Zmierzch półbogów

Daisy Hochberg, niemiecka księżna z angielskim rodowodem, umiała zadbać o swój wizerunek. Teraz patronuje próbie zmiany wizerunku Wałbrzycha

Publikacja: 23.02.2013 00:01

W szkolnych atlasach geograficznych z czasów Gierka można znaleźć mapę przyszłej Polski, opracowaną przez Komisję Planowania przy Radzie Ministrów. Według niej Wałbrzych jeszcze w XX wieku miał stać się trzecią aglomeracją w kraju, po katowickiej i warszawskiej. Prognoza się nie sprawdziła. Niedawna przemysłowa stolica Dolnego Śląska kojarzy się dziś z rekordowym bezrobociem, matactwami polityków i bieda-szybami. Upadek branży węglowej pociągnął za sobą dezindustrializację całego regionu. Wałbrzych stał się sztandarowym przykładem dekadencji Ziem Wyzyskanych. Według oficjalnych statystyk wyprowadziło się z niego 20 tysięcy mieszkańców, w większości młodych. Ci, którzy pozostali, w przypływie wisielczego humoru nazywają swoje miasto Mordorem.

Skoro rzeczywistość skrzeczy, a przyszłość nie rysuje się w jasnych barwach, pozostaje ucieczka w przeszłość. Z czasów, gdy Wałbrzych był jeszcze Waldenburgiem, pozostało sporo. Nie są to jednak architektoniczne perły – ot, solidne, choć mocno już nadgryzione zębem czasu, budownictwo. Eklektycznymi kamienicami, pałacykami fabrykantów i neogotyckimi świątyniami może pochwalić się wiele miast na Śląsku. Turyści, szukający czegoś wyjątkowego, omijają Wałbrzych. Wolą zwiedzić słynny Kościół Pokoju w Świdnicy lub barokowe opactwo cysterskie w Krzeszowie. Pobliskie Góry Sowie wabią z kolei tajemniczymi podziemiami z czasów II wojny światowej.

W administracyjnych granicach miasta, lecz w sporej odległości od centrum, znajduje się zamek Książ. Efektownie zawieszony nad wąwozem Pełcznicy, jawi się zaprzeczeniem kryzysu trawiącego Wałbrzych. Dawna rezydencja Hochbergów jest ulubionym miejscem spędów dolnośląskich elit. Odbywają się tu konferencje, bankiety, koncerty, wesela i studniówki. Jedno z ponad 400 zamkowych pomieszczeń okupuje Fundacja Księżnej Daisy von Pless. Jej założyciele stoją przed nie lada wyzwaniem. Pod koniec czerwca minie bowiem 140 lat od urodzin i 70 od śmierci arystokratki, która „tańczyła na wulkanie". Sejmik Województwa Dolnośląskiego ogłosił rok 2013 Rokiem Księżnej Daisy. Akces zgłosiło też Muzeum Zamkowe w Pszczynie, choć jubilatka żywiła do górnośląskiej siedziby Hochbergów szczerą antypatię.

Daisy jak Dracula

Obchody zainaugurowała wystawa listów „angielskiej stokrotki". W 1946 roku odnalazł je w jednej z zamkowych łazienek Władysław Jan Grabski – syn przedwojennego premiera i autor historycznych powieści. Pracował wówczas dla Ministerstwa Ziem Odzyskanych, a bezpański Książ łupili zgodnie żołnierze Armii Czerwonej i polscy szabrownicy. Pakiet 60 dokumentów pochodzących prawdopodobnie z archiwum książęcego (niektóre powstały w XVII wieku) sprzedał fundacji wnuk pisarza. Dostał za nie 20 tysięcy złotych.

Listy Daisy to głównie brudnopisy. Są bardziej szczere i emocjonalne od ostatecznych wersji, częściowo znanych, bo wykorzystanych w pamiętnikach księżnej. W gniewnej epistole do brytyjskiego premiera Herberta Henry'ego Asquitha pani na Książu obciąża go winą za nagłą śmierć króla Edwarda VII („wiem, że nadejdzie dzień, w którym pan za to ucierpi"). Chodziło o to, że szef rządu wbrew monarsze forsował opodatkowanie wielkich majątków ziemskich i autonomię dla Irlandii. Na wystawę trafiła też korespondencja z cesarzem Niemiec Wilhelmem II i jego rodziną oraz kartki od władcy Hiszpanii Alfonsa XIII i księcia Christiana Hohenlohe, właściciela połowy Tatr.

Legenda Daisy, ściśle spleciona z dziejami upadku rodu Hochbergów, trafiła pod strzechy jeszcze w XX wieku. Przyczynił się do tego reżyser Filip Bajon, autor „Magnata". Film, ostentacyjnie nawiązujący do „Zmierzchu bogów" Luchino Viscontiego, odznaczał się wizualnym i obyczajowym rozpasaniem. Księgowi, próbujący zapanować nad budżetem tej ostatniej, peerelowskiej superprodukcji, byli zrozpaczeni. Widzowie – wręcz przeciwnie. Zwiedzający Książ wciąż się dopytują o salę, w której Grażyna Szapołowska i Bogusław Linda w szale erotycznego zapamiętania niszczyli makowce. Nie przyjmują do wiadomości, że ta scena została nakręcona w Pszczynie.

Swoje wiedzą także poszukiwacze sześciometrowego sznura pereł, z którym Daisy rzekomo kazała się pochować. W parku i na tarasach zamkowych wielokrotnie widywano panów z łopatami. Ich trud był daremny, bo naszyjnik znalazł Pan Samochodzik (patrz: 76 tom przygód słynnego muzealnika z detektywistycznym zboczeniem). Nawet on nie odkrył jednak grobu księżnej. Wiadomo że pod koniec wojny, w obawie przed zbezczeszczeniem, jej zwłoki zostały ekshumowane z rodowego mauzoleum. Miejscem ponownego pochówku prawdopodobnie był – zlikwidowany w epoce PRL – cmentarz ewangelicki w Szczawienku. Pewności jednak nie ma.

Wobec braku grobu ośrodkiem kultu niedoszłej królowej Polski mogłaby stać się wałbrzyska willa, w której 29 czerwca 1943 roku, dzień po swoich 70. urodzinach, dokonała ona żywota. Budynek, należący dziś do Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej, jest jednak w opłakanym stanie. Przekształcenie go w multimedialne muzeum, o czym marzy prezes fundacji Mateusz Mykytyszyn, to śpiewka odległej przyszłości. Pięciopiętrowy zamek Książ, którego rozbudowa stała się jedną z przyczyn finansowego krachu Hochbergów, wciąż jest mozolnie odnawiany. W grudniu zwiedzającym udostępniono sale trzeciego piętra. W czasach Daisy znajdowały się tam pokoje dziecinne i gościnne oraz teatr dworski, przerobiony później na kino. Z oryginalnego wyposażenia zachowała się jedna umywalka, zrekonstruowano część fresków i drewnianych podłóg. Docelowo głównym użytkownikiem zamku ma zostać Muzeum Arystokracji Śląskiej.

Prezes Mykytyszyn w artykule programowym „Dlaczego Wałbrzych potrzebuje Daisy", ogłoszonym w lokalnej prasie oraz w Internecie, przekonuje, że księżna może odegrać ważną rolę we wciąż niezakończonym procesie identyfikowania się mieszkańców z miastem i regionem. Joanna d'Arc jest symbolem Orleanu, Rumunia przyciąga turystów jako kraj Draculi, więc Wałbrzych powinien stać się „miastem Daisy". Zresztą, po co szukać przykładów tak daleko – królewna Marianna Orańska już od kilku lat pośmiertnie promuje polsko-czeskie pogranicze w Sudetach Wschodnich.

Buntowniczka bez powodu

Maria Teresa Oliwia Hochberg von Pless, zwana Stokrotką, ma szczęście do życzliwych biografów. Ostatni z nich, W. John Koch, to syn wałbrzyskiego rzeźnika, który po wojnie wyemigrował do Kanady. Jak sam przyznaje, został wychowany w kulcie „naszej Daisy". Tytuły rozdziałów jego książki: „Czarująca gospodyni", „Dobrodziejka ubogich", „Reformatorka społeczna", „Orędowniczka pokoju" mówią same za siebie. Czy najstarsza córka pułkownika Williama Cornwallisa-Westa istotnie była aniołem? Pochodziła z rodu, który miał znakomite koligacje, lecz mizerne dochody. Gdy 18-letnia Daisy wpadła w oko sekretarzowi ambasady niemieckiej w Londynie, jej los był przesądzony. Rzeczonym dyplomatą był bowiem książę pszczyński Hans Heinrich XV. Fortunę Hochbergów wyceniano wówczas na trzecią w Niemczech, a siódmą w Europie. Ślub odbył się w westminsterskim kościele św. Małgorzaty, świadkiem był następca brytyjskiego tronu Edward, o którym plotkowano, że jest biologicznym ojcem panny młodej. Daisy poszła do ołtarza w koronie wysadzanej brylantami, którą podarował jej niemiecki teść.

Z czasem wyszło na jaw, że małżonków łączy jedynie zamiłowanie do wojaży i wydawania pieniędzy. Hochbergom nie wypadało mieszkać w hotelach, więc utrzymali rezydencje w Berlinie, Monachium, Wrocławiu, Partenkirchen i na francuskiej Riwierze. Po Europie podróżowali własnym wagonem-salonką. Daisy wyprawiła się też do Indii (gdzie Jan Henryk polował na tygrysy, a ona umierała z nudów i z gorąca), Ameryki Południowej i Egiptu (gdzie lord Kitchener podarował jej miecz Mahdiego). Do swojej nowej ojczyzny nigdy się nie przekonała. W pamiętnikach wyłożyła kawę na ławę: „ten kraj mnie drażni". Demonstrowanie odrazy do sztywnego prusactwa nie przeszkadzało jej wszakże czerpać z mężowskich zasobów. A było z czego – dolnośląskie dobra Hochbergów opiewały na 13 tysięcy hektarów, trzy kopalnie węgla kamiennego i uzdrowisko Bad Salzbrunn (dzisiaj Szczawno-Zdrój). Rodzinny budżet dodatkowo zasilało dziesięć kopalni na Górnym Śląsku, Browar Książęcy w Tychach i wiele pomniejszych zakładów przemysłowych.

Pomnikiem wielkopańskich ambicji Hansa Heinricha był Fürstenstein, czyli Książ, który po rozbudowie stał się największym, po Malborku, zamkiem wschodnich Niemiec. Hochberg nie żałował grosza – z Włoch sprowadzał renesansowe portale, kominki i całe stropy. Pomyślał też o wygodzie. W budowli instalowano windy i podgrzewane podłogi. Stajennych i ogrodników sprowadzono z Anglii. Prezentem dla żony była palmiarnia wzniesiona kosztem 7 milionów marek w złocie. Kolejny milion książę wyłożył na zbudowanie luksusowego hotelu Grand w Szczawnie-Zdroju, który stał się wzorem dla swego imiennika w Sopocie. Daisy projektowała wnętrza, wybierała pościel, srebra i zastawę stołową. Krytykowała męża za rozrzutność, ale sama wydawała fortunę na stroje i przyjęcia.

Hochbergowie, wzbudzając zazdrość i niechęć sąsiadów, podejmowali w Książu możnych tego świata. „Łapaliśmy pstrągi i raki, graliśmy w krykieta i golfa. Wszystko dla przyjemności gości: polowania, tańce do późnej nocy, czasami bal kostiumowy" – wspominała pani na Książu. Pewnego dnia czterech dżentelmenów ustrzeliło ponad 800 zajęcy. Do łowów na grubego zwierza (łosia lub żubra) lepiej nadawała się Pszczyna. Najważniejszym i najmilej widzianym gościem był cesarz Niemiec Wilhelm II, który zapałał do gospodyni wielką i wydawało się, że odwzajemnioną sympatią. Po latach księżna opisze go jednak jako próżnego pozera („był  przewrażliwiony jak angielska guwernantka czy socjalistyczny lider"). Szczerą przyjaźnią Daisy darzyła królową rumuńską Marię oraz Elżbietę z Radziwiłłów Potocką. Wizytę u Betki w Łańcucie wspominała mile, choć nie obeszło się bez przykrego incydentu: podczas polowania zraniono sześciu naganiaczy. Belle epoque trwała jednak w najlepsze. Gdy w 1909 roku Hochbergowie świętowali 400-lecie swej obecności w Książu, w niebo wystrzeliły fajerwerki, a wałbrzyscy górnicy maszerowali z pochodniami.

Gospodyni szokowała śląskich ziemian swobodnym strojem i lekceważeniem etykiety. Zgorszenie budziły jej publiczne popisy wokalne. Jeszcze przed zamążpójściem Daisy pobierała lekcje śpiewu u dyrektora florenckiej opery oraz słynnego polskiego tenora Jana Reszke. Nosiła się nawet z zamiarem nagrania płyty i sprzedawania jej na imprezach charytatywnych. Księżna była klasyczną celebrytką, choć wówczas nie znano jeszcze tego pojęcia. Uważano ją za jedną z najatrakcyjniejszych kobiet w Europie. Portret „gwiazdy Śląska" trafił do popularnej książki poświęconej pięknościom ery edwardiańskiej. Jej zdjęcia zdobiły okładki snobistycznych żurnali. W 1911 roku ogrodnik z Trewiru nazwał imieniem pani na Książu nową odmianę róży.

Pod warstwą lukru kryły się brzydkie sekrety. Daisy odebrała bardzo pobieżne wykształcenie, nawet jej angielszczyzna roiła się od błędów ortograficznych. Niemieckiego nigdy się nie nauczyła. Trudno uznać ją za wzorową żonę i matkę. Księżnę pszczyńską otaczał rój wielbicieli, plotkowano, że to z jej powodu młody książę Adolf Fryderyk von Mecklenburg-Strelitz popełnił samobójstwo. W memuarach wypominała mężowi niewierność, sama przyznała się tylko do platonicznego romansu z austriackim arystokratą, któremu nadała pseudonim „Maxl".

Ziele na kraterze

Daisy niewiele rozumiała z polityki, lecz instynkt samozachowawczy podpowiadał jej, że wojna europejska oznacza koniec świata arystokracji. Szczególnym przerażeniem napawał księżną narastający antagonizm niemiecko-brytyjski. Naiwnie sądziła, że Wilhelmowi zależy na utrzymaniu pokoju. Gdy podczas jednej z wizyt w Pszczynie kajzer palnął: „To, czego Anglicy naprawdę pragną – to zdrowe lanie i jeśli się nie zmienią, to je otrzymają!" – nie wierzyła własnym uszom. W 1914 roku razem ze swoim przyjacielem sir Arthurem Crosfieldem Stokrotka opracowała plan pogodzenia mocarstw (Lotaryngia miała wrócić do Francji, a Rzesza w zamian dostać więcej kolonii w Afryce). Sekundowała rozpaczliwym wysiłkom ambasadora w Londynie Maksa von Lichnowskiego, który codziennie konferował z brytyjskim premierem i zasypywał MSZ gradem pojednawczych depesz. 3 sierpnia pani Hochberg telegrafowała z Berlina do króla Jerzego V, by ratował pokój. Następnego dnia Niemcy i Anglia były już w stanie wojny.

Mąż nie podzielał pacyfizmu Daisy. Został jednym z adiutantów Wilhelma, w Pszczynie zainstalował się cesarski sztab generalny. Jan Henryk, jako katolik z Piastami w drzewie genealogicznym, wydawał się dobrym kandydatem na władcę kadłubowej, wchodzącej w skład niemieckiej Mitteleuropy, Polski. Jego synowie zgodnie z tradycją mieli śląskie niańki. Wypadało znać język, jakim posługiwała się znaczna część poddanych. Senior rodu w 1908 roku razem z innymi pruskimi konserwatystami protestował przeciw wymierzonej w Polaków ustawie wywłaszczeniowej.

Monarsze ambicje Hochberga rychło wzięły w łeb. Po klęsce cesarstwa i detronizacji Wilhelma książę dokonał zaskakującej wolty: zaangażował się w walkę o niepodległość Śląska. Nowe państwo miało sięgać od Wałbrzycha do Katowic. Związek Górnoślązaków, finansowany przez niemieckich ziemian i przemysłowców, a zwalczany przez Polaków, szukał poparcia za granicą. Znalazł je w Czechosłowacji, zainteresowanej osłabieniem sąsiadów, ostrożne zainteresowanie projektem wyrażali również Anglicy. Licząc na swe przedwojenne kontakty, Jan Henryk wybrał się na konferencję pokojową do Paryża, ale niczego nie wskórał. Śląsk został podzielony.

Robiąc dobrą minę do złej gry, książę przyjął obywatelstwo polskie. W swej pszczyńskiej rezydencji gościł Piłsudskiego i Mościckiego. Małżeństwo z Daisy od dawna było fikcją, ale dopiero teraz doszło do formalnego rozwodu. Nową panią Hochberg została Klotylda de Silva y Gonzales de Candamo. Po hucznym weselu w Książu większość służby zwolniono, a zamek został udostępniony zwiedzającym. Hans Heinrich XV był już bowiem bankrutem. Fason zachował do końca – zmarł w 1938 roku w paryskim Ritzu.

Umowa rozwodowa przewidywała, że Daisy otrzyma willę na Lazurowym Wybrzeżu i rezydencję w Monachium. Rosnące długi Hochbergów postawiły jednak jej realizację pod znakiem zapytania. Pierwsza część pamiętników księżnej, wydana w 1928 roku, wywołała skandal. Największy w Niemczech, choć tam została mocno ocenzurowana. Autorka wykreowała się (z perspektywy czasu widać, że skutecznie) na ofiarę męża-grubianina i jego bezdusznych rodaków. Podkreślała swój angielski patriotyzm. Niektórzy uznali wszakże „Taniec na wulkanie" za dzieło egocentrycznej kosmopolitki, rozpamiętującej towarzyskie triumfy i porażki z przebrzmiałej i w gruncie rzeczy godnej pogardy epoki fin de siècle'u. Pierwsza pełna edycja pamiętników w języku polskim ukaże się w tym roku.

W latach 30. XX wieku misja ratowania rodowej fortuny spadła na barki młodego pokolenia. Synowie Daisy podzielili się rolami. Najstarszy, Hansel – weteran wojny i były żołnierz Freikorpsu – osiadł w Książu i zmagał się z wierzycielami oraz niemieckimi urzędnikami, coraz jawniej dążącymi do upaństwowienia dóbr politycznie niepewnej familii. Groźba wywłaszczenia zawisła także nad wschodnią częścią majątku Hochbergów. Średni z braci, Lexel, dogadał się jednak z wojewodą śląskim Michałem Grażyńskim. Zaczął podpisywać się „Aleksander Pszczyński" i na każdym kroku demonstrował lojalność wobec II RP. Niewielu wiedziało, że ulubiony syn Daisy należał kiedyś do SA, a w III Rzeszy był spalony, gdyż ciążyły nań zarzuty o niemoralne prowadzenie się. Księżna wspierała poczynania Lexela, zapewniając w memuarach: „myśmy zawsze z sympatią traktowali Polaków i ich aspiracje".

Za gry starszych braci zapłacił najmłodszy – Bolko. Uwięziony przez Niemców pod pretekstem niezapłacenia rachunku hotelowego zmarł wkrótce po uwolnieniu, mając zaledwie 26 lat. Daisy, chorująca na stwardnienie rozsiane, nie była w stanie przyjechać do Pszczyny na pogrzeb. W 1935 roku wróciła do Książa na dobre, a raczej na złe. Nie mieszkała już w zamku, lecz w budynku bramnym.

Hansel tuż przed wybuchem wojny wyjechał do Londynu. Kiedy Hitlerowi doniesiono, że angielska gazeta opublikowała zdjęcie księcia we wrażym mundurze, wpadł w szał. Tymczasem Lexel wstąpił do polskiego wojska, gdzie dosłużył się stopnia podporucznika. Do jego zadań należało między innymi przesłuchiwanie niemieckich jeńców. W zasięgu nazistów pozostała Daisy, ale co można było zrobić staruszce przykutej do inwalidzkiego wózka?

Po wysiedleniu z Fürstenstein księżną umieszczono w wałbrzyskiej willi, w której mieścił się zarząd kopalń Hochbergów. W ostatnie urodziny, w 1943 roku, grała dla niej górnicza orkiestra. Kilkakrotnie odczytano telegramy z życzeniami, rzekomo przysłane przez bliskich i przyjaciół. Umarła tak, jak żyła – w świecie pozorów. Pogrzeb Stokrotki był tłumny, choć władze zakazały publikowania nekrologów. Dwa lata później zakończyła się niemiecka era dziejów Śląska.

W szkolnych atlasach geograficznych z czasów Gierka można znaleźć mapę przyszłej Polski, opracowaną przez Komisję Planowania przy Radzie Ministrów. Według niej Wałbrzych jeszcze w XX wieku miał stać się trzecią aglomeracją w kraju, po katowickiej i warszawskiej. Prognoza się nie sprawdziła. Niedawna przemysłowa stolica Dolnego Śląska kojarzy się dziś z rekordowym bezrobociem, matactwami polityków i bieda-szybami. Upadek branży węglowej pociągnął za sobą dezindustrializację całego regionu. Wałbrzych stał się sztandarowym przykładem dekadencji Ziem Wyzyskanych. Według oficjalnych statystyk wyprowadziło się z niego 20 tysięcy mieszkańców, w większości młodych. Ci, którzy pozostali, w przypływie wisielczego humoru nazywają swoje miasto Mordorem.

Skoro rzeczywistość skrzeczy, a przyszłość nie rysuje się w jasnych barwach, pozostaje ucieczka w przeszłość. Z czasów, gdy Wałbrzych był jeszcze Waldenburgiem, pozostało sporo. Nie są to jednak architektoniczne perły – ot, solidne, choć mocno już nadgryzione zębem czasu, budownictwo. Eklektycznymi kamienicami, pałacykami fabrykantów i neogotyckimi świątyniami może pochwalić się wiele miast na Śląsku. Turyści, szukający czegoś wyjątkowego, omijają Wałbrzych. Wolą zwiedzić słynny Kościół Pokoju w Świdnicy lub barokowe opactwo cysterskie w Krzeszowie. Pobliskie Góry Sowie wabią z kolei tajemniczymi podziemiami z czasów II wojny światowej.

W administracyjnych granicach miasta, lecz w sporej odległości od centrum, znajduje się zamek Książ. Efektownie zawieszony nad wąwozem Pełcznicy, jawi się zaprzeczeniem kryzysu trawiącego Wałbrzych. Dawna rezydencja Hochbergów jest ulubionym miejscem spędów dolnośląskich elit. Odbywają się tu konferencje, bankiety, koncerty, wesela i studniówki. Jedno z ponad 400 zamkowych pomieszczeń okupuje Fundacja Księżnej Daisy von Pless. Jej założyciele stoją przed nie lada wyzwaniem. Pod koniec czerwca minie bowiem 140 lat od urodzin i 70 od śmierci arystokratki, która „tańczyła na wulkanie". Sejmik Województwa Dolnośląskiego ogłosił rok 2013 Rokiem Księżnej Daisy. Akces zgłosiło też Muzeum Zamkowe w Pszczynie, choć jubilatka żywiła do górnośląskiej siedziby Hochbergów szczerą antypatię.

Daisy jak Dracula

Obchody zainaugurowała wystawa listów „angielskiej stokrotki". W 1946 roku odnalazł je w jednej z zamkowych łazienek Władysław Jan Grabski – syn przedwojennego premiera i autor historycznych powieści. Pracował wówczas dla Ministerstwa Ziem Odzyskanych, a bezpański Książ łupili zgodnie żołnierze Armii Czerwonej i polscy szabrownicy. Pakiet 60 dokumentów pochodzących prawdopodobnie z archiwum książęcego (niektóre powstały w XVII wieku) sprzedał fundacji wnuk pisarza. Dostał za nie 20 tysięcy złotych.

Listy Daisy to głównie brudnopisy. Są bardziej szczere i emocjonalne od ostatecznych wersji, częściowo znanych, bo wykorzystanych w pamiętnikach księżnej. W gniewnej epistole do brytyjskiego premiera Herberta Henry'ego Asquitha pani na Książu obciąża go winą za nagłą śmierć króla Edwarda VII („wiem, że nadejdzie dzień, w którym pan za to ucierpi"). Chodziło o to, że szef rządu wbrew monarsze forsował opodatkowanie wielkich majątków ziemskich i autonomię dla Irlandii. Na wystawę trafiła też korespondencja z cesarzem Niemiec Wilhelmem II i jego rodziną oraz kartki od władcy Hiszpanii Alfonsa XIII i księcia Christiana Hohenlohe, właściciela połowy Tatr.

Legenda Daisy, ściśle spleciona z dziejami upadku rodu Hochbergów, trafiła pod strzechy jeszcze w XX wieku. Przyczynił się do tego reżyser Filip Bajon, autor „Magnata". Film, ostentacyjnie nawiązujący do „Zmierzchu bogów" Luchino Viscontiego, odznaczał się wizualnym i obyczajowym rozpasaniem. Księgowi, próbujący zapanować nad budżetem tej ostatniej, peerelowskiej superprodukcji, byli zrozpaczeni. Widzowie – wręcz przeciwnie. Zwiedzający Książ wciąż się dopytują o salę, w której Grażyna Szapołowska i Bogusław Linda w szale erotycznego zapamiętania niszczyli makowce. Nie przyjmują do wiadomości, że ta scena została nakręcona w Pszczynie.

Swoje wiedzą także poszukiwacze sześciometrowego sznura pereł, z którym Daisy rzekomo kazała się pochować. W parku i na tarasach zamkowych wielokrotnie widywano panów z łopatami. Ich trud był daremny, bo naszyjnik znalazł Pan Samochodzik (patrz: 76 tom przygód słynnego muzealnika z detektywistycznym zboczeniem). Nawet on nie odkrył jednak grobu księżnej. Wiadomo że pod koniec wojny, w obawie przed zbezczeszczeniem, jej zwłoki zostały ekshumowane z rodowego mauzoleum. Miejscem ponownego pochówku prawdopodobnie był – zlikwidowany w epoce PRL – cmentarz ewangelicki w Szczawienku. Pewności jednak nie ma.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał