Pamiętam pierwsze takie zdarzenie w moim życiu, w na wskroś liberalnej wówczas Tunezji, 10, może 15 lat temu.
Kairouan, piękne miasto niedaleko wybrzeży Morza Śródziemnego, ale pachnące już pustynią i przez to nieskończenie magiczne. Kairouan to rodzaj maghrebskiego Gniezna, przyczółek islamu. To tam Arabowie w drodze do podboju północnej Afryki założyli już w 671 roku warowny obóz, z którego z czasem wyrosło miasto. Pilnowało szlaków handlowych i było bazą wypadową do łupienia bizantyjskich miast. Kairouan ustępuje świętością tylko Mekce, Medynie i Jerozolimie, a to za sprawą Wielkiego Meczetu, bez wątpienia najstarszego w Afryce.
Z budową meczetu wiąże się pewna historia, która przyciąga do Kairouanu jak magnes. Otóż jego budowniczy, stawiając w szczerym polu dom modlitw, nałożyli na mieszkańców rzymskiej Afryki szczególny trybut. Lokalna administracja miała zgromadzić dla Arabów kolumny do podparcia sklepienia w zadaszonej części meczetu. Poszły więc do rozbiórki ruiny dawnych pałaców i świątyń. Gdzie ich brakowało, rozbierano kościoły.
Sprzeciw wobec najeźdźcy byłby równoznaczny z wyrokiem śmierci. Fala dewastacji przewaliła się przez całą rzymską Afrykę. Padły resztki zabytków punickich, ograbiono szczątki świątyń Kartaginy i libijskiego Leptis Magna. 414 dorodnych kolumn wsparło dach pierwszego domu Mahometa w Afryce. O ironio! To, co dla Rzymian było rabunkiem, z dzisiejszej perspektywy wygląda nieco inaczej. Można mieć wątpliwość, czy zrabowane przez Arabów kolumny przetrwałyby w ruinach starożytnych miast. W Kairouanie zaś, nietknięte przez kataklizmy historii, stanowią jedyne w swoim rodzaju muzeum architektury, gdzie porządek koryncki przeplata się z jońskim, a ostatnie filary z czasów Hannibala stoją naprzeciw doryckich kolumn jego gnębicieli.
Dość już na ten temat. Chciałem obejrzeć ten park archeologiczny, ale mimo iż na dziedziniec wszedłem bez problemów, do meczetu mnie nie wpuszczono. Stojący w bramie woźny spytał, czy umiem wyrecytować szahadę. Wyrecytowałem całkiem sprawnie, ale i to było dla niego za mało, bo żeby wejść, musiałbym złożyć zapewnienie, że jestem muzułmaninem. Cóż, nie jestem, a udawać nie chciałem. Ostatecznie słynną kolekcję kolumn miałem szansę zobaczyć tylko przez chwilę, przez uchylone wrota meczetu, lekko zaś podenerwowany woźny wypchnął mnie zdecydowanym ruchem na dziedziniec. Pamiętam zdziwienie, bo wiele razy wcześniej wpuszczano mnie do meczetów, które tradycyjnie są otwarte również dla niewiernych. Oglądałem meczety w Libanie i Syrii, nawet tak wielkie i święte jak meczet Ummajadów w Damaszku czy Muhammada Alego w Kairze. W Kairouanie powiedziano wyraźnie: to nie jest miejsce dla ciebie! To nie jest miejsce dla niewiernych!