Populizm traktowany jest w Polsce jako szeroko pojęta ideologia mająca uzasadnić bunt mas przeciw alienacji elit w III RP. Dla dystyngowanych intelektualistów to słowo pałka, które ma na celu powalić przeciwnika. Stanowi więc synonim nieodpowiedzialnej demagogii, koniunkturalizmu cynicznie żerującego na ciemnocie mas. Daleko odbiegliśmy od XIX wieku, gdy miano populistów z dumą nosił jeden z większych ruchów politycznych w USA. Dziś jest to epitet, od którego wszyscy uciekają.
Problem z populizmem polega na jego bezkształtności i płynności. Oryginalny XIX-wieczny populista był farmerem wierzącym, że pieniądz oparty na standarcie srebra i złota ochroni go przed wszechwładzą banków – trudno sobie wyobrazić, by dziś takie hasła głosił jakikolwiek populistyczny polityk. Populizm przepoczwarza się w zależności od kraju i epoki, przyjmując zaskakujące nieraz formy. Nie jest to bowiem ideologia, lecz praktyka. Polega na rozpoznawaniu rzeczywistości nie przez pryzmat doktryny, ale bezpośrednio poprzez odczucia ludzi, i dostosowywaniu postulatów do ich potrzeb. Ale których ludzi? Tych, którzy stanowią statystycznie najliczniejszą grupę.
Populista na ogół odwołuje się do „zwykłego człowieka", do „ludu", czasem do „obywatela" lub „podatnika". Tenże „zwykły człowiek" ma z reguły dwóch wrogów zajmujących przeciwstawne miejsca w hierarchii społecznej, ale połączonych pasożytniczą rolą: to elity polityczne i/lub ekonomiczne oraz margines społeczny. W zależności od rodzaju populizmu czasem na pierwszy plan w roli wroga wysuwają się elity, innym razem lumpenproletariat.
Społeczeństwa są bowiem zróżnicowane i dlatego nie ma jednego rodzaju populizmu. Inny będzie populizm w społeczeństwie biednym, inny w społeczeństwie klasy średniej. Inny będzie populizm w społeczeństwie tradycyjnym, a inny w zlaicyzowanym. Dostrzec więc możemy populizmy lewicowe i prawicowe, populizmy odwołujące się do „bazy" i odwołujące się do „nadbudowy". Targana paroksyzmami transformacji Polska jest swego rodzaju laboratorium, w którym występują wszystkie rodzaje populizmów.
PRL stwarzał idealne warunki dla rozwoju populizmu. Z jednej strony sprasowywał społeczeństwo w homogeniczną masę, z drugiej – rządząca elita odcinała się od dominujących w narodzie poglądów. Nic dziwnego, że „Solidarność" z lat 1980–1981 była klasycznym ruchem populistycznym, łączącym hasła dosłownie rozumianej demokracji i socjalnego egalitaryzmu z ideologią tradycjonalistycznej swojskości. Gdy ruch ten doszedł do władzy, musiał zderzyć się z realiami – niemożność zrealizowania własnych postulatów raz po raz okazuje się udziałem całej palety populistów.
W Polsce kryzys ten zaowocował wojną na górze i rozłamem w „Solidarności". Z jednej strony mieliśmy elitarny liberalizm Mazowieckiego i Michnika – kolejne wcielenie mesjańskiego mitu polskiej inteligencji, która tym razem postawiła sobie za cel przeprowadzenie ciemnych mas do Ziemi Obiecanej zjednoczonej Europy. Z drugiej – konserwatywny populizm Lecha Wałęsy, odruch buntu oszukanych wyborców, którzy głosowali za dobrobytem dla każdego Polaka i rozliczeniem „komuny", a otrzymali grubą kreskę i plan Balcerowicza. Wałęsa wyczuł te nastroje i stanął na czele rebelii, obiecując ludowi „chleba i igrzysk" – „sto milionów dla każdego" i rozliczenie nomenklatury.
Przeciw styropianowi
Skala niezadowolenia była jednak tak duża, że wybory 1990 roku okazały się zderzeniem dwóch populizmów: Wałęsy i Tymińskiego. Stanisław Tymiński, kreujący się na trzecią siłę poza układem PZPR – „Solidarność", okazał się atrakcyjny dla najbardziej radykalnych wyborców. Tymińszczyzna, przedstawiana wówczas w mediach jako quasi-faszystowska recydywa homini sovietici, w świetle późniejszych badań elektoratu okazuje się zjawiskiem bardziej złożonym. Wyborcy Tymińskiego głosowali przede wszystkim na biznesmena z Zachodu nieobciążonego „styropianowym" balastem. Dostrzec można było w tym nurcie nieobecność retoryki tradycjonalistycznej i bogoojczyźnianej, co sygnalizowało jego podskórny antyklerykalizm.
Niemniej jednak program Partii X był wyraźnie nacjonalistyczny, skierowany przeciw wrogowi zewnętrznemu (Stany Zjednoczone, które przy pomocy Banku Światowego starają się narzucić „dominację spekulacyjnego kapitału", tudzież Niemcy, które realizują ekonomicznymi środkami odwieczne Drang nach Osten) i wewnętrznemu (udekomuna wywodząca się z mniejszości żydowskiej). Suwerenność gospodarcza Polski miała iść w parze z „rzeczywistym uwłaszczeniem załóg w zakładach pracy" – „kapitalizm pracowniczy" jawił się jako kolejne wcielenie populistycznej utopii społeczeństwa drobnych posiadaczy.
Chłopska rebelia
Przed wyborami 1991 roku dziennikarz z „Gazety Wyborczej" mówił mi, że według niektórych sondaży Partia X może uzyskać 18 proc. głosów. Sprawdzenie rzeczywistej popularności tymińszczyków uniemożliwiła decyzja Państwowej Komisji Wyborczej, która unieważniła większość list wyborczych ugrupowania. Otwarło to drogę do rozwoju innego populistycznego ruchu – Samoobrony. Andrzej Lepper założył Związek Zawodowy Rolnictwa Samoobrona pod koniec 1991 roku, rychło skupiając wokół siebie różne grupy niezadowolonych z transformacji ustrojowej. Samoobrona znana była przede wszystkim z radykalnych akcji protestacyjnych, takich jak marsze na stolicę, okupacje budynków czy blokady dróg, niekiedy przeradzających się w rozruchy.
Lepper prezentował siebie jako ludowego trybuna, reprezentanta „najsłabszych", „zwykłych ludzi", „ludzi ze wsi, małych miast i miasteczek". Podkreślał, że Samoobrona jest „partią, która do zwykłych ludzi wyciąga rękę, bo sama w dużej mierze się z nich składa". Zarazem Lepper jako „prawdziwy patriota" miał być kandydatem „wszystkich Polaków" – co oznaczało utożsamienie ludu z narodem. Współgrał z tym wizerunkiem ludowy katolicyzm Leppera, manifestujący się uczestnictwem w praktykach religijnych – aczkolwiek podszyty antyklerykalizmem wyrażającym się w przypomnieniu wieszania „biskupów-zdrajców". Składową swojskości była też autoprezentacja Leppera jako „zwykłego człowieka pracy, który woli wolny czas spędzić z rodziną niż na przyjęciach u oligarchów". Lepper, człowiek z ludu, był przeciwstawiany „skorumpowanym elitom".
Samoobrona jako populistyczny ruch protestu przez lata stroniła od ideologicznego zaszufladkowania, pozostawiała sobie swobodę manewru umożliwiającą jej sojusze zarówno z radykalną lewicą Ikonowicza, jak i radykalną prawicą Wileckiego (a nawet próbę zwrotu ku centrum pod szyldem „socjalliberalizmu"). Niemniej jednak reprezentowała klasyczny typ lewicowego populizmu socjalnego, stopniowo konkretyzując swe oblicze ideowe jako „lewica narodowa". W swej książce „Każdy kij ma dwa końce" (2001) Lepper zadeklarował, że jest „człowiekiem lewicy – po prostu lewicy".
Długoletnia uporczywa walka przyniosła sukces w 2001 roku (wejście do Sejmu z wynikiem 10,2 proc.), poprawiony cztery lata później (11,4 proc.). Udział w koalicji rządowej lat 2005–2007 skompromitował jednak Samoobronę, która w rezultacie w wyborach w 2007 roku uzyskała jedynie 1,5 proc. Już nigdy nie udało się Lepperowi wejść ponownie do tej samej rzeki. Lewicowy populizm okazał się martwy.