Najpierw nie wytrzymał Szymon Hołownia, którego nikt chyba nie podejrzewa o sympatię do PiS i ojca Rydzyka. Zrezygnował ze współpracy z „Newsweekiem". Kolejny był związany z TVN i niekryjący sympatii do Platformy ks. Kazimierz Sowa, który nazwał okładki pisma chamskimi. W końcu kilkanaście dni temu o usunięcie Tomasza Lisa z funkcji naczelnego szanowanego niegdyś tygodnika zaapelowały organizacje katolickie, a jeden z portali wezwał do bojkotu reklamujących się w „Newsweeku" firm. Oczywiście bez skutku.
Przeprowadzenie bojkotu nie jest proste, a wydawca doskonale wie, że wzrost sprzedaży pisma to w dużej mierze zasługa nowego szefa. Lis to mocna marka, jedna z najsilniejszych w polskich mediach, dla fanów wręcz autorytet. Kupowali dla niego „Wprost", teraz kupują kolejny tygodnik. A że „Newsweek" staje się współczesną wersją „Nie", pismem skupionym na walce z Kościołem i opozycją? Trudno. Swego czasu tygodnik Jerzego Urbana miał milionowy nakład i był absolutnym liderem rankingów sprzedaży. „Newsweek" też sobie dobrze radzi, pewnie dlatego, że, jak słusznie zauważył publikujący u Lisa swoje ataki na PiS Kuba Wojewódzki, nienawiść sprzedaje się w naszym kraju najlepiej. A popularny dziennikarz nie ma żadnych poglądów i niewiele zahamowań, za to doskonale wyczuwa koniunkturę. I to czyni go wyjątkowo niebezpiecznym.
Eklezjofobia
Walkę z Kościołem w „Newsweeku" zaczął od okładki z Wojciechem Cejrowskim „Polak katolik. Ile złego można zrobić w imię Boga". Potem było coraz lepiej: „Ojciec premier", z Donaldem Tuskiem w koloratce, numer, w którym Lis zachęcał szefa rządu, by wreszcie zrobił porządek z Kościołem katolickim, cieszącym się ponoć wielką władzą i niezasłużonymi przywilejami. Potem był „Tata w sutannie" ulubiony temat komunistycznej propagandy szeptanej, która przez swoich szpicli oskarżała o romanse z kobietami niewygodnych księży, w tym Karola Wojtyłę. Następnie „Seks po bożemu" z dwoma całującymi się księżmi i wreszcie ukoronowanie całego cyklu: okładka z chłopcem oraz kapłanem, sugerująca seks oralny. To, oczywiście, w imię skrzywdzonych, z hasłem „Polski Kościół kryje pedofilię".
Na poparcie tej tezy nie ma co prawda w środku żadnych dowodów, bo mowa jest o kilku znanych przypadkach, ale co to szkodzi. To właśnie po tej okładce ksiądz Sowa powiedział, że naczelny „Newsweeka" ma problem ze sobą i fobię na punkcie Kościoła. Zapytał też, czy Lis zamierza udowodnić, że Kościół jest organizacją przestępczą. Dziennikarz odpowiedział, że „to, co mówią przedstawiciele Kościoła w sprawie in vitro czy związków partnerskich, jest często demagogiczne, brutalne, głupie, a co gorsza całkowicie wyzute z miłości do bliźniego", czyli pełny Wersal, jak na Lisa. W przypadku Hołowni, który nie wytrzymał przy okładce z tatą księdzem, Wersalu nie było. Publicysta mógł przeczytać o sobie (choć bez nazwiska), że jest „załganym pseudoliberalnym, pseudodoktrynalnym, dwie piersi ssącym, liberalnym katolikiem, kuriozalnym dwulicowcem". W odpowiedzi usłyszał słuszną diagnozę, że zachowuje się po chamsku i toczy „ideologiczną wojnę", w której Hołownia nie chce brać udziału.
No dobrze, powie ktoś, ale czy najszczersza choćby nienawiść do Kościoła uprawnia do porównywania Lisa z Urbanem? Nie. Ale już to, że naczelny „Newsweeka" robi to z cynizmu, dlatego że można na tym zyskać, kojarzy się z pomysłem na „Nie". Pismo wymyślone dla tych, którzy żywią się nienawiścią do katolicyzmu i „Solidarności" (dziś PiS). Urban nigdy nie krył, że dostrzegł tu rynkową lukę. Gdyby mógł zarobić na czymś innym, nie miałby zahamowań.
Tak jak nie ma ich Lis, człowiek zupełnie pozbawiony poglądów albo może zmieniający poglądy zależnie od koniunktury, co w sumie na jedno wychodzi. Przecież nie zawsze stał naczelny „Newsweeka" w jednym szeregu z Urbanem czy Kotlińskim od „Faktów i Mitów". Dlatego nie należy go traktować zbyt serio, gdy dziś pisze o Kościele, że „ponad 20 lat tkwił on w błogostanie i w letargu uśpiony zbyt łatwymi triumfami. (...) Zamiast obrazu kościelnej rzeczywistości mieliśmy więc iluzję dosłodzoną wadowicką kremówką. Zamiast trzeźwej oceny (...) mieliśmy sentymentalną składankę wspomnień i wzruszeń". Warto za to przypomnieć Lisowi jego własne słowa z książki „Nie tylko fakty", gdzie opisuje swoją audiencję u Jana Pawła II w towarzystwie byłej już żony Kingi, audiencję, którą załatwił mu ojciec Maciej Zięba: „Niemal mistyczna atmosfera. Otwarte okno, błękitne niebo, śpiew ptaków i widok zatopionego w modlitwie Jana Pawła II". To ja już wolę kremówki, bo ten kiczowaty passus kojarzy mi się raczej z opowieściami Koreańczyków o Kim Ir Senie. Swoją drogą ciekawe, co dziś znany dominikanin, który udzielał Lisowi (oraz Kindze Rusin) ślubu i którego szef „Newsweeka" nazywał przyjacielem i ojcem duchowym, myśli o jego postawie.