Inna prawda Józefa Mackiewicza

Z wydanych stosunkowo niedawno tomów jego przedwojennej publicystyki wyłania się zaangażowany dziennikarz, ba, niemal ekologiczny aktywista broniący lokalnych społeczności przed szaleństwami „rozwoju”.

Publikacja: 19.07.2013 14:17

Pisarz zanurzony w kresowym krajobrazie

Pisarz zanurzony w kresowym krajobrazie

Foto: Forum

Red

Nawet jeśli we wszystkich czasach Hippiasze i Georgiasze są górą, jeśli absurd z reguły dosięga szczytu i wydaje się rzeczą niemożliwą, by przez chór oszukujących i oszukiwanych przebił się głos jednostki – to jednak zawsze pozostaje osobliwe, ciche, powolne, potężne oddziaływanie prawdziwych dzieł i w końcu jakby cudem wyrasta w górę z całego zamętu na podobieństwo balonu, który z zadymionej ziemskiej atmosfery wznosi się w czystsze regiony, a kiedy tam dotrze, zatrzymuje się i nikt nie może go już ściągnąć z powrotem.

Artur Schopenhauer

Józef Mackiewicz, choć krytykowany i prześladowany za poglądy, to chwalony był niezmiennie za opisy przyrody. Nie były one jednak w jego twórczości jedynie ornamentem czy artystycznym dodatkiem. Stał za nimi jego, jak sam wyznawał, przyrodniczy pogląd na świat, który wart jest uwagi także dlatego, że aczkolwiek słowu „ekolog" udało się naszym rodzimym Hippiaszom nadać zdecydowanie negatywną konotację, to wyzwania, z jakimi ma do czynienia nasza cywilizacja, a coraz częściej cała Ziemia, stają się z każdym rokiem bardziej aktualne. I żadne kpiny z Malthusa czy z niespełnionych przewidywań Klubu Rzymskiego nie są w stanie tego zmienić.

Zgubiona ostroga

Opisy przyrody Józefa Mackiewicza to nie tylko nieulegające wątpliwości znawstwo materii, mistrzostwo szczegółu, artyzm słowa, ale i wpasowanie w całość literackiego dziania się, w akcję, w nastroje bohaterów. Jest chyba jednak jeszcze co najmniej jedna cecha, która sprawia, że tak właśnie są odbierane. To nie tylko przyroda zbliża się w jego powieściach i reportażach do postaci bohaterów oraz ich poczynań. To oni zachowują się jak jej część.

Wrażenie jedności wynika nie tylko z tego, że ludzka historia co rusz przetykana jest a to pojawieniem się stada kaczek nad polem bitwy, a to refleksją nad znaczeniem komara dla celności snajperskiego strzału, ale dlatego, że opis jego bohaterów pełen jest szczegółów określających wygląd, gesty, zapach, smak, samopoczucie, to wszystko, co wiąże się z ludzką cielesnością.

O tym, czy ktoś jest radosny, decyduje udana wizyta u fryzjera czy świadomość „czekającego ciepłego pokoju, zamieszkanego przez kobietę", o tym, że zły – zgubiona ostroga. Co ważniejsze, nie dotyczy to tylko nastrojów czy humoru, ale konsekwentnie prowadzi do innej prawdy przewijającej się wyraźnie przez prozę i publicystykę Józefa Mackiewicza, prawdy o tym, że jaki kto jest i jak się zachowa w ważnych chwilach, decyduje nie to, do jakiej nacji, religii czy partii należy, ale jakim jest człowiekiem.

Źródłem największych – bo jakby negatywnie wyróżniających człowieka z reszty natury – zbrodni są dla pisarza wydumane doktryny i uświęcone zasady: komunizm, nacjonalizm, ale nie tylko o te współczesne symbole zła chodzi. Nie stosuje się do nich ani pułkownik carskiej żandarmerii, ani przygarnięty przez autora kruk Krakaś, który: „Poznał się na ludziach, ale nie zgłębił ich mądrości: zasady. – To go zgubiło. Krakaś nie był w stanie pojąć, że można cokolwiek czynić jedynie i wyłącznie dla zasady. Bez celu. Ot, po prostu: jeżeli gdzieś siedzi w bliskości duży ptak, to rzucić weń kamieniem albo pałką świsnąć. Albo koniecznie schwytać. Ukraść, cokolwiek bądź, ale ukraść za wszelką cenę, bo to jest cudze: surowe jabłko z drzewa, porzucony sierp w polu, sznur do wiadra, hodowanego kruka".

Pułkownik Miasojedow natomiast: „nie zwykł był przytrzymywać się w życiu uświęconych zwyczajem, a nie pisanych reguł". I dodajmy, tak samo jak Krakaś zapłacił za to życiem.

Natura, religia i obyczaj decydowały kiedyś, natura, doktryna i opinia publiczna zaczynają decydować wraz z dojściem do głosu nowoczesności, która w tej części Europy miała w dodatku często barwę czerwoną. Jednak w ostatecznym rachunku to natura sprawia, że komunistka okazuje się mieć ludzkie odruchy, pułkownik żandarmerii niejako z kaprysu zadziera z groźną carską ochraną, a młody ułan żyje w jawnym konkubinacie z panienką z dobrej kresowej rodziny, i to przy dosyć słabym głosie sprzeciwu ciotki.

Mój własny, wileński jeszcze wuj, choć z Mackiewiczem niemal zawsze się zgadzał, to jednak na ten epizod zawsze się obruszał; nie jako na niemoralny, ale na niemożliwy. Biorąc pod uwagę, że niemal wszyscy bohaterowie Mackiewicza takie lub nawet bardziej skomplikowane, a nieraz skandalizujące relacje erotyczne miewali, chyba i to traktował jako sposób na ich uczłowieczenie, natura wygrywała z obyczajem i doktryną, w tym wypadku religijną.

Równie prowokacyjne było zachowanie ułanów śpiewających nieprzyzwoitą piosenkę, w czasie gdy z oddali dobiegają salwy honorowe oddawane na cześć poległego kolegi, co tak bardzo oburzyło część londyńskich emigrantów. Jak słusznie zauważył Juliusz Sakowski, było w tym oburzeniu sporo podobieństwa do postawy tych, którzy w tym czasie w kraju domagali się od artystów pójścia drogą socrealizmu.

Jeszcze bardziej „przyrodnicze" są mackiewiczowski, jeśli nie smutek, to emanująca z jego prozy obojętność świata wobec ludzkiego miotania się w poszukiwaniu szczęścia. Przedstawia się go często jako kontynuatora wielkiego realizmu rosyjskiego. Jednak klimat co najmniej bezsensowności ludzkiego bytowania, którym rządzą a to przypadek, a to wiatry historii, zbliża go do takich pisarzy jak opisujący zmierzch radosnej, wiejskiej Anglii, wokół której zaciska się żelazna obręcz nowoczesnego kapitalizmu, Thomas Hardy czy do z pogardą obserwującego rodzące się wszelakie „filozofie dziejów" i narodów Artura Schopenhauera.

Szczególnie to drugie nazwisko jest w tym miejscu istotne, gdyż ten zapomniany dziś nieco myśliciel także powinien być ekologom bliski jak mało kto. Nie tylko ze względu na swój empatyczny stosunek do zwierząt, ale z uwagi na to, że jak chyba nikt przed nim w świecie Zachodu z ogromną jasnością wyartykułował prawdę o tym, że między światem ludzkim a zwierzęcym i w ogóle przyrodą nie ma zasadniczej różnicy, a wiara w postęp czy raj na ziemi, tak samo jak czynienie jej sobie poddaną, to największe być może złudzenie współczesnego zachodniego patrzenia na świat.

Czy na pewno postęp?

Trudno o większe bluźnierstwo wobec nauk komunistów z jednej strony i autorów deklaracji niepodległości przewodzącego dzisiaj światu mocarstwa z drugiej. Trudno jednak także o większe wyzwanie dla nauki o wolnej woli, a nawet wolności samej i zachodnich podstaw moralności. Józef Mackiewicz słowo „postęp" w swoich reportażach brał czasami w cudzysłów, Schopenhauer wiarę weń uważał za dowód pospolitej słabości umysłu i chęci przypodobania się czy to królowi Prus, czy masom.

Ksawery Pruszyński, przewidując ataki na „Bunt rojstów", pisał, że ich rzeczywistym powodem będzie to, że „żadna (książka – przyp. O.S.) nie miała bezczelności powiedzieć aż tak dużo prawdy. A tego nie zwykliśmy wybaczać".

Bywa tak, że odczuwamy do pewnych dzieł podświadomą niechęć, bo psują nam nasze łatwe wiary, optymistyczną wizję świata i utarte schematy a to postępu, a to rozwoju, a to dogmaty naszej religii czy wizerunek narodu. Nie atakujemy wtedy tego wprost, bo czujemy, że już to byłoby dla naszego samopoczucia niebezpieczne, być może groziłoby ośmieszeniem.

Wymyślamy zamiast tego jakąś „sprawę", protekcjonalnie chwalimy za to, co jednocześnie spłaszczamy, wszczynamy dyskusję nad kwestiami drugorzędnymi lub czepiamy się ewidentnych, ale nieistotnych błędów czy przesady, a tej w powojennej publicystyce Mackiewicza nie brak. Jednak można podejrzewać, że głęboka niechęć i, biorąc pod uwagę format Józefa Mackiewicza jako pisarza, nadal brak popularności – przede wszystkim tłumaczeń na obce języki lub przełożenia na filmowe scenariusze – biorą się w Polsce także z innych niż polityczne, głębszych przyczyn.

Ekologiczne déj? vu

W polskiej literaturze trudno znaleźć dzieła tak mało „krzepiące serca". Paradoksalnie, ale w wykonaniu Mackiewicza właśnie ze względu na jego najgłębiej rozumianą przyrodniczość, a nie rażący doktrynerstwem na opak antykomunizm, było to drażnienie polskich słabości chyba bardziej bolesne niż np. u Gombrowicza, bo nie owijał go w dowcip ani tym bardziej w wygłup. Także dlatego nadal trudno o tym „głośno mówić".

Jednak by znów odwołać się do wielkiego gdańszczanina: „Kto raz zakosztował powagi, temu nie będzie już smakował żart, zwłaszcza nudny". Również dzisiaj „ekologów" w Polsce atakuje się najczęściej za wypreparowane w fabrykach czarnego PR i rozpowszechnione w mediach „sprawy", wyolbrzymia marginalne obsesje, chwali za naiwną wrażliwość i sentymentalizm, zarzuca chęć powrotu na drzewo lub do skansenu, byle tylko nie popsuć sobie dobrego samopoczucia, ewidentnie już dzisiaj „złej wiary" w to, że po tryumfalnym powrocie na łono Zachodu, za chwilę będzie znowu rósł PKB i dochód na głowę, dzięki rodzonej coraz większej liczbie przyszłych bezrobotnych będziemy mieć coraz większe emerytury, a kolejne cudowne wynalazki sprawią, że: „sprzątaczka osiągnie prawdziwe szczęście, lecąc do pracy rakietą".

Nie do opisów przyrody sprowadzała się jednak „ekologiczność" Józefa Mackiewicza. Debiutował w roku 1922 na łamach wileńskiego „Słowa" tekstem poświęconym Puszczy Białowieskiej, 16 lat potem popierał utworzenie Parku Natury w Puszczy Rudnickiej, pisząc: „Nietknięte szumiałyby lasy i trawy na mszarach. Ale niestety to sen. – Bo pan nadleśniczy przeciera nam oczy i mówi o 260 tysiącach złotych rocznie, których Skarb Państwa musiałby się wyrzec. – Pieniądze! Co dla potomności znaczy 200 tysięcy! (...) Może to i pięknie było, żeby puszcza była puszczą, tylko żeby padających drzew nikt nie podnosił, ale też stojących nikt nie rąbał i żeby projekt Parku Natury p. Korsaka został zrealizowany. Wcale nie trzeba, aby chłopów puszczano do lasu, oczyszczać go z suchodrzewia. Podnoszę rękę i głosuję za postulatami zwierząt".

Dopiero z wydanych stosunkowo niedawno tomów jego przedwojennej publicystyki wyłania się zaangażowany dziennikarz z prawdziwego zdarzenia, ba, niemal ekologiczny aktywista broniący lokalnych społeczności przed szaleństwami „rozwoju".

Choć nie budowano wtedy jeszcze w Polsce autostrad, to sam, zajmując się pomocą lokalnym społecznościom dotkniętym absurdami polskiej polityki transportowej po 1989 r., byłem zaszokowany podobieństwami metod, jakimi dokonywała się – użyjmy współczesnego technożargonu – „rozbudowa infrastruktury" jeszcze na długo przed stalinizmem, Katyniem i innymi hekatombami polskich elit. Tak Józef Mackiewicz pisał o sytuacji wywłaszczanych pod budowę kolei w latach 30. ubiegłego wieku: „Swojego czasu Sejmiki powiatowe zadeklarowały ziemię pod budowę kolei. Sejmiki oczywiście w imieniu ludności, a ludność naturalnie nie deklarowała wcale. Tam, gdzie kolej przechodzi przez teren wsi lub majątków, straty są mniejsze, najgorzej jednak, gdy przecina kolonie. Niektóre chutory rozbite są zupełnie w kawałki. Czasem, żeby dostać się do swej pół dziesięciny, trzeba obchodzić 3 km do przejazdu. Ogółem suma niezapłacona chłopom i dworom sięgała w roku 1936 ponoć 200 tysięcy złotych. Suma w budżecie państwa znikoma, ale dla naszego rolnika, zwłaszcza drobnego – astronomiczna. Podobno ministerstwo kolei uważa, że za ziemię powinny płacić sejmiki, a sejmiki nie mają pieniędzy ani kredytów odpowiednich. Prócz tego chłopi, którym wywłaszczono ziemię pod kolej, płacili w ciągu kilku lat za nią podatki. W tej sprawie pisze się ciągle papierki i papierki te wędrują, aż znajdą swój kres i utkną gdzieś w zaspach".

Ludzi, którym nie podobał się taki stan rzeczy, władze określały wówczas jako „malkontentów i defetystów".

Parę lat temu czytałem w lokalnej prasie, jak samorządowiec o, a jakże, solidarnościowym rodowodzie, protestujących przeciw budowie drogi szybkiego ruchu przez centrum Gliwic nazywał „protestantami". Lider wielkopolskich rolników domagających się odszkodowań w związku z wywłaszczaniem pod budowę autostrady mówi z kolei: „Zwykły rolnik nie był o niczym informowany. Chciano nas wziąć z zaskoczenia, bez żadnych spotkań, konsultacji, informacji (...). Nie mogliśmy się z tym pogodzić, bo dla rolnika utrata ziemi to przecież utrata warsztatu pracy i zarobków. Pamiętam, że w naszych ulotkach pisaliśmy, że proponuje nam się za metr kwadratowy ziemi rekompensatę równą cenie puszki piwa".

Podobnych déjà vu można znaleźć w przedwojennej publicystyce Józefa Mackiewicza bez liku i to nie tylko z dziedziny ekologii. Czytamy więc o nieusuwalnych, choć skompromitowanych urzędnikach, o cenie znaczka pocztowego uzależnionej od ilości słów napisanych na kartce, o panicznym strachu przed tym, co powiedzą o nas za granicą, o licytowaniu się zasługami z przeszłości, o wszelkiego rodzaju akcjach i akcyjkach, o odwracaniu uwagi opinii publicznej poprzez zajmowanie jej sprawami czwartorzędnymi, o nękaniu kontrolami skarbowymi biznesmenów spoza politycznego układu, o inwestycjach na pokaz, o miasteczku Sambor, w którym jest „razem 19 zakładów naukowych różnego typu! W tym jednych gimnazjów ogólnokształcących – siedem. Na 23 tysiące mieszkańców (...). Na miłość Boga ! Co robią, co będą czynić te wszystkie panienki i ci wszyscy młodzieńcy po opuszczeniu zakładów naukowych! Szturmują urzędy, roztapiają się w rzekach biurokracji, które płyną, płyną następnie na całą Polskę. A my na nich narzekamy. Co mają robić bidule?". Tytuł akapitu „Przez oświatę do biurokracji". Tak, tak chodzi o rok 1937.

Patriotyzm pejzażu

Mackiewicz starał się też znaleźć przyczynę tych wszystkich absurdów i zła, jakie wywoływały jego gniew. Pisał: „Gdy się wraca z tzw. zagranicy, zawsze skrót syntetyczny podszeptuje rozstrzygające pytanie, dlaczego tam jest inaczej. Gorzej lub lepiej, ale inaczej. Wszak Polska nie jest na ostatnim miejscu sytuacji wewnętrznej. Ale gdy się widzi tę sytuację gorszą niż u nas, widzi się jednocześnie przyczyny, które ją powodują, a przyczyny te z reguły mają swój ciężar gatunkowy, okolicznościowy, mają swoją wagę i – powagę. – U nas często tylko tragikomiczną anegdotę. (...) Ale nawet jak wróciłem ostatnio z Kowna, miałem poczucie czegoś wspólnego, co łączy dalszą i bliższą „zagranicę", czegoś odmiennego od nas, charakterystycznego, czego u nas mianowicie nie ma, czym się różni od nas, którzy to posiadamy: bazowania na fikcji".

Wygląda więc na to, że przyczyny wielu polskich bolączek, na które narzekamy także w III RP, są znacznie głębsze niż odpowiedzialne ponoć za wszelkie zło III RP dziedzictwo PRL.

Zmarły kilka lat temu Arne Naess – współtwórca tak zwanej ekologii głębokiej – mówił o sobie: „Gdy byłem małym chłopcem, szczególnego rodzaju uczucia wiązały mnie z krewetkami (...). Potrafiłem stać w morzu czasami prawie cały dzień pośród krewetek, krabów i innych zwierząt morskich".

W nowelce Mackiewicza „Faux-pas ciotki Pafci" znajduje się jakże zapadająca w pamięć scena, w której „Henryk (to bez wątpienia alter ego autora) zapatrzył się w konary drzewa, jedynego, jakie dostrzec było można przez okna wstępnej klasy gimnazjalnej. Z gałęzi zwisały ostatnie liście, a wśród nich skakał ptaszek o żółtym brzuchu z czarną, podłużną pręgą. To wieszał się w dół głową, to znów był na górze, to bokiem, to już na innej gałązce. Hm – powiedział Ipolit Aleksandrowicz, kładąc niespodziewanie rękę na ramieniu Henryka. Ten zaskoczony, poczerwieniał, czując jednocześnie na sobie oczy całej klasy – Co? Siniczka zainteresowała? Hm – i nauczyciel, zdjąwszy cwikiery, zawiesił je swoim zwyczajem na klapie surduta ze złotymi guzikami. Stanął sam przed oknem i patrzył jakiś czas w zamyśleniu na ptaszka, aż ten odleciał".

W tych dwu opisach, które zdecydowali się przekazać w swoich wypowiedziach, widać, że dla obu punktem wyjścia były nie zasady czy doktryny, ale bezpośredni ogląd i kontemplacja przejawu życia z najbliższego otoczenia. W obu przypadkach chłopcy zdają się przeczuwać, że zgodnie z Wedami cytowanymi przez Schopenhauera „Wszystkimi tymi stworzeniami w całości ja jestem, a poza mną nie ma innego bytu". W obu wypadkach intuicje te zaprowadziły ich bardzo daleko na drodze do tego, czego poszukiwali – prawdy o świecie i człowieku.

Naess mówił: „każde najmniejsze nawet dziecko powinno mieć szanse być w przyrodzie, by poznać, że to właśnie natura jest źródłem każdej radości i wszystkiego co wielkie, a nie potrzeba robienia zakupów". Choć brał udział w akcjach bezpośrednich, to doradzał jednak ostrożność i polityczne umiarkowanie. Mackiewicz, który walczył z szablą w ręku i wzywał do zbrojnej rozprawy z komunizmem, to jednak zawarł w swoich pismach o wiele ciekawsze przesłanie, jakim jest ideał „patriotyzmu pejzażu" – choć zupełnie inaczej brzmiący niż choćby współczesna idea bioregionalizmu, to jednak bardzo ekologiczny i niezwykle nowoczesny w swoim w gruncie rzeczy pacyfistycznym przesłaniu, dla coraz bardziej zglobalizowanego i wymieszanego kulturowo świata.

Arne Naess głosił, że każdy powinien sam wypracować swoją własną filozofię, ułan Zybienko, że „każdy człowiek to jest tylko na jednej służbie. Na służbie mianowicie samego siebie".

Dookoła fikcja

Takie jakże inspirujące analogie można by mnożyć, bo twórczość Józefa Mackiewicza dostarcza okazji do ciekawych porównań bez liku. I dlatego, czytając ją, powinno się stale mieć w pamięci jego opis dwu prawd – tej, którą sam zwał „prawdą koniunkturalnego interpretowania prawdy", co można by jednak rozszerzyć na wszelką polityczną doraźność, od której sam nie był, głównie w swojej powojennej publicystyce, wolny, i tę drugą „milczącą", „obojętną", która: „ściśle otacza ziemię i wiernie odbija w wodzie płynące górą obłoki. Oddaje echem w górach. Rejestruje dokładnie szum lasu i trzciny nad jeziorem. Wie, gdzie ma leżeć każdy kamień w płytkim potoku i dlaczego wywołuje odgłos wiecznego plusku. Ta prawda słyszy najmniejszy szmer owadu i najbłahsze słowo ludzkie. Nie uśmiecha się jednak nigdy, nawet wtedy, gdy świeci słońcem poprzez płatki jabłoni na wiosnę. Ale też nie marszczy się, nie wykrzywia oblicza złością nawet wtedy, gdy z obłoków czyni chmury i pędzi je nad płaską ziemią, zwiastując burzę. Nie okazuje ani miłości, ani nienawiści. Z niczego nie kpi, gdyż nic, nic co jest na ziemi, nie uważa za śmieszne. Nad niczym nie rozrywa szat, gdyż nic co jest na ziemi nie wydaje się jej tego godne. Niczego nie zmienia i niczego nie przeinacza. Kto zabił muchę, ten zabił. Kto zabił człowieka, ten zabił. Jest idealnie obojętna, bo idealnie obiektywna. Jest prawdą całkowitą, gdyż przyrodzoną".

I trudno oprzeć się wrażeniu, że to tę prawdę ścigają powieści Józefa Mackiewicza i że im bardziej odseparujemy ją od jej imienniczki – także w jego własnej twórczości, tym więcej zrozumiemy nie tylko z tego, co nam zostawił, ale także łatwiej przedrzemy się przez fikcję, jaka pomimo upływu czasu nadal wydaje się nas otaczać, i lepiej zrozumiemy samych siebie.

Autor jest aktywistą ekologicznym (członkiem zarządu Instytutu Spraw Obywatelskich – INSPRO), pedagogiem, tłumaczem i publicystą. Opublikował między innymi eseje: „Nowy ustrój te same wartośc" oraz „Polityka transportowa".

Nawet jeśli we wszystkich czasach Hippiasze i Georgiasze są górą, jeśli absurd z reguły dosięga szczytu i wydaje się rzeczą niemożliwą, by przez chór oszukujących i oszukiwanych przebił się głos jednostki – to jednak zawsze pozostaje osobliwe, ciche, powolne, potężne oddziaływanie prawdziwych dzieł i w końcu jakby cudem wyrasta w górę z całego zamętu na podobieństwo balonu, który z zadymionej ziemskiej atmosfery wznosi się w czystsze regiony, a kiedy tam dotrze, zatrzymuje się i nikt nie może go już ściągnąć z powrotem.

Artur Schopenhauer

Józef Mackiewicz, choć krytykowany i prześladowany za poglądy, to chwalony był niezmiennie za opisy przyrody. Nie były one jednak w jego twórczości jedynie ornamentem czy artystycznym dodatkiem. Stał za nimi jego, jak sam wyznawał, przyrodniczy pogląd na świat, który wart jest uwagi także dlatego, że aczkolwiek słowu „ekolog" udało się naszym rodzimym Hippiaszom nadać zdecydowanie negatywną konotację, to wyzwania, z jakimi ma do czynienia nasza cywilizacja, a coraz częściej cała Ziemia, stają się z każdym rokiem bardziej aktualne. I żadne kpiny z Malthusa czy z niespełnionych przewidywań Klubu Rzymskiego nie są w stanie tego zmienić.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał