Wszechobecny strach

Publikacja: 06.04.2013 01:01

Red

Smoleńsk odwiedzałam z kamerą trzy lata z rzędu. Obserwowałam na własnej skórze, jak ewoluuje postawa tamtejszych mieszkańców wobec polskich dziennikarzy. W tej chwili dominuje brak zaufania i strach przed nawiązaniem nawet kurtuazyjnej rozmowy.

Zawdzięczamy to zabiegom rosyjskich władz, które w ramach prowadzonej według precyzyjnego scenariusza akcji dezinformacji zadbały o to, by wzniecić podejrzliwość wobec polskich korespondentów usiłujących zadawać pytania o wydarzenia dotyczące 10 kwietnia.

Jak to wyglądało w praktyce? W 2010 roku, parę miesięcy po katastrofie smoleńskiej, informacje można było zdobyć najłatwiej. Choć ludzie bali się, to jednak na fali współczucia dla naszego narodu, po tragedii niewyobrażalnej nawet dla Rosjan, podejmowali z nami rozmowy.

Potem sytuacja radykalnie się zmieniła. Po pierwsze dlatego, że – jak dowiedzieliśmy od świadków takich zdarzeń – funkcjonariusze służb specjalnych odwiedzali mieszkańców bloków sąsiadujących z lotniskiem Siewiernyj, właścicieli usytuowanych tam garaży oraz pracowników lotniska i przeprowadzali rozmowy ostrzegawcze – przed kontaktami z polskimi dziennikarzami. Chodziło o to, by nie chlapnęli czegoś, co mogłoby zaszkodzić wizerunkowi Rosji.

Takie prewencyjne odwiedziny miały miejsce tuż po katastrofie, ale nie tylko. W 2011 roku było znacznie gorzej. Funkcjonariusze składali wizyty osobom, do których zamierzaliśmy się udać w ramach naszego dziennikarskiego śledztwa. Takie wizyty zdarzały się, ilekroć omawialiśmy nasze plany w pokoju hotelowym w Smoleńsku.

Specsłużby najwyraźniej zastraszały naszych potencjalnych rozmówców. Kilku z nich przed zatrzaśnięciem drzwi tłumaczyło nam, że wiedzą, kim jesteśmy i absolutnie nie mogą się z nami kontaktować. Nieliczni, którzy zdecydowali się na rozmowę, opowiadali szczerze o najściu ludzi, którzy im tłumaczyli, że odwiedzą ich dziennikarze z Polski i będą „wyłącznie szukać pretekstu, by skłócić nasze narody".

Zdarzało się czasem, że niektórzy nasi rozmówcy dzielili się z nami wiedzą wyłącznie poza kamerą, nie chcąc już tego powtórzyć podczas nagrania. Przyznawali, że się po prostu boją. Zresztą nigdy podczas mojej pracy dziennikarskiej nie spotkałam się z aż tak wielkim strachem ludzi jak w Smoleńsku, gdy usiłowaliśmy zagadywać o katastrofę.

Widziałam także, jak zmienia się stosunek Rosjan do samej katastrofy. Podczas mojej drugiej podróży do Smoleńska, czyli już po ogłoszeniu raportu MAK, Rosjanie jeszcze bardziej zamknęli się przed polskimi dziennikarzami. Twierdzili, że sprawa została już przez władze wyjaśniona i w związku z tym nie wiadomo, czego właściwie jeszcze szukamy...

Czasem miałam wrażenie, że niektórzy słowo w słowo cytowali oficjalne formułki, które wcześniej usłyszeli w telewizji. Najbardziej przykro było obserwować ludzi, z którymi rozmawialiśmy pierwszy raz już w 2010 roku. Po roku zaprzeczali swym wcześniejszym słowom. Wyglądało to tak, jakby sami sobie wmawiali, że było inaczej niż naprawdę widzieli, byleby tylko być w zgodzie z raportem Anodiny. Dopiero po długiej rozmowie i przełamywaniu lodów wracali do swej pierwszej wersji.

Teraz w Smoleńsku strach jest naprawdę wszechobecny. Pytani o wydarzenia na Siewiernym świadkowie wypierają z pamięci te obrazy, które według raportu MAK nie mogły być prawdziwe. Tym bardziej należy więc docenić odwagę tych nielicznych, którzy zdecydowali się przed kamerą opowiedzieć, co widzieli. Na pewno dużo ryzykowali. To nie lada wyzwanie, by przełamać wszelkie racjonalne argumenty za trzymaniem języka za zębami.

Nie można więc powiedzieć, że Rosjanie nie chcieli w ogóle nam pomagać, ale jednak miażdżącą większość osób, z którymi próbowaliśmy podjąć temat katastrofy, przed taką pomocą paraliżował strach.

Podczas naszej wizyty w Smoleńsku w 2012 roku Rosjanie patrzyli bardzo podejrzliwe na fakt, że po trzech latach i zamknięciu badania katastrofy przez stronę polską jeszcze drążymy temat.  Spotykałam się z opiniami: po co wy, dziennikarze z Warszawy, przyjeżdżacie i tropicie jakieś ślady, skoro wasz polski rząd nic już w tej sprawie nie robi.

Za ostatnim razem usłyszeliśmy również, że Polacy sami są sobie winni, bo nie potrafili ochronić swego prezydenta. Rosjanie powiedzieli nam, że u nich taka sytuacja nie byłaby nawet do pomyślenia, bo ich służby na pewno zapewniłyby bezpieczną podróż swojej głowie państwa, jak zresztą wszystkim ważnym urzędnikom Federacji. Mówili nam to prości ludzie, którzy szczerze dziwili się polskiej nieporadności. A dla nas było to jak policzek.

—not. puo

Anita Gargas jest dziennikarką „Gazety Polskiej" i telewizji Republika. Wcześniej pracowała m.in. w „Tygodniku Solidarność", tygodniku „Ozon" oraz w TVP, gdzie realizowała program „Misja specjalna". Jest autorką filmów: „Prezydentowa bez barier" (2006) – o niejasnych interesach fundacji Jolanty Kwaśniewskiej oraz „10.04.10" (2011) i „Anatomia upadku" (2013) – oba poświęcone wyjaśnianiu katastrofie smoleńskiej

Smoleńsk odwiedzałam z kamerą trzy lata z rzędu. Obserwowałam na własnej skórze, jak ewoluuje postawa tamtejszych mieszkańców wobec polskich dziennikarzy. W tej chwili dominuje brak zaufania i strach przed nawiązaniem nawet kurtuazyjnej rozmowy.

Zawdzięczamy to zabiegom rosyjskich władz, które w ramach prowadzonej według precyzyjnego scenariusza akcji dezinformacji zadbały o to, by wzniecić podejrzliwość wobec polskich korespondentów usiłujących zadawać pytania o wydarzenia dotyczące 10 kwietnia.

Jak to wyglądało w praktyce? W 2010 roku, parę miesięcy po katastrofie smoleńskiej, informacje można było zdobyć najłatwiej. Choć ludzie bali się, to jednak na fali współczucia dla naszego narodu, po tragedii niewyobrażalnej nawet dla Rosjan, podejmowali z nami rozmowy.

Potem sytuacja radykalnie się zmieniła. Po pierwsze dlatego, że – jak dowiedzieliśmy od świadków takich zdarzeń – funkcjonariusze służb specjalnych odwiedzali mieszkańców bloków sąsiadujących z lotniskiem Siewiernyj, właścicieli usytuowanych tam garaży oraz pracowników lotniska i przeprowadzali rozmowy ostrzegawcze – przed kontaktami z polskimi dziennikarzami. Chodziło o to, by nie chlapnęli czegoś, co mogłoby zaszkodzić wizerunkowi Rosji.

Takie prewencyjne odwiedziny miały miejsce tuż po katastrofie, ale nie tylko. W 2011 roku było znacznie gorzej. Funkcjonariusze składali wizyty osobom, do których zamierzaliśmy się udać w ramach naszego dziennikarskiego śledztwa. Takie wizyty zdarzały się, ilekroć omawialiśmy nasze plany w pokoju hotelowym w Smoleńsku.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał