Kiedy w 2010 roku zmarł o. Joachim Badeni, jeden z najbardziej znanych polskich dominikanów, ponoć wśród zakonników krążył żart, że Badeni miał szczęście, bo zmarł jako duchowny. A nie każdemu dominikanowi się to zdarza.
Oczywiście, habitów pozbywają się nie tylko ojcowie z zakonu św. Dominika. Czynią to członkowie innych zgromadzeń, sutanny zrzucają księża diecezjalni. „Wprost", powołując się na watykańskie statystyki, pisał, że co piąty odchodzący od kapłaństwa ksiądz jest Polakiem. W pierwszej dekadzie XXI wieku pod względem kościelnych „eksów" (jak żargonowo określani są byli księża) wyprzedzaliśmy Włochy, Hiszpanię i Niemcy. Aż w 80 procentach przypadków powodem odejścia z kapłaństwa jest miłość do kobiety, chęć posiadania potomstwa albo po prostu strach przed samotnością. Choć z punktu widzenia osoby wierzącej każde takie odejście jest w pewnym sensie porażką, to bywa, że sami „eksi" ze swojego dramatu urządzają medialne widowisko.
W ciągu ostatnich paru lat mogliśmy śledzić kilka odcinków serialu „Zrzucam sutannę". Jego bohaterami byli duchowni z pierwszych stron gazet i telewizyjnych ekranów, lubiani duszpasterze, cenieni kaznodzieje i uznani naukowcy, jak ksiądz Stanisław Obirek i ksiądz Tomasz Węcławski. Niepokojąco wielu jest wśród nich dominikanów. Ojciec Tomasz Kwiecień, ojciec Jacek Gałuszka, ojciec Ryszard Bosakowski, ojciec Tadeusz Bartoś i niedawno – ojciec Jacek Krzysztofowicz. Zwłaszcza ci dwaj ostatni postanowili zrzucać habity w blasku telewizyjnych kamer.
Z pewnością wielu pobożnych wiernych zaczęło zadawać sobie pytania, czy dominikanie, którzy zdecydują się odejść, muszą to robić w świetle reflektorów. – Nie muszą i nie zawsze tak robią – zarzekał się ojciec Paweł Kozacki, przeor klasztoru Dominikanów w Krakowie, który zapewniał, że z zakonu odchodzili też duchowni, o których media nie wspominały. – Tylko odejścia kilku z nas stały się newsem – dodał duchowny.
Mocny news
Wiadomością, którą telewizje eksponowały na żółtych paskach, było odejście ojca Jacka Krzysztofowicza, wieloletniego przeora klasztoru w Gdańsku, opiekuna Jarmarku Dominikańskiego, mocno zaangażowanego w przykościelny Ośrodek Pomocy Psychologicznej. W poniedziałek 14 stycznia zawrzało. Popularny duszpasterz odchodzi z zakonu, żeby żyć z kobietą? Co więcej, publikuje pożegnalne nagranie, w którym wyjaśnia powody swojej decyzji? „Nie chcę tak żyć, bo nie wierzę w sens życia, które przez minione 25 lat prowadziłem. Mam głębokie poczucie, że wreszcie odważyłem się na to, żeby żyć i kochać, że nareszcie dojrzałem do tego, do miłości, do takiej ludzkiej, zwyczajnej miłości do czegoś, czego się bardzo bałem, przed czym uciekałem i się chroniłem w habicie, stając za ołtarzem i nim się odgradzając od świata i od ludzi. Już tak więcej nie chcę, chcę inaczej" – mówi.
Psychologiczne tłumaczenia Krzysztofowicza nie do wszystkich przemówiły. W ostrych słowach „mowę pożegnalną" skomentował inny znany dominikanin, ojciec Paweł Gużyński. – Nie jest to wyznanie wiary, ale wyznanie psychoanalityka – powiedział w TVN 24. W rozmowie z „PM" doprecyzował: „Ojciec Jacek sprowadził wiarę do poziomu przeżywanych bądź nieprzeżywanych uczuć. Dla niego Bóg przestał być miłością, a miłość stała się bogiem. To historia stara jak świat. Kiedy eros pozbawi kogoś rozsądku, to jego postępowanie staje się dziecinne i głupie".
Dlaczego ceniony duszpasterz z 25-letnim stażem nie może po prostu po cichu odejść? Z pokorą i skruchą, bo przecież coś mu nie wyszło, zawiódł... Być może obwieszczanie całemu światu swojego odejścia odgrywa rolę uzasadniającą dla swoich decyzji. Ewa Kusz, psycholog i seksuolog, mówi, że to możliwe, ale każdy taki przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie. Próba racjonalizacji swojego wyboru to tylko jedno z możliwych przypuszczeń. Inne możliwe to np. chęć poinformowania tych wszystkich, z którymi duchowny miał kontakt – zauważa w rozmowie z „Rz" Kusz, zajmująca się m.in. terapią psychologiczną księży i osób zakonnych.
Z kolei ojciec Gużyński nie ma wątpliwości, że działa tu mechanizm potwierdzania wobec siebie samego i innych słuszności swojej decyzji. – Zrzucenie sutanny, zaprzeczenie ślubom, które się składało, jest czymś nagannym, więc ci bardziej ambitni „eksi" chcą to przekuć na zwycięstwo. Obecnie można to zrobić stosunkowo łatwo, ponieważ wylansowano przekonanie, że za herosów należy uważać tych, których życie pokonało. Natomiast niewiarygodni są ci, którzy pozostają w zakonie i starają się żyć wiernie, szanować zobowiązania, służyć ludziom. Nowym bohaterem jest ten, kto to wszystko porzuca. Przecież to jawnie niedorzeczne – twierdzi w rozmowie z „Rz".
Cnota oryginalności?
Ojciec Gużyński w rozmowie z TVN 24 otwartym tekstem przyznał, że odejście bez medialnego szumu nie byłoby w dominikańskim stylu. – Dominikanie mają to do siebie, że lubią robić rzeczy niestandardowe. Dominikaninowi nie wypada powiedzieć: odszedłem z zakonu z kobietą. Bo to zbyt przaśnie brzmi. To jest tandetne. To paździerz – powiedział, ostro komentując oświadczenie Krzysztofowicza.
I tak docieramy do sedna problemu, którym jest niezwykły indywidualizm ojców z zakonu św. Dominika, który z jednej strony rodzi takie autorytety jak ojciec Joachim Badeni czy charyzmatyczny ojciec Jan Góra, a z drugiej – pomaga niektórym zakonnikom dojrzewać – jak zgrabnie ujął Krzysztofowicz – do odejścia. Ojciec Kozacki nie widzi jednak w indywidualizmie, który zawsze był dominikańskim rysem, problemu. – Chodzenie po granicach jest trudne. Ale ktoś musi to robić. Dzięki temu jesteśmy w stanie dotrzeć do osób, do których standardowe działania nie docierają – zapewnia.
Kusz także nie uważa indywidualizmu za przyczynę wszelkich nieszczęść. – Każda cecha może zostać przerysowana. Jeśli podczas formacji zwraca się uwagę na indywidualizm, na pewną autonomię, twórczość, to jest duża szansa, że zostanie to z pożytkiem wykorzystane, dla dobra zakonu, Kościoła, etc. Ale może się pojawić pokusa nadmiernego indywidualizmu, która skutkuje oryginalnością śmieszną albo nawet głupią. Każda cecha człowieka, jeśli mieści się w pewnej harmonii z innymi cechami, jest dobra, a efektem przerysowania są karykatury – mówi w rozmowie z „PM".
– Dla nas indywidualność jest rzeczą ważną. Dominikanin ma poczucie swojej wartości. Gdy jednak rozdyma je ponad słuszną miarę, dochodzi do wniosku, że np. nie będzie odchodził jak byle księżulo. Przecież to nie jest odejście Kowalskiego z Trawek Dolnych. To odejście dominikanina! Ale to jedynie część próby udowodnienia sobie i innym, że to, co robi, jest OK, choć to świństwo w każdym calu – dodaje ojciec Gużyński.