Smoleńsk odwiedzałam z kamerą trzy lata z rzędu. Obserwowałam na własnej skórze, jak ewoluuje postawa tamtejszych mieszkańców wobec polskich dziennikarzy. W tej chwili dominuje brak zaufania i strach przed nawiązaniem nawet kurtuazyjnej rozmowy.
Zawdzięczamy to zabiegom rosyjskich władz, które w ramach prowadzonej według precyzyjnego scenariusza akcji dezinformacji zadbały o to, by wzniecić podejrzliwość wobec polskich korespondentów usiłujących zadawać pytania o wydarzenia dotyczące 10 kwietnia.
Jak to wyglądało w praktyce? W 2010 roku, parę miesięcy po katastrofie smoleńskiej, informacje można było zdobyć najłatwiej. Choć ludzie bali się, to jednak na fali współczucia dla naszego narodu, po tragedii niewyobrażalnej nawet dla Rosjan, podejmowali z nami rozmowy.
Potem sytuacja radykalnie się zmieniła. Po pierwsze dlatego, że – jak dowiedzieliśmy od świadków takich zdarzeń – funkcjonariusze służb specjalnych odwiedzali mieszkańców bloków sąsiadujących z lotniskiem Siewiernyj, właścicieli usytuowanych tam garaży oraz pracowników lotniska i przeprowadzali rozmowy ostrzegawcze – przed kontaktami z polskimi dziennikarzami. Chodziło o to, by nie chlapnęli czegoś, co mogłoby zaszkodzić wizerunkowi Rosji.
Takie prewencyjne odwiedziny miały miejsce tuż po katastrofie, ale nie tylko. W 2011 roku było znacznie gorzej. Funkcjonariusze składali wizyty osobom, do których zamierzaliśmy się udać w ramach naszego dziennikarskiego śledztwa. Takie wizyty zdarzały się, ilekroć omawialiśmy nasze plany w pokoju hotelowym w Smoleńsku.
Specsłużby najwyraźniej zastraszały naszych potencjalnych rozmówców. Kilku z nich przed zatrzaśnięciem drzwi tłumaczyło nam, że wiedzą, kim jesteśmy i absolutnie nie mogą się z nami kontaktować. Nieliczni, którzy zdecydowali się na rozmowę, opowiadali szczerze o najściu ludzi, którzy im tłumaczyli, że odwiedzą ich dziennikarze z Polski i będą „wyłącznie szukać pretekstu, by skłócić nasze narody".
Zdarzało się czasem, że niektórzy nasi rozmówcy dzielili się z nami wiedzą wyłącznie poza kamerą, nie chcąc już tego powtórzyć podczas nagrania. Przyznawali, że się po prostu boją. Zresztą nigdy podczas mojej pracy dziennikarskiej nie spotkałam się z aż tak wielkim strachem ludzi jak w Smoleńsku, gdy usiłowaliśmy zagadywać o katastrofę.
Widziałam także, jak zmienia się stosunek Rosjan do samej katastrofy. Podczas mojej drugiej podróży do Smoleńska, czyli już po ogłoszeniu raportu MAK, Rosjanie jeszcze bardziej zamknęli się przed polskimi dziennikarzami. Twierdzili, że sprawa została już przez władze wyjaśniona i w związku z tym nie wiadomo, czego właściwie jeszcze szukamy...
Czasem miałam wrażenie, że niektórzy słowo w słowo cytowali oficjalne formułki, które wcześniej usłyszeli w telewizji. Najbardziej przykro było obserwować ludzi, z którymi rozmawialiśmy pierwszy raz już w 2010 roku. Po roku zaprzeczali swym wcześniejszym słowom. Wyglądało to tak, jakby sami sobie wmawiali, że było inaczej niż naprawdę widzieli, byleby tylko być w zgodzie z raportem Anodiny. Dopiero po długiej rozmowie i przełamywaniu lodów wracali do swej pierwszej wersji.