Coronation Park w dzielnicy Krugersdorp West wygląda na pierwszy rzut oka normalnie. W weekend przychodzą tu rodziny, by pospacerować, rozpalić braaia (czyli grilla) czy pograć w piłkę. W ciągu tygodnia można tu zobaczyć śpiące pod kartonami bose dzieci, ogniska z pieczonymi szczurami, starców szukających odpadków w śmietnikach.
Wszyscy są biali – co może zaskoczyć kogoś, kto uważa, że w RPA biedni są jedynie czarni. W dzielnicy na rogach ulic stoją brudni, wychudzeni ludzie z tekturowymi tabliczkami z napisami „nie mam pracy, nie mam pieniędzy, nie mam domu – proszę, pomóżcie".
Profesor emeritus
Roldan Meyer przez 20 lat pracował na Uniwersytecie w Pretorii. Był profesorem socjologii. Osiem lat przed emeryturą został zwolniony. Pokazuje dokumenty, z których wynika, że oskarżono go o rasizm. Mówi, że sprawę w sądzie wytoczył mu czarny student, który nie zdał egzaminu. Pozbawiono go odprawy. Walczył w sądzie przez rok. Sprawę przegrał. Stracił oszczędności, a za niezapłacone rachunki i niespłacony kredyt bank zabrał mu dom i samochód. W ciągu dwóch lat z szanowanego profesora stał się jednym z wielu żebraków na skrzyżowaniach ulicznych. Mieszka w namiocie stojącym na tyłach ogrodu, który wynajmuje (za 600 randów miesięcznie – 250 zł) od bogatszych od siebie czarnych.
Pomaga mu jedna z niewielu organizacji wspierających biednych białych w RPA. Dostaje obiady i dwa razy w tygodniu spotyka się z psychologiem, który tłumaczy mu, że nadal jest wartościowym człowiekiem. Organizacji, które pomagają biednym białym, jest w RPA niewiele.
„Wprowadzenie programów BEE (Black Economy Empowerment – Ekonomiczne Równouprawnienie Czarnych – red.) nas zniszczyło. Musielibyśmy zajmować się czarną biedotą, żeby dostać dofinansowanie od państwa. Państwo nie wspiera organizacji, które pomagają biednym białym. Prywatnym firmom nie opłaca się dawać nam pieniędzy. Jeżeli dają pieniądze organizacjom pomagającym biednym czarnym, dostają certyfikat, że wspierają system BEE. Dzięki temu płacą niższe podatki. Pomocy dla białych nie można odpisać sobie od podatków" – mówi działaczka Solidarity Helping Hand. Pragnie pozostać anonimowa – podobnie jak pozostali pracownicy organizacji.
Na obiedzie wydawanym biednym białym w Centurionie (Pretoria) spotkałam z kolei Pieta. „Jestem grafikiem, miałem małą firmę – zatrudniałem 4–5 osób – opowiada. – Ustawa BEE zmieniła wszystko. Musiałem mieć ponad połowę pracowników czarnych, inaczej płacone kary doprowadziłyby mnie do bankructwa. Przyjąłem ludzi po college'u i musiałem ich ciągle doszkalać. Zleceń było coraz mniej, a ludzi musiało pracować coraz więcej. Musiałem przyjąć drugiego kierownika firmy – Afrykanina".