Wszyscy jesteśmy populistami

Każdy segment naszego społeczeństwa ma swój wariant populizmu: biedni i bogaci, lemingi i mohery. Kluczem do sukcesu nie jest już zalanie rynku masową produkcją, lecz coraz dokładniejsza jego segmentacja i wynajdywanie kolejnych nisz.

Publikacja: 25.05.2013 01:01

Red

Populizm traktowany jest w Polsce jako szeroko pojęta ideologia mająca uzasadnić bunt mas przeciw alienacji elit w III RP. Dla dystyngowanych intelektualistów to słowo pałka, które ma na celu powalić przeciwnika. Stanowi więc synonim nieodpowiedzialnej demagogii, koniunkturalizmu cynicznie żerującego na ciemnocie mas. Daleko odbiegliśmy od XIX wieku, gdy miano populistów z dumą nosił jeden z większych ruchów politycznych w USA. Dziś jest to epitet, od którego wszyscy uciekają.

Problem z populizmem polega na jego bezkształtności i płynności. Oryginalny XIX-wieczny populista był farmerem wierzącym, że pieniądz oparty na standarcie srebra i złota ochroni go przed wszechwładzą banków – trudno sobie wyobrazić, by dziś takie hasła głosił jakikolwiek populistyczny polityk. Populizm przepoczwarza się w zależności od kraju i epoki, przyjmując zaskakujące nieraz formy. Nie jest to bowiem ideologia, lecz praktyka. Polega na rozpoznawaniu rzeczywistości nie przez pryzmat doktryny, ale bezpośrednio poprzez odczucia ludzi, i dostosowywaniu postulatów do ich potrzeb. Ale których ludzi? Tych, którzy stanowią statystycznie najliczniejszą grupę.

Populista na ogół odwołuje się do „zwykłego człowieka", do „ludu", czasem do „obywatela" lub „podatnika". Tenże „zwykły człowiek" ma z reguły dwóch wrogów zajmujących przeciwstawne miejsca w hierarchii społecznej, ale połączonych pasożytniczą rolą: to elity polityczne i/lub ekonomiczne oraz margines społeczny. W zależności od rodzaju populizmu czasem na pierwszy plan w roli wroga wysuwają się elity, innym razem lumpenproletariat.

Społeczeństwa są bowiem zróżnicowane i dlatego nie ma jednego rodzaju populizmu. Inny będzie populizm w społeczeństwie biednym, inny w społeczeństwie klasy średniej. Inny będzie populizm w społeczeństwie tradycyjnym, a inny w zlaicyzowanym. Dostrzec więc możemy populizmy lewicowe i prawicowe, populizmy odwołujące się do „bazy" i odwołujące się do „nadbudowy". Targana paroksyzmami transformacji Polska jest swego rodzaju laboratorium, w którym występują wszystkie rodzaje populizmów.

PRL stwarzał idealne warunki dla rozwoju populizmu. Z jednej strony sprasowywał społeczeństwo w homogeniczną masę, z drugiej – rządząca elita odcinała się od dominujących w narodzie poglądów. Nic dziwnego, że „Solidarność" z lat 1980–1981 była klasycznym ruchem populistycznym, łączącym hasła dosłownie rozumianej demokracji i socjalnego egalitaryzmu z ideologią tradycjonalistycznej swojskości. Gdy ruch ten doszedł do władzy, musiał zderzyć się z realiami – niemożność zrealizowania własnych postulatów raz po raz okazuje się udziałem całej palety populistów.

W Polsce kryzys ten zaowocował wojną na górze i rozłamem w „Solidarności". Z jednej strony mieliśmy elitarny liberalizm Mazowieckiego i Michnika – kolejne wcielenie mesjańskiego mitu polskiej inteligencji, która tym razem postawiła sobie za cel przeprowadzenie ciemnych mas do Ziemi Obiecanej zjednoczonej Europy. Z drugiej – konserwatywny populizm Lecha Wałęsy, odruch buntu oszukanych wyborców, którzy głosowali za dobrobytem dla każdego Polaka i rozliczeniem „komuny", a otrzymali grubą kreskę i plan Balcerowicza. Wałęsa wyczuł te nastroje i stanął na czele rebelii, obiecując ludowi „chleba i igrzysk" – „sto milionów dla każdego" i rozliczenie nomenklatury.

Przeciw styropianowi

Skala niezadowolenia była jednak tak duża, że wybory 1990 roku okazały się zderzeniem dwóch populizmów: Wałęsy i Tymińskiego. Stanisław Tymiński, kreujący się na trzecią siłę poza układem PZPR – „Solidarność", okazał się atrakcyjny dla najbardziej radykalnych wyborców. Tymińszczyzna, przedstawiana wówczas w mediach jako quasi-faszystowska recydywa homini sovietici, w świetle późniejszych badań elektoratu okazuje się zjawiskiem bardziej złożonym. Wyborcy Tymińskiego głosowali przede wszystkim na biznesmena z Zachodu nieobciążonego „styropianowym" balastem. Dostrzec można było w tym nurcie nieobecność retoryki tradycjonalistycznej i bogoojczyźnianej, co sygnalizowało jego podskórny antyklerykalizm.

Niemniej jednak program Partii X był wyraźnie nacjonalistyczny, skierowany przeciw wrogowi zewnętrznemu (Stany Zjednoczone, które przy pomocy Banku Światowego starają się narzucić „dominację spekulacyjnego kapitału", tudzież Niemcy, które realizują ekonomicznymi środkami odwieczne Drang nach Osten) i wewnętrznemu (udekomuna wywodząca się z mniejszości żydowskiej). Suwerenność gospodarcza Polski miała iść w parze z „rzeczywistym uwłaszczeniem załóg w zakładach pracy" – „kapitalizm pracowniczy" jawił się jako kolejne wcielenie populistycznej utopii społeczeństwa drobnych posiadaczy.

Chłopska rebelia

Przed wyborami 1991 roku dziennikarz z „Gazety Wyborczej" mówił mi, że według niektórych sondaży Partia X może uzyskać 18 proc. głosów. Sprawdzenie rzeczywistej popularności tymińszczyków uniemożliwiła decyzja Państwowej Komisji Wyborczej, która unieważniła większość list wyborczych ugrupowania. Otwarło to drogę do rozwoju innego populistycznego ruchu – Samoobrony. Andrzej Lepper założył Związek Zawodowy Rolnictwa Samoobrona pod koniec 1991 roku, rychło skupiając wokół siebie różne grupy niezadowolonych z transformacji ustrojowej. Samoobrona znana była przede wszystkim z radykalnych akcji protestacyjnych, takich jak marsze na stolicę, okupacje budynków czy blokady dróg, niekiedy przeradzających się w rozruchy.

Lepper prezentował siebie jako ludowego trybuna, reprezentanta „najsłabszych", „zwykłych ludzi", „ludzi ze wsi, małych miast i miasteczek". Podkreślał, że Samoobrona jest „partią, która do zwykłych ludzi wyciąga rękę, bo sama w dużej mierze się z nich składa". Zarazem Lepper jako „prawdziwy patriota" miał być kandydatem „wszystkich Polaków" – co oznaczało utożsamienie ludu z narodem. Współgrał z tym wizerunkiem ludowy katolicyzm Leppera, manifestujący się uczestnictwem w praktykach religijnych – aczkolwiek podszyty antyklerykalizmem wyrażającym się w przypomnieniu wieszania „biskupów-zdrajców". Składową swojskości była też autoprezentacja Leppera jako „zwykłego człowieka pracy, który woli wolny czas spędzić z rodziną niż na przyjęciach u oligarchów". Lepper, człowiek z ludu, był przeciwstawiany „skorumpowanym elitom".

Samoobrona jako populistyczny ruch protestu przez lata stroniła od ideologicznego zaszufladkowania, pozostawiała sobie swobodę manewru umożliwiającą jej sojusze zarówno z radykalną lewicą Ikonowicza, jak i radykalną prawicą Wileckiego (a nawet próbę zwrotu ku centrum pod szyldem „socjalliberalizmu"). Niemniej jednak reprezentowała klasyczny typ lewicowego populizmu socjalnego, stopniowo konkretyzując swe oblicze ideowe jako „lewica narodowa". W swej książce „Każdy kij ma dwa końce" (2001) Lepper zadeklarował, że jest „człowiekiem lewicy – po prostu lewicy".

Długoletnia uporczywa walka przyniosła sukces w 2001 roku (wejście do Sejmu z wynikiem 10,2 proc.), poprawiony cztery lata później (11,4 proc.). Udział w koalicji rządowej lat 2005–2007 skompromitował jednak Samoobronę, która w rezultacie w wyborach w 2007 roku uzyskała jedynie 1,5 proc. Już nigdy nie udało się Lepperowi wejść ponownie do tej samej rzeki. Lewicowy populizm okazał się martwy.

Równolegle do lepperyzmu rozwijał się populizm prawicowy, mobilizujący warstwy ludowe nie postulatami socjalnych rewindykacji, ale hasłem obrony narodowo-religijnej tożsamości Polaków. Wyrosły z gruzów obozu wałęsowskiego, błąkający się w gąszczu różnych prawicowych formacji od ZChN i ROP przez AWS po LPR i PiS, najpełniejszy swój wyraz znalazł w środowisku skupionym wokół Radia Maryja. RM zaistniało pod koniec 1991 roku, w szybkim tempie instytucjonalizując się w ruch społeczny Rodzina Radia Maryja. W co piątej parafii powstały koła przyjaciół RM, młodzieżowe koła przyjaciół RM i podwórkowe kółka różańcowe dzieci; działalność Rodziny wspierały: „Nasz Dziennik", Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, Fundacja Nasza Przyszłość w Szczecinku.

Populizm prawicy łączył w paradoksalny sposób polityczny rewolucjonizm (dekomunizacja) z kulturowym tradycjonalizmem – jego istotą była obrona kulturowego status quo radykalnymi środkami politycznymi. Dźwignią pozwalającą na polityzację religii była idea, że – jak napisał ideolog RM Stanisław Krajski – „Polska i Kościół stanowią [...] jedno i burzenie tej jedności jest zamachem tak na Polskę, jak na Kościół". Katolicyzm jawił się jako religia narodowa: „Język, kultura, obyczaje [Polaków] wyrosły z chrześcijaństwa i są z nimi tak [...] nierozerwalnie związane, że tracą rację bytu i sens, gdy odrywa się je od ich korzeni".

Zarazem jednak radiomaryjna ideologia wolna była od teokratycznych skłonności charakterystycznych dla religijnego fundamentalizmu. Krajski porównywał Polskę do RPA czasów apartheidu – jego zdaniem w obu krajach napływowa (lub przynajmniej wykorzeniona) mniejszość zdominowała rdzenną większość. Głosił więc nierozłączność demokracji i narodowego katolicyzmu: „Nie ma Radia Maryja bez demokracji [...] nie ma demokracji bez Radia Maryja".

Warstwą, która pielęgnuje prawdziwą tożsamość polską i katolicką, okazywał się lud (choć definiowany nie tyle w kategoriach klasowych, co raczej jako „zwykli Polacy"). Wynikało to z ludowej bazy RM. Wprawdzie Lena Kolarska-Bobińska z CBOS w 1997 r. twierdziła, że RM „słuchają w równej mierze wszystkie grupy dochodowe oraz społeczno-zawodowe", jednak skądinąd wiemy, że wśród słuchaczy nadreprezentowane są warstwy niższe: emeryci (48 proc.), rolnicy, robotnicy niewykwalifikowani, ludzie z wykształceniem podstawowym i zawodowym. Olga Lipińska nazwać miała nawet RM „radiem dla motłochu". Nic dziwnego, że na antenie Radia pojawiała się – co wytykali oponenci z prawa – krytyka liberalizmu ekonomicznego, a sam ojciec Tadeusz Rydzyk włączył się w akcję pomocy dla strajkujących pracowników Tormięsu. Socjalne akcenty w populizmie prawicy nie zmieniają jednak faktu, że – jak to ujął Max Horkheimer – ruch radiomaryjny to „Nie tyle bunt, ile odnowa duchowa, nie tyle walka z bogactwem uprzywilejowanych, ile walka z powszechnym złem, nie tyle wyzwolenie zewnętrzne, ile wewnętrzne".

W cieniu Radia Maryja powoli rozwijał się odmienny wariant prawicowego populizmu – nie kulturowy, ale gospodarczy. Gdy Janusz Korwin-Mikke pod koniec lat 80. startował z Unią Polityki Realnej, jego „konserwatywno-liberalny" program wydawał się kompletną egzotyką (by nie rzec fantastyką). Jego wyznawcy traktowani byli przez postsocjalistyczne spauperyzowane społeczeństwo jako garstka oderwanych od rzeczywistości dziwaków epatujących ekscentrycznymi pomysłami rodem z XIX stulecia. Trudno o ideologię bardziej odległą od populizmu.

Okazało się jednak, że ostentacyjny elitaryzm UPR znalazł nadspodziewanie wielu adherentów, którzy może do elity nie należą, ale na pewno aspirują. Sama deklaracja sympatii dla Korwin-Mikkego stawała się legitymacją do „lepszego towarzystwa", aktem zerwania z pogardzanym „roszczeniowym motłochem". Polacy cenią wszak indywidualizm. Co więcej, w miarę rozwoju gospodarki wolnorynkowej rozrastała się i krzepła realna baza społeczna „korwinizmu" – drobni przedsiębiorcy, nie tyle „rekiny", ile „piranie" kapitalizmu. Borykając się z fiskalizmem i biurokratycznymi zawiłościami, z entuzjazmem wsłuchiwali się w radykalne quasi-anarchistyczne hasła totalnej prywatyzacji i maksymalnego urynkowienia.

W ciągu kilkunastu lat to, co było intelektualną ekstrawagancją, zaczęło nadawać ton dyskursowi publicznemu – spór toczył się między pragmatykami a dogmatykami liberalizmu, nikt jednak nie kwestionował jego założeń. Idee „konserwatywno-liberalne" przeniknęły do mainstreamu, same niepostrzeżenie stając się populizmem. Choć taka supozycja wywołuje oburzenie zainteresowanych, to jednak nie da się zaprzeczyć, że ideologia „wolnoć Tomku w swoim domku" jest w swej istocie populistyczna – podobnie jak postulat niższych podatków sprowadzający się do obietnicy „więcej pieniędzy". Nawet polityczny elitaryzm i obyczajowy konserwatyzm można rozpatrywać w tych kategoriach jako metodę podnoszenia samooceny.

Korwin mainstreamowy

Jak wszakże pogodzić tezę o populistycznym charakterze „korwinizmu" z faktem, że ugrupowanie to nie potrafi wyrwać się od dekad z politycznego marginesu? Rzecz w tym, że hasła konserwatywno-liberalne przejęła – acz w rozwodnionej, a przez to bardziej strawnej formie – Platforma Obywatelska. Partia Donalda Tuska, odwołując się do figury Podatnika, zrzuciła z populizmu odium skrajności, nadała mu umiarkowany, centrowy, stateczny charakter. Polak nie lubi ekstremizmu, Polak boi się obciachu – a to były dwie bariery hamujące rozwój ruchów populistycznych z lewa i prawa. Co więcej, PO nadała populizmowi nowy, postpolityczny wymiar – do perfekcji opanowała sztukę posługiwania się mediami w sprzedawaniu opinii publicznej drobnych, ale chwytliwych pomysłów typu zniesienie obowiązku meldunkowego czy podniesienie dopuszczalnej prędkości na drogach.

Czas człowieka luźnego

Populizm liberalny nie był jednak ostatnim słowem w tej dziedzinie. W Polsce ziścił się – w postaci Ruchu Palikota – lewicowy populizm kulturowy (co jest rzadkością w skali świata, gdyż specjalnością lewicy jest raczej populizm społeczno-gospodarczy). Palikot jako pierwszy postanowił wykorzystać potencjał nowej grupy społecznej, grupy, która dynamicznie rozrosła się w okresie transformacji, a która do tej pory umykała uwadze polityków, publicystów i socjologów. Nazwałbym ją, za socjologią XVII-wiecznej Polski, ludźmi luźnymi.

Pod względem społeczno-zawodowym spektrum ludzi luźnych rozciąga się od lumpenproletariuszy przez samozatrudniających się i małych przedsiębiorców po średnią kadrę kierowniczą – choć różni ich poziom dochodów, to wspólnym mianownikiem jest duża mobilność, brak stabilnego zatrudnienia. Co najmniej tak samo istotne jest wyłamywanie się ze struktury rodzinnej – ludzie luźni to ci wszyscy niemieszczący się w tradycyjnym modelu rodziny: geje, single, rozwodnicy... Do tego dochodzi ucząca się młodzież (nigdy wcześniej taki odsetek młodzieży nie studiował na wyższych uczelniach!), której poczucie wartości i aspiracje rosły wykładniczo w stosunku do zdobywanego wykształcenia i która czując się beneficjentem awansu społecznego, zawzięcie odcinała się od swych korzeni. Wreszcie są tu emigranci wyrwani ze swych lokalnych społeczności – mam tu na myśli zarówno „słoiki" ze wsi i małych miasteczek pracujące w metropoliach, jak i Polaków emigrujących za granicę.

Antagonizm między tymi grupami a konserwatywną częścią społeczeństwa ma charakter światopoglądowy, czemu sprzyjało prosperity pierwszych lat po unijnej akcesji. Co istotne, ludzie luźni (i to nie tylko dobrze sytuowane lemingi) czują się na ogół kimś lepszym od zacofanych moherów – to poczucie wyższości bierze się z przeświadczenia o własnej nowoczesności, swobodzie, nieograniczonych możliwościach awansu.  Indywidualizm nowych grup społecznych zderzył się z krępującymi je normami obyczajowymi (postrzeganymi jako „nienowoczesne" i „nieeuropejskie"). Ideologicznym sztandarem rebelii stał się sprzeciw wobec roli Kościoła w życiu publicznym.

Sukces Ruchu Palikota w wyborach parlamentarnych 2011 r. – 10,1 proc. głosów, które czyniły go trzecią siłą w Sejmie! – wydawał się początkiem nowej epoki. Program, quasi-ideologia, a zwłaszcza retoryka Palikota jaskrawo kontrastowały ze zmurszałym konsensusem ideowym PO-PiS-u. Ruch został przyjęty z entuzjazmem nie tylko przez młode, zapatrzone w Europę pokolenie, ale też przez wszystkich poszukujących alternatywy dla spetryfikowanego układu sił politycznych. Pozyskiwanie kolejnych grup przez tę partię (Wolne Konopie, grupa Ikonowicza, środowiska feministyczne i LGBT) osaczało pogrążony w starczym uwiądzie SLD. Stara lewica zdawała się tylko masą upadłościową dla młodego, dynamicznego, nowoczesnego Ruchu.

A jednak twór Palikota narodził się obciążony wadą rozwojową. Wystarczyło przeanalizować dane dotyczące elektoratu Ruchu, w którym stwierdzić możemy z jednej strony nadreprezentację klasy średniej (przedsiębiorcy, kadra kierownicza), z drugiej – emerytów, bezrobotnych i prekariuszy (pomijam tu młodzież uczącą się o niejasnej przyszłości zawodowej). Oznacza to, że społeczny fundament tej partii od początku naznaczony był głębokim pęknięciem. To pęknięcie można było klajstrować hasłami legalizacji marihuany i związków partnerskich, gdy jednak odczuwalny stał się kryzys – rozziew musiał się pogłębić. Po prostu interesy ekonomiczne tych grup są sprzeczne.

Stąd miotanie się Palikota między Gibałą a Ikonowiczem, między postulatem „uwolnienia przedsiębiorców od biurokratycznego jarzma" a hasłem budowy fabryk przez państwo. Ale im bardziej gwałtowne te ruchy, tym mniejsza wiarygodność w oczach wyborców. Popularność Ruchu nie tylko nie rośnie (jak prognozowano), ale nawet maleje. Najbardziej bolesne jednak jest to, że również łaska młodych wyborców okazuje się na pstrym koniu jeździć, czego „Pan Janusz" boleśnie doświadczył w czasie demonstracji przeciw ACTA.

Triumf i śmierć

W ten sposób doszliśmy do sytuacji szczególnej – każdy segment naszego zdezintegrowanego społeczeństwa ma swój wariant populizmu: biedni i bogaci, lemingi i mohery. Zgodne jest to z logiką post-Fordowskiego kapitalizmu, w którym kluczem do sukcesu nie jest już zalanie rynku masową produkcją, lecz coraz dokładniejsza jego segmentacja i wynajdywanie kolejnych nisz. Proklamowana w  2006 roku przez Remigiusza Okraskę na łamach pisma „Obywatel" koncepcja odrodzenia klasycznego populizmu, szukającego najszerszego wspólnego mianownika przez ponowne połączenie wymiaru społeczno-gospodarczego i kulturowego, pozostała bez echa (chyba że podejmie ją Platforma Oburzonych).

Postępuje, jak się zdaje, desocjalizacja społeczeństwa, które staje się zbiorowiskiem „niepowtarzalnych" jednostek. W postmodernistycznym społeczeństwie populizm się rozmył, gdyż najliczniejszą grupę stanowią tu indywidualiści – obecnie populizm nie odwołuje się do „wszystkich", ale do „każdego". W postpolitycznej demokracji populizm przenosi się z poziomu programu na poziom marketingu i w rezultacie liczące się ugrupowania mają dziś charakter populistyczny. Ten triumf populizmu okazuje się zarazem jego śmiercią – to, co zrodziło się jako bunt mas przeciw alienacji elit, przerodziło się w instrument, przy pomocy którego elity manipulują masami. ?

Autor jest politologiem, wykładowcą Uniwersytetu Śląskiego, publicystą. Napisał m.in. „Terroryzm na tle przemocy politycznej (zarys encyklopedyczny)" oraz „Między faszyzmem a anarchizmem. Nowe idee dla nowej ery".

Populizm traktowany jest w Polsce jako szeroko pojęta ideologia mająca uzasadnić bunt mas przeciw alienacji elit w III RP. Dla dystyngowanych intelektualistów to słowo pałka, które ma na celu powalić przeciwnika. Stanowi więc synonim nieodpowiedzialnej demagogii, koniunkturalizmu cynicznie żerującego na ciemnocie mas. Daleko odbiegliśmy od XIX wieku, gdy miano populistów z dumą nosił jeden z większych ruchów politycznych w USA. Dziś jest to epitet, od którego wszyscy uciekają.

Problem z populizmem polega na jego bezkształtności i płynności. Oryginalny XIX-wieczny populista był farmerem wierzącym, że pieniądz oparty na standarcie srebra i złota ochroni go przed wszechwładzą banków – trudno sobie wyobrazić, by dziś takie hasła głosił jakikolwiek populistyczny polityk. Populizm przepoczwarza się w zależności od kraju i epoki, przyjmując zaskakujące nieraz formy. Nie jest to bowiem ideologia, lecz praktyka. Polega na rozpoznawaniu rzeczywistości nie przez pryzmat doktryny, ale bezpośrednio poprzez odczucia ludzi, i dostosowywaniu postulatów do ich potrzeb. Ale których ludzi? Tych, którzy stanowią statystycznie najliczniejszą grupę.

Populista na ogół odwołuje się do „zwykłego człowieka", do „ludu", czasem do „obywatela" lub „podatnika". Tenże „zwykły człowiek" ma z reguły dwóch wrogów zajmujących przeciwstawne miejsca w hierarchii społecznej, ale połączonych pasożytniczą rolą: to elity polityczne i/lub ekonomiczne oraz margines społeczny. W zależności od rodzaju populizmu czasem na pierwszy plan w roli wroga wysuwają się elity, innym razem lumpenproletariat.

Społeczeństwa są bowiem zróżnicowane i dlatego nie ma jednego rodzaju populizmu. Inny będzie populizm w społeczeństwie biednym, inny w społeczeństwie klasy średniej. Inny będzie populizm w społeczeństwie tradycyjnym, a inny w zlaicyzowanym. Dostrzec więc możemy populizmy lewicowe i prawicowe, populizmy odwołujące się do „bazy" i odwołujące się do „nadbudowy". Targana paroksyzmami transformacji Polska jest swego rodzaju laboratorium, w którym występują wszystkie rodzaje populizmów.

PRL stwarzał idealne warunki dla rozwoju populizmu. Z jednej strony sprasowywał społeczeństwo w homogeniczną masę, z drugiej – rządząca elita odcinała się od dominujących w narodzie poglądów. Nic dziwnego, że „Solidarność" z lat 1980–1981 była klasycznym ruchem populistycznym, łączącym hasła dosłownie rozumianej demokracji i socjalnego egalitaryzmu z ideologią tradycjonalistycznej swojskości. Gdy ruch ten doszedł do władzy, musiał zderzyć się z realiami – niemożność zrealizowania własnych postulatów raz po raz okazuje się udziałem całej palety populistów.

W Polsce kryzys ten zaowocował wojną na górze i rozłamem w „Solidarności". Z jednej strony mieliśmy elitarny liberalizm Mazowieckiego i Michnika – kolejne wcielenie mesjańskiego mitu polskiej inteligencji, która tym razem postawiła sobie za cel przeprowadzenie ciemnych mas do Ziemi Obiecanej zjednoczonej Europy. Z drugiej – konserwatywny populizm Lecha Wałęsy, odruch buntu oszukanych wyborców, którzy głosowali za dobrobytem dla każdego Polaka i rozliczeniem „komuny", a otrzymali grubą kreskę i plan Balcerowicza. Wałęsa wyczuł te nastroje i stanął na czele rebelii, obiecując ludowi „chleba i igrzysk" – „sto milionów dla każdego" i rozliczenie nomenklatury.

Przeciw styropianowi

Skala niezadowolenia była jednak tak duża, że wybory 1990 roku okazały się zderzeniem dwóch populizmów: Wałęsy i Tymińskiego. Stanisław Tymiński, kreujący się na trzecią siłę poza układem PZPR – „Solidarność", okazał się atrakcyjny dla najbardziej radykalnych wyborców. Tymińszczyzna, przedstawiana wówczas w mediach jako quasi-faszystowska recydywa homini sovietici, w świetle późniejszych badań elektoratu okazuje się zjawiskiem bardziej złożonym. Wyborcy Tymińskiego głosowali przede wszystkim na biznesmena z Zachodu nieobciążonego „styropianowym" balastem. Dostrzec można było w tym nurcie nieobecność retoryki tradycjonalistycznej i bogoojczyźnianej, co sygnalizowało jego podskórny antyklerykalizm.

Niemniej jednak program Partii X był wyraźnie nacjonalistyczny, skierowany przeciw wrogowi zewnętrznemu (Stany Zjednoczone, które przy pomocy Banku Światowego starają się narzucić „dominację spekulacyjnego kapitału", tudzież Niemcy, które realizują ekonomicznymi środkami odwieczne Drang nach Osten) i wewnętrznemu (udekomuna wywodząca się z mniejszości żydowskiej). Suwerenność gospodarcza Polski miała iść w parze z „rzeczywistym uwłaszczeniem załóg w zakładach pracy" – „kapitalizm pracowniczy" jawił się jako kolejne wcielenie populistycznej utopii społeczeństwa drobnych posiadaczy.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy