego, że nie mają odwagi odejść. Siebie obwołał jedynym sprawiedliwym, bo ma odwagę porzucić życie zakonnego, a z nim wszelki fałsz i obłudę. Ludziom natomiast przedstawił słodką bajeczkę o miłości, na którą się wielu nabrało".

– I teraz my musimy po nim sprzątnąć – dodaje nie bez żalu przeor łódzkiego klasztoru. Opowiada o dziesiątkach e-maili, jakie dostał po odejściu ojciec Jacka. Pyta, co teraz powiedzieć jednemu czy drugiemu małżeństwu, które się rozsypuje. – Przecież oni teraz mnie powiedzą, żebym się wypchał! Skoro Krzysztofowiczowi wolno było rzucić habitem, to ktoś nie może odejść od żony? Jacek wziął nogi za pas i uprawia miłość, a my...

Z naszego klasztoru niespełna trzy lata temu odeszło dwóch ojców –  z tego samego powodu, co ojciec Krzysztofowicz, dla kobiety. I przez cały ten czas borykamy się z problemem, jakim są ofiary takich odejść. Taki farbowany heros wielu ludziom przetrąca wiarę i życie. Można  stworzyć długą listę takich ofiar, a jeśli ktoś mówi, że odejście jest jego prywatną sprawą, to najzwyczajniej w świecie kłamie – mówi ojciec Gużyński.

Zaproszenie do programu

Obecność na antenie Tomasza Węcławskiego, Stanisława Obirka czy byłego dominikanina Tadeusza Bartosia to gwarancja, że padnie wiele gorzkich słów pod adresem celibatu, biskupów, którzy powinni się „odczepić", czy kościelnych hierarchów, którzy rzekomo tuszują pedofilię w swoich szeregach. Ich opinie traktowane są ze szczególną estymą, bo przecież „byli, widzieli, wiedzą, o czym mówią". Często jest jednak tak, że o Kościele wypowiadają się oni przez pryzmat swoich własnych doświadczeń. – W przypadku Tadeusza Bartosia, który bardzo często występuje w mediach, jestem skłonna myśleć, że o Kościele mówi przez pryzmat swoich problemów, dla których zrezygnował z zakonu. Słuchałam jego komentarzy na temat decyzji Benedykta XVI o zakończeniu pontyfikatu. Jego interpretacje, podobnie jak te głoszone przez pana Obirka, bardzo mnie uderzyły. Były tendencyjne. W tym kontekście można powiedzieć, że „eksi", przynajmniej ci, mówią dziś o Kościele przez pryzmat swoich problemów – uważa Ewa Kusz. Nie ma powodów, by stawiać tezę na wyrost, że każdy „eks" to zapiekły krytyk Kościoła, bo wszystko zależy od tego, w jaki sposób dany człowiek przeżywa swoje odejście, z jakiego ono jest powodu – przekonuje.

Psycholog zapewnia, że to, jak „eksi" (ale także kontrowersyjni duchowni) mówią o Kościele, zależy od tego, jaki mieli albo mają do tej instytucji osobisty stosunek. – Bo czego dotyczą kontrowersyjne poglądy? Pojawia się bowiem pytanie – czy chcę „dołożyć" Kościołowi czy po prostu kocham Kościół i chcę, aby był lepszy? W tej drugiej opcji używa się jednak nieco innych słów. Widzi się pewne wady, ale o tych samych błędach można mówić różnym językiem. Przecież także papież i biskupi zauważają błędy w Kościele i o nich mówią, nawet proszą o ich wybaczenie, a nie wywołuje to aż tylu kontrowersji. Wszystko zależy od tego, jak się o nich powie. A to z kolei zależy od tego, czy ten Kościół jest mój i ja współodczuwam, jeśli dzieje się w nim coś złego, czy mówię o Kościele jak o rzeczywistości, która jest gdzieś obok mnie – twierdzi.

O Jacku Krzysztofowiczu media powoli zapominają. Pewnie z czasem także część stałych bywalców odprawianej przez niego o dziewiątej wieczór słynnej „mszy ostatniej szansy" przywyknie do nowego duszpasterza. Pytanie, czy głośny „eks" nie zechce za jakiś czas o sobie przypomnieć, znów bezlitośnie obnażając bolączki trawiące Kościół?

Autorka jest publicystką portalu i kwartalnika „Fronda"

Kiedy w 2010 roku zmarł o. Joachim Badeni, jeden z najbardziej znanych polskich dominikanów, ponoć wśród zakonników krążył żart, że Badeni miał szczęście, bo zmarł jako duchowny. A nie każdemu dominikanowi się to zdarza.

Oczywiście, habitów pozbywają się nie tylko ojcowie z zakonu św. Dominika. Czynią to członkowie innych zgromadzeń, sutanny zrzucają księża diecezjalni. „Wprost", powołując się na watykańskie statystyki, pisał, że co piąty odchodzący od kapłaństwa ksiądz jest Polakiem. W pierwszej dekadzie XXI wieku pod względem kościelnych „eksów" (jak żargonowo określani są byli księża) wyprzedzaliśmy Włochy, Hiszpanię i Niemcy. Aż w 80 procentach  przypadków powodem odejścia z kapłaństwa jest miłość do kobiety, chęć posiadania potomstwa albo po prostu strach przed samotnością. Choć z punktu widzenia osoby wierzącej każde takie odejście jest w pewnym sensie porażką, to bywa, że sami „eksi" ze swojego dramatu urządzają medialne widowisko.

W ciągu ostatnich paru lat mogliśmy śledzić kilka odcinków serialu „Zrzucam sutannę". Jego bohaterami byli duchowni z pierwszych stron gazet i telewizyjnych ekranów, lubiani duszpasterze, cenieni kaznodzieje i uznani naukowcy, jak ksiądz Stanisław Obirek i ksiądz Tomasz Węcławski. Niepokojąco wielu jest wśród nich dominikanów. Ojciec Tomasz Kwiecień, ojciec Jacek Gałuszka, ojciec Ryszard Bosakowski, ojciec Tadeusz Bartoś i niedawno – ojciec Jacek Krzysztofowicz. Zwłaszcza ci dwaj ostatni postanowili zrzucać habity w blasku telewizyjnych kamer.

Z pewnością wielu pobożnych wiernych zaczęło zadawać sobie pytania, czy dominikanie, którzy zdecydują się odejść, muszą to robić w świetle reflektorów. – Nie muszą i nie zawsze tak robią – zarzekał się ojciec Paweł Kozacki, przeor klasztoru Dominikanów w Krakowie, który zapewniał, że z zakonu odchodzili też duchowni, o których media nie wspominały. – Tylko odejścia kilku z nas stały się newsem – dodał duchowny.

Mocny news

Wiadomością, którą telewizje eksponowały na żółtych paskach, było odejście ojca Jacka Krzysztofowicza, wieloletniego przeora klasztoru w Gdańsku, opiekuna Jarmarku Dominikańskiego, mocno zaangażowanego w przykościelny Ośrodek Pomocy Psychologicznej. W poniedziałek 14 stycznia zawrzało. Popularny duszpasterz odchodzi z zakonu, żeby żyć z kobietą? Co więcej, publikuje pożegnalne nagranie, w którym wyjaśnia powody swojej decyzji? „Nie chcę tak żyć, bo nie wierzę w sens życia, które przez minione 25 lat prowadziłem. Mam głębokie poczucie, że wreszcie odważyłem się na to, żeby żyć i kochać, że nareszcie dojrzałem do tego, do miłości, do takiej ludzkiej, zwyczajnej miłości do czegoś, czego się bardzo bałem, przed czym uciekałem i się chroniłem w habicie, stając za ołtarzem i nim się odgradzając od świata i od ludzi. Już tak więcej nie chcę, chcę inaczej" – mówi.

Psychologiczne tłumaczenia Krzysztofowicza nie do wszystkich przemówiły. W ostrych słowach „mowę pożegnalną" skomentował inny znany dominikanin, ojciec Paweł Gużyński. – Nie jest to wyznanie wiary, ale wyznanie psychoanalityka – powiedział w TVN 24. W rozmowie z „PM" doprecyzował: „Ojciec Jacek sprowadził wiarę do poziomu przeżywanych bądź nieprzeżywanych uczuć. Dla niego Bóg przestał być miłością, a miłość stała się bogiem. To historia stara jak świat. Kiedy eros pozbawi kogoś rozsądku, to jego postępowanie staje się dziecinne i głupie".

Dlaczego ceniony duszpasterz z 25-letnim stażem nie może po prostu po cichu odejść? Z pokorą i skruchą, bo przecież coś mu nie wyszło, zawiódł... Być może obwieszczanie całemu światu swojego odejścia odgrywa rolę uzasadniającą dla swoich decyzji. Ewa Kusz, psycholog i seksuolog, mówi, że to możliwe, ale każdy taki przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie. Próba racjonalizacji swojego wyboru to tylko jedno z możliwych przypuszczeń. Inne możliwe to np. chęć poinformowania tych wszystkich, z którymi duchowny miał kontakt – zauważa w rozmowie z „Rz" Kusz, zajmująca się m.in. terapią psychologiczną księży i osób zakonnych.

Z kolei ojciec Gużyński nie ma wątpliwości, że działa tu mechanizm potwierdzania wobec siebie samego i innych słuszności swojej decyzji. –  Zrzucenie sutanny, zaprzeczenie ślubom, które się składało, jest czymś nagannym, więc ci bardziej ambitni „eksi" chcą to przekuć na zwycięstwo. Obecnie można to zrobić stosunkowo łatwo, ponieważ wylansowano przekonanie, że za herosów należy uważać tych, których życie pokonało. Natomiast niewiarygodni są ci, którzy pozostają w zakonie i starają się żyć wiernie, szanować zobowiązania, służyć ludziom. Nowym bohaterem jest ten, kto to wszystko porzuca. Przecież to jawnie niedorzeczne – twierdzi w rozmowie z „Rz".

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy