Wypróbowana droga to „na kasetę" – ot, wyciekały dziwnym trafem do Internetu filmiki z łóżkowych igraszek. Tak podnosiła swoją wartość rynkową Pamela Anderson, a potem sławna z tego, że jest sławna (i niemiłosiernie bogata), Paris Hilton. Ostatnio modne jest „na dziecko" – tak gwiazdka zachodzi w ciążę, najczęściej z jakimś innym celebrytą. Najpierw obnosi się z brzuszkiem, a potem z niemowlakiem, wreszcie podrostkiem. Patrząc na większość zdjęć, można odnieść wrażenie, że dziecko jest fajnym, bo interaktywnym – w porównaniu z nowymi butami, torebką czy suknią od Prady – dodatkiem do garderoby. Zresztą kącik z malutkimi dziećmi – oraz pieskami i kotkami – to nieodłączna część świata według amerykańskich tabloidów.
Dalej popularne jest klasyczne „na gwiazdę" – wystarczy pójść do łóżka z kimś sławnym, prowadzać się chwilę i... już pojawiają się paparazzi. Ostatni trend to sportowcy z sukcesem zaliczający aktoreczki i celebrytki.
Kto zacznie grę, wpada po uszy
Ale i do tabloidowego świata dociera nowoczesna technologia i trendy. Ot, choćby aktoreczka Amanda Bynes zastosowała strategię „na tłyttera" (od popularnego portalu społecznościowego Twitter). Policja zatrzymała 27-letnią aktoreczkę za posiadanie narkotyków, były jakieś publiczne bluzganie na innych celebów, wreszcie ścięte włosy i coś, co mogło wyglądać na załamanie nerwowe i próbę samobójczą. Na koniec jednak wyznanie: „to gra, jestem aktorką, wiem, co robię". Po co? „Doszłam do 2 milionów śledzących mnie »na Twitterze« i teraz jestem rozchwytywana. Każdy wspomina moje nazwisko. Świat mnie kocha!" – napisała gwiazdeczka. Świat reżyserów i agentów filmowych stoi pewnie otworem.
Większość celebrytów sama podejmuje grę z tabloidami. Problem jest jeden: kto raz ją zacznie, wpada po uszy. Paparazzi nie odpuszczają nigdy. Koczują pod domami celebrytów i szkołami ich dzieci. Śledzą ich samochody, wchodzą na drzewa, aby mieć lepsze ujęcie, a gdy trzeba – wynajmują śmigłowce, aby strzelać fotki z powietrza. Współpraca trwa w najlepsze z obu stron.
Czasami gwiazdy się buntują, ale skopanie paparazzich (patrz aktor Sean Penn w czasie małżeństwa z Madonną, a i ostatnio też pogonił facetów z aparatami czy jak niedawno Alec Baldwin) należy do rzadkości. Mocno też zdenerwował się mąż piosenkarki Pink i chciał nawet zdzielić po łbie paparazza, który starał się udokumentować moment przewijania ich dwuletniej córki.
Obok najpopularniejszych: seksu, zdrad, alkoholu i narkotyków śmierć lub prawie śmierć zawsze znajdą drogę na pierwszą stronę kolorówek. Najnowsze przykłady to tabloidowe ujęcia z ostatnich dni przed śmiercią chorych na raka Stevena Jobsa i aktora Patricka Swayze. Wreszcie kto wie, czy nie bardziej szokujące niedawne ujęcia Macaulaya Culkina (znanego w Polsce z filmu „Kevin sam w domu") z podpisem: „Sześć miesięcy życia – uzależniony od heroiny".
Kilka lat temu tygodnik „Star" złamał chyba ostatnie tabu: niepublikowania nazwisk i wizerunku ofiar przemocy seksualnej. Opublikował zdjęcie i dane kobiety oskarżającej o te czyny gwiazdę koszykówki Kobego Bryanta.
Generalnie obowiązuje bowiem zasada: pokazujemy wszystko, wszystkich i wszędzie. Czy to dom prywatny, czy szpital, dom pogrzebowy, a nawet areszt i sala sądowa (bo w amerykańskim systemie prawnym nie ma ochrony danych ani wizerunku osób zatrzymanych lub oskarżonych o przestępstwo czy wykroczenia).
Supermarketowe tabloidy biorą także na muszkę polityków. W ostatnich latach „Globe" upodobał sobie prezydenta Baracka Obamę i jego miejsce urodzenia. W co najmniej kilku numerach dowodzono, że lokator Białego Domu „urodził się w Afryce" oraz „sfałszował akt urodzenia". Nie oszczędzono także jego poprzednika. „Bush na kokainie w Białym Domu" – głosiła wielka okładka. Ten światowy eksklusiv zadawał pytanie: „czy narkotyk spowodował paranoiczne wybuchy i niemal zniszczył małżeństwo?". Pytanie niezweryfikowane pozytywnie przez nikogo.
Czynnikiem sprzyjającym ujawnianiu politycznych brudów jest fakt, że tabloidy płacą swoim informatorom. Taki „National Enquirer" informuje o tym wszem i wobec.
High life dla ubogich
Chyba najbardziej popularny w świecie kolorowych pism był w ostatnich latach były prezydent Bill Clinton. Zaczęło się w trakcie pierwszej kampanii prezydenckiej. W styczniu 1992 r., tuż przed kluczowymi prawyborami w New Hampshire, tygodnik „Star" kupił od niejakiej Gennifer Flowers historię jej 12-letniego romansu z ówczesnym gubernatorem stanu Arkansas. Przez kilka numerów publikowano fragmenty stenogramów rozmów Clintona z kochanką. Obok fragmentów sprośnych znalazły się epitety pod adresem poważanego gubernatora stanu Nowy Jork, którego kandydat nazwał „mafioso" i „wrednym skurwysynem".
Jednak w tym przypadku wydawcy tabloidu przesolili. Aby zapewnić sobie rozgłos, zorganizowali konferencję prasową w eleganckim nowojorskim hotelu z Flowers w roli głównej. Padły pytania o kolor prezerwatyw używanych w czasie romansu oraz deklaracja, że bohaterka dnia „nie zamierza się przespać z pozostałymi kandydatami na prezydenta". Kochanka Clintona została wyśmiana. Sprawne i szybkie rozbrojenie skandalu (to kłamstwo, a taśmy zostały zmontowane) przez sztab gubernatora pozwoliło Clintonowi sięgnąć po prezydenturę.
Jednak kilka lat później znów stał się ulubieńcem tabloidów w czasie tzw. afery rozporkowej z Moniką Lewinsky w roli głównej.
Inne „ofiary" to ówczesna kandydatka na wiceprezydenta Sarah Palin, którą w trakcie kampanii w 2008 r. śledztwo dziennikarskie „Enquirera" właśnie zmusiło do przyznania, że jej córka Bristol poczęła nieślubne dziecko.
Reporterzy tabloidu wytropili nieślubne dziecko Johna Edwarda, kandydata Partii Demokratycznej na wiceprezydenta w 2004 r. Wykonali przy tym kawał dobrej dochodzeniowej roboty – pojawiły się nawet propozycje mianowania ich do prestiżowej Nagrody Pulitzera. Z pomysłu zrezygnowano, gdy padły głosy poważanych dziennikarzy, że byłoby to jak „nagrodzenie Oscarem autorów filmu pornograficznego".
Seks, zdrada, śmierć – wciąż nowe tytuły na rynku tabloidów czy kolorówek w USA pokazują, że to zawsze dobrze się sprzedaje. Zestaw dodatkowy to: ranking najlepiej ubranych aktorek, najlepszych sukien i sukienek (i tych najgorszych oczywiście), najnowsze trendy w operacjach twarzy i innych części ciała. Słowem taki high life dla ubogich za jedyne 2,99 do 3,99 dolara na tydzień. Podglądanie przez dziurkę od klucza sławnych i bogatych.
Trzeba pamiętać, że dla wielu Amerykanów – zwłaszcza z nizin i bez wykształcenia – Hollywood to druga, obok uprawiania sportu (futbol amerykański, koszykówka, bejsbol, ale i tenis czy pływanie), droga do sławy i pieniędzy. A jak nie dzięki wykształceniu czy talentowi, to może chociaż dzięki kolorowym pismom... Byleby – jak w starym powiedzeniu – umieli poprawnie wymawiać nazwisko.
Autor jest publicystą, współpracownikiem tygodnika „Sieci"