Trzeci powrót Drugiej Polski

Widmo etatyzmu krąży nad Rzecząpospolitą. Niestety, ma ono twarz Edwarda Gierka, politycznego i gospodarczego fajtłapy.

Publikacja: 08.06.2013 01:01

– Widzę atrakcyjne kadry... Z młodzieżą studencką w Chełmie

– Widzę atrakcyjne kadry... Z młodzieżą studencką w Chełmie

Foto: Reporter, Michał KuŁakowski Michał KuŁakowski

Michaił Gorbaczow do dzisiaj jest fetowany na Zachodzie jako człowiek, który zapobiegł wybuchowi wojny atomowej. Dokonał tego w najprostszy z możliwych sposobów, doprowadzając do upadku mocarstwo, któremu przewodził, a przy okazji światowy system komunistyczny. Nienawidzą go za to rodacy, choć przecież chciał dobrze. Nie przewidział tylko, że odrobina demokracji wlana do żył totalitarnego Golema zabije go, zamiast wzmocnić.

Z Gierkiem jest podobnie. Sprowadził nad Wisłę demona konsumeryzmu, sadząc, że w ten sposób zapewni Polsce Ludowej długie życie, a sobie dożywotnie panowanie. Demon jednak domagał się wciąż więcej i więcej pokarmu, a w końcu rozeźlony głodówką pożarł swojego nadzorcę. Ciąg dalszy  pamiętamy: PRL zamieniła się w masę upadłościową, z utęsknieniem czekającą na syndyka.

Inaczej jednak niż na Wschodzie, lud zachował we wdzięcznej pamięci człowieka, który na chwilę zapewnił mu złudzenie dobrobytu. Gdyby sentyment  automatycznie przekładał się na polityczne poparcie, towarzysz Edward wygrałby wybory w cuglach. Kłopot w tym, że od jedenastu lat nie żyje, a po ideowy spadek wyciąga się zbyt wiele rąk.

W ferworze walki o prezydenturę Jarosław Kaczyński określił Gierka mianem „komunistycznego patrioty" i chwalił jego mocarstwowe ambicje (jeśli miał na myśli pomysł zbudowania bomby atomowej, to pogratulować poczucia humoru). Donald Tusk dał do zrozumienia, że pochlebia mu porównywanie jego spotkań z elektoratem do gospodarskich wizyt pierwszego sekretarza. PO, podobnie jak kiedyś PZPR, chwali się inwestycyjnym boomem i bagatelizuje rosnące zadłużenie za granicą.

Do licytacji włączyli się postkomuniści, którzy jeszcze niedawno starali się przekonać naród (i samych siebie), że „wybrali przyszłość". Klub poselski SLD wezwał Sejm do proklamowania Roku Gierka. „Trudno znaleźć imię polityka, którego nazwisko bardziej kojarzy się dosadnie z modernizacją i unowocześnieniem naszego kraju" – przekonywał Leszek Miller. Aż dziw, że nie zażądał pochówku na Wawelu.

Dobroduszny monarcha

Kustosze pamięci „komunistycznego Kazimierza Wielkiego", niezrażeni porażką w parlamencie, hucznie obeszli, przypadającą w styczniu setną rocznicę  urodzin swego idola. Cykl imprez pod hasłem „Edward Gierek – Zagłębiak, Polak, Europejczyk" otworzyła konferencja popularnonaukowa w Sosnowcu. Oprócz liderów SLD pojawiły się na niej takie tuzy jak dyżurny marksista PRL Andrzej Werblan, były wiceminister górnictwa i energetyki oraz twórca potęgi klubu GKS Zagłębie Sosnowiec Franciszek Wszołek, szef Ruchu Odrodzenia Gospodarczego im. Gierka Paweł Bożyk, a nawet Maciej Szczepański – niegdyś szef Radiokomitetu i główny animator osławionej propagandy sukcesu, przez swych podwładnych zwany „krwawym Maćkiem". Wszystkich połączył jeden cel: „pokazać prawdę o latach 70. i odkłamać to, co zafałszowała prawica".

Jubileuszowe imprezy odbyły się też w Rzeszowie (współorganizowała je  Komunistyczna Partia Polski, której istnienie zdaje się być sprzeczne z 13 artykułem konstytucji) oraz w Ustroniu, gdzie Gierek spędził ostatnie lata życia. Postulat uczczenia budowniczego Drugiej Polski pomnikiem – ławeczką w dzielnicy zdrojowej, może jednak napotkać przeszkody. Na konferencję nie przybył bowiem nikt z władz miasta. SLD wezwał swoich samorządowców, by w całym kraju występowali  z inicjatywami zmian ulic i placów w swoich miejscowościach. Gorzej z pomnikami. Przymierzano się do tej idei we Włocławku, Gliwicach, Piotrkowie Trybunalskim, a ostatnio w Częstochowie. Jak dotąd – bez rezultatu. W Sosnowcu, niekwestionowanej stolicy kultu pierwszego sekretarza, wolą stawiać na edukację młodzieży. Pod patronatem prezydenta Kazimierza Górskiego odbywa się już druga edycja konkursu wiedzy o polityce „Dekada Edwarda Gierka". Uczniowie szkół ponadgimnazjalnych odpowiadają na pytania typu, „jakie samochody zaczęto produkować w Polsce w latach 70. XX wieku?".

Gorliwość, z jaką postkomuniści wynoszą ulubieńca Breżniewa na ołtarze, wynika po części z wyrzutów sumienia. Na jego pogrzebie nie pojawił się nikt z wierchuszki SLD. Z żywym Gierkiem też obeszli się paskudnie. Zrobili z niego kozła ofiarnego, choć nie był przecież jedynym sprawcą kryzysu. Partyjni publicyści zarzucali mu nepotyzm i woluntaryzm (bardzo wówczas modne słowo), oskarżali o przywłaszczenie domu oraz działki w Katowicach. Z premedytacją rozpuszczano plotki o niesłychanych luksusach w rządowych ośrodkach w Spale, Łańsku i Arłamowie. W 1981 roku upadły „cysorz" stanął przed partyjną komisją Tadeusza Grabskiego, powołaną dla  rozliczenia jego ekipy. Przekonywał, że nie jest złodziejem, lecz „uczciwym komunistą, który całe swoje życie przeżył dla tej idei". Nie pomogło. IX Nadzwyczajny Zjazd PZPR usunął  go z szeregów za „zaniechanie pracy ideologicznej i łamanie leninowskich zasad życia partyjnego". Następny rok spędził w ośrodku dla internowanych.

Autorzy stanu wojennego zamierzali postawić gierkowców przed Trybunałem Stanu, ale z czasem zrezygnowali z tego pomysłu. Korzyści propagandowe wydawały się wątpliwe, a niebezpieczeństwo, że podsądni broniąc się obciążaliby aktualnych władców PRL – całkiem realne. Ówczesne nastroje społeczeństwa wyrażały się w haśle: „wracaj Gierek do koryta, lepszy złodziej niż bandyta". W maju 1983 roku na ekrany kin wszedł „Wielki Szu". W jednej ze scen w tle widać telewizor, transmitujący przemowę towarzysza Edwarda. Publiczność zareagowała na to gromkim śmiechem.

Swobody ruchów upadły gensek nie odzyskał nawet po uwolnieniu. Inwigilowany, pozbawiony odznaczeń i środków do życia, odwinął się i wystąpił o belgijską emeryturę. Pierwszy come-back Gierka był zasługą Janusza Rolickiego, który pod koniec 1989 roku przeprowadził z nim wywiad rzekę. Pierwsze wydanie „Przerwanej dekady" sprzedało się w oszałamiającym nakładzie 900 tysięcy egzemplarzy, a przecież były jeszcze dodruki. Dziennikarz przyznał niedawno, że zarobił na tej książce miliard ówczesnych złotych.

Gierek nie pozostawił suchej nitki na swych następcach. Oskarżył Kanię i  Jaruzelskiego o zrujnowanie gospodarki, łamanie demokracji wewnątrzpartyjnej(!) i rozpętanie przeciwko niemu „bezprzykładnej kampanii nienawiści". Przede wszystkim zaś budował własną legendę dobrodusznego monarchy, który stworzył dwa i pół miliona miejsc pracy, podwoił dochód narodowy i dał mieszkania dziesięciu milionom Polaków. W wolnych chwilach bratał się zaś z przywódcami Francji, zachodnich Niemiec, a nawet amerykańskimi prezydentami.

Większy niż Kwaśniewski

Sukces książki wywołał konsternację w szeregach komunistów, stających się właśnie  socjaldemokratami. Gdyby gierkowcy zdołali się wtedy zorganizować, ludzie  zarządzający z poręki generała prezydenta PZPR-owską masą upadłościową mieliby kłopot. Budowniczy Drugiej Polski nie spodziewał się jednak, że historia tak nagle zerwie się z łańcucha. Był schorowanym i pozbawionym energii emerytem. Jego najstarszy syn, Adam, nie miał wtedy głowy do polityki. Dopiero we wrześniu 2001 roku dał się wybrać do Senatu, startując z listy niszowej Unii Pracy. Nie musiał prowadzić kampanii, wystarczyła magia nazwiska. Poparło go 180 tysięcy ludzi – żaden z kandydatów nie mógł pochwalić się lepszym wynikiem.

Najwięcej korzyści z tej – drugiej już – fali peerelowskiej nostalgii odniosła jednak partia Leszka Millera. SLD zdobył wówczas 41 procent głosów, co przełożyło się na 47 procent miejsc w parlamencie (rekord do dziś niepobity). W sondażu CBOS, przeprowadzonym miesiąc przed wyborami, połowa badanych stwierdziła, że Edward Gierek dobrze zasłużył się dla Polski, przeciwnego zdania było jedynie siedem procent. Trzy lata później postkomuniści, skompromitowani aferą Rywina, byli w kompletnej rozsypce, zaś autorytet budowniczego Huty Katowice wciąż rósł. W sondażu-plebiscycie na najwybitniejszego powojennego przywódcę bezapelacyjnie pokonał  Wałęsę, Kwaśniewskiego i Mazowieckiego. Niezawodny Rolicki napisał zaś biografię wielkiego Polaka, którą można streścić w czterech słowach: „my z niego wszyscy".

Pocałunki Breżniewa

Gierek nigdy nie pogodził się z myślą, że to naród odesłał go do kąta. Wolał przedstawiać się jako ofiara partyjnej intrygi. Na przekór faktom upierał się, że latem 1980 roku wszystko szło ku dobremu, ale „zostaliśmy zatopieni bosakami tuż u końca przeprawy". W „Replice", kontynuacji „Przerwanej dekady" śmiało popuścił wodze fantazji. Gdybym nie został obalony – przekonywał – Okrągły Stół byłby możliwy dziewięć lat wcześniej. Moskwa, choć z oporami,  zaakceptowałaby pluralizm związkowy i polityczny w PRL. „Byłem przywódcą niepodległego kraju, z którym Breżniew musiał się liczyć".

Apoteoza towarzysza Edwarda razem z „Solidarnością" prowadzącego kraj do świetlanej przyszłości, doprawdy godna jest pióra poety lub malarskiego pędzla. Jak na złość, środowiska twórcze, z drobnymi wyjątkami (Jarosław Iwaszkiewicz, Tadeusz Łomnicki, Gustaw Holoubek), miały skłonność do lekceważenia Pierwszego. Nie imponowały im miliony ton węgla i stali ani jego senatorski wygląd, ani to, że dzień zaczynał od lektury „Le Monde". A przecież odbudował, a raczej pozwolił odbudować (za pieniądze ze składek) Zamek Królewski w Warszawie. To w jego czasach Polska miała najambitniejszy repertuar kinowy na świecie, a Mirosław Hermaszewski poleciał w kosmos. To on otworzył rodakom okno na świat w postaci sklepów Peweksu, a nawet – choć ateusz – potrafił dogadać się z Kościołem. W 1978 roku prymas Wyszyński, celebrując w Westfalii mszę dla polskich emigrantów, zachęcał, aby pieśń kończyli słowami: „Ojczyźnie wolnej pobłogosław Panie".

Inteligenci pierwsi stracili serce do Gierka, oni też są najbardziej odporni na jego legendę. Powody? Nie był jednym z nich, nie mógł też dać tego, na czym im najbardziej zależało (oprócz talonów na małe fiaty i coca-coli, wcześniej nazywanej „stonką ziemniaczaną w płynie") – wolności słowa, druku i podróżowania. W tych kręgach najboleśniej odczuwano też ograniczenie suwerenności kraju. Czułe pocałunki z Breżniewem, udekorowanie go najwyższym wówczas polskim orderem – Virtuti Militari, dopisanie do konstytucji przewodniej roli PZPR i sojuszu ze Związkiem Radzieckim – to wszystko w ich oczach obciążało (i nadal obciąża) konto towarzysza Edwarda.

Wbrew pozorom, również technokraci w latach 70. niekoniecznie czuli się jak ryby w wodzie. Owszem, wciąż powstawały nowe miejsca pracy, lecz kierownicze stanowiska w praktyce były zastrzeżone dla komunistów i ich pociotków. Oni też mieli pierwszeństwo w dostępie do mieszkań, samochodów i innych pożądanych dóbr. „Dobry fachowiec, ale bezpartyjny" – ironizował, partyjny skądinąd, tygodnik „Polityka". Obywatele wyciągali z tej sytuacji praktyczne wnioski. Liczba posiadaczy czerwonej legitymacji rosła w imponującym tempie, by pod koniec dekady sięgnąć trzech milionów.

Gierek dla każdego miał coś miłego. Zniósł obowiązkowe dostawy i objął rolników systemem ubezpieczeń społecznych. Pompował pieniądze w nierentowne PGR. Podarował Kościołowi katolickiemu poniemieckie świątynie i plebanie na Ziemiach Odzyskanych. Podnosił emerytury, wydłużał urlopy macierzyńskie, eksperymentował nawet z wolnymi sobotami. Proletariat, gdy łaknął odpoczynku, korzystał z usług Funduszu Wczasów Pracowniczych. Elita wyjeżdżała do Bułgarii, przywódca preferował Krym.

Oaza spokoju

Był chleb, były też igrzyska. Jak kraj długi i szeroki organizowano festyny i festiwale. Pojawiły się pierwsze dyskoteki. Na estradach królowali Maryla Rodowicz, Krzysztof Krawczyk i Anna Jantar. Nad Wisłę wpadli na chwilę, by zaśpiewać z playbacku, ABBA, Boney M. i Dennis Roussos. Na małym ekranie pojawiły się nawet  amerykańskie filmy i seriale. Każde wydanie dziennika telewizyjnego zaczynał sakramentalny zwrot:  „pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Edward Gierek odwiedził/ przyjął/ otworzył". Lata 70. zapisały się w ludzkiej pamięci bezprzykładnymi sukcesami naszych sportowców. Naród pęczniał z dumy oglądając mecze orłów Górskiego, skok Fortuny czy homeryckie boje staczane co roku przez Szozdę i Szurkowskiego na trasie Wyścigu Pokoju.

PRL jawiła się oazą spokoju. Morderstwa, narkomania, terroryzm, wojny, kryzysy – to działo się gdzie indziej. Cenzura blokowała złe wiadomości. W propagandzie unikano używania słowa „komunizm". Przy każdej okazji powtarzano za to mantrę o „polityczno-moralnej jedności narodu". Naród przyjmował to ze zrozumieniem. W opozycji, wbrew tworzonym później legendom, tłoku nie było. Wolnej Europy słuchano tylko z przyzwyczajenia, a emigracyjnego rządu w Londynie nikt nie traktował poważnie. Tylko wtajemniczeni wiedzieli o handlu ludźmi, uprawianym przez władzę  pod hasłem „łączenia rodzin". Gierek, który wcześniej zaprzeczał istnieniu mniejszości niemieckiej na Śląsku, przyparty do muru przez kanclerza Schmidta wypuścił z kraju 180 tysięcy ludzi, za każdego z nich inkasując po 1300 marek.

Epoka „socjalizmu konsumpcyjnego" nie trwała długo. Zamrożenie cen przy jednoczesnym wzroście płac zachwiało równowagą rynkową. Towary coraz szybciej znikały ze sklepów, zaś inwestycje nie przynosiły spodziewanych dochodów. „On nas wciągnął w przepaść" – komentował po latach poczynania Gierka Stefan Kisielewski. Pierwsze symptomy przegrzania koniunktury pojawiły się już w 1974 roku. Nie było rady – należało ograniczyć konsumpcję podnosząc ceny podstawowych produktów. Władza tak obawiała się tej operacji, że zabrała się za nią w najgłupszy z możliwych sposobów. Ogarnięty samobójczym szałem premier Jaroszewicz w czerwcu 1976 roku zapowiedział 69-procentową  podwyżkę ceny mięsa. Gomułkę wysadziła z siodła podwyżka 18-procentowa. Pod wrażeniem protestów „regulację" odwołano, by za jakiś czas wprowadzić ją bocznymi drzwiami. „Dziesiąta potęga gospodarcza świata" musiała wprowadzić kartki na cukier. Gierek był już wtedy politycznym zombie i tylko gerontokracji panującej na Kremlu zawdzięczał, że nie został w trybie nagłym wymieniony na innego towarzysza. Idea modernizacji za pożyczone na Zachodzie pieniądze poniosła widowiskową klęskę.

Edward czy Eugeniusz?

W „Przerwanej dekadzie" (historycy wolą mówić o „dekadzie złudzeń") Gierek deklarował, że komunistą pozostanie aż do śmierci. Prorokował też, że „socjalizm w Polsce odrodzi się szybciej, niż to sobie ludzie wyobrażają". Czy ta przepowiednia ma szanse się spełnić? Nie da się ukryć, liberalizm stracił wiele ze swego powabu. Dało się to zauważyć choćby w komentarzach po śmierci Margaret Thatcher. Na całym świecie do łask powraca państwowy interwencjonizm. Przykład Chin wskazuje, że możliwa jest synteza wolnego rynku i centralnego planowania.

Trzecia fala nostalgii za PRL, uosabiana przez Edwarda Gierka, pojawiła się w szczególnym momencie. Kryzys wymusza na europejskich politykach demontaż systemu socjalnego, który wydawał się największą zdobyczą XX wieku. Wyborcom wcale się to nie podoba. Z badań przeprowadzonych przez CBOS wynika, iż tylko jedna trzecia Polaków sądzi, że wolny rynek jest lepszy niż socjalistyczna gospodarka planowa.

Jeżeli jednak pisana jest nam recydywa etatyzmu, niech będzie to raczej etatyzm spod znaku Eugeniusza Kwiatkowskiego. Wicepremier i minister skarbu działał w o niebo trudniejszych warunkach niż budowniczy Drugiej Polski. Nie mógł liczyć na tanie zachodnie kredyty, a jedyne polityczne wsparcie miał w prezydencie Mościckim. Cel niby był podobny – nakręcenie koniunktury, industrializacja kraju, inwestycje w infrastrukturę, energetykę i przemysł ciężki – lecz wykonanie lepsze o klasę. Realizację czteroletniego planu inwestycyjnego udało się zakończyć w trzy lata. Rozbudowano port w Gdyni, na mapie pojawił się Centralny Okręg Przemysłowy. W 1938 roku Kwiatkowski przedstawił w Sejmie założenia nowego planu, który całkowicie zmieniłby gospodarcze i społeczne oblicze II RP. Wybuch wojny pogrzebał ambitne projekty wicepremiera. Można tylko gdybać, co mógłby osiągnąć, gdyby miał w zanadrzu – jak Gierek – 24 miliardy dolarów. Podejrzewam, że wydałby je sensowniej.

„Okcydentalny komunista" przegrał jako polityk, lecz wygrał bitwę o pamięć. W sprzedawaniu złudzeń był lepszy od swych poprzedników i następców. Nawet jego krytycy nie wątpią, że miał dobre intencje. Rządy Edwarda Gierka najtrafniej podsumował kabaret  Pod Egidą: „ideałem byłby przywódca, który chciałby źle i któremu też by się nie udało".

Autor jest krytykiem filmowym i historykiem

Michaił Gorbaczow do dzisiaj jest fetowany na Zachodzie jako człowiek, który zapobiegł wybuchowi wojny atomowej. Dokonał tego w najprostszy z możliwych sposobów, doprowadzając do upadku mocarstwo, któremu przewodził, a przy okazji światowy system komunistyczny. Nienawidzą go za to rodacy, choć przecież chciał dobrze. Nie przewidział tylko, że odrobina demokracji wlana do żył totalitarnego Golema zabije go, zamiast wzmocnić.

Z Gierkiem jest podobnie. Sprowadził nad Wisłę demona konsumeryzmu, sadząc, że w ten sposób zapewni Polsce Ludowej długie życie, a sobie dożywotnie panowanie. Demon jednak domagał się wciąż więcej i więcej pokarmu, a w końcu rozeźlony głodówką pożarł swojego nadzorcę. Ciąg dalszy  pamiętamy: PRL zamieniła się w masę upadłościową, z utęsknieniem czekającą na syndyka.

Inaczej jednak niż na Wschodzie, lud zachował we wdzięcznej pamięci człowieka, który na chwilę zapewnił mu złudzenie dobrobytu. Gdyby sentyment  automatycznie przekładał się na polityczne poparcie, towarzysz Edward wygrałby wybory w cuglach. Kłopot w tym, że od jedenastu lat nie żyje, a po ideowy spadek wyciąga się zbyt wiele rąk.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą