Napisał o niej jeden z portali, powołując się na maile wykradzione ze sztabu kandydatki demokratów na urząd prezydenta USA przez rosyjskich hakerów i ujawnione za pośrednictwem WikiLeaks. Afera, którą sympatycy amerykańskiej skrajnej prawicy, zwanej tam alt-right, ochrzcili mianem „Pizzagate" powinna stać się podręcznikowym przykładem obiegu fake newsów. Gdzieś na marginesie internetu pojawia się spiskowa teoria, która w ciągu kilku dniu dociera do milionów ludzi. Rajd uzbrojonego po zęby Welcha pokazuje, że fake newsy nie są niewinne. W Comet Ping Pong nikt nie zginął, ale w wielu miejscach świata sfałszowane informacje doprowadziły do przelewu krwi.

„Pizzagate" przypomniała mi się, kiedy nasze prawicowe media oszalały na punkcie „tajnego planu rozbioru Polski", który 4 czerwca miała ogłosić PO. W weekend małe prawicowe medium obwieściło, że dotarło do planów zmiany ustroju państwa. Ponoć w samolocie znaleziono kilkustronicową notatkę napisaną przez prof. Macieja Kisilowskiego i Pawła Lisiewicza. Pierwszy to profesor z budapeszteńskiego Central European University, drugi – były współpracownik Bronisława Komorowskiego. W notatce referowali pomysły, które mogłyby odświeżyć program Platformy. Oparli się głównie na programie decentralizacji państwa, zmiany Senatu w izbę samorządową, osłabienie władzy urzędów wojewódzkich na rzecz marszałków i powiatów oraz przekazanie im większych kompetencji.

Sęk w tym, że w marcu na konferencji w Warszawie grupa kilkunastu naukowców od prawa do lewa przedstawiła plan głębokiej reformy ustrojowej i decentralizacji państwa. Sprawę opisała „Rzeczpospolita", mało tego, szybko pojawili się autorzy polemik, jedni pomysł chwalili, inni ganili. Ale dla autora tego fake newsa to było nieistotne. Natychmiast wyszukano powiązania Lisiewicza z Komorowskim i Kisilowskiego z Sorosem – wszak to on ufundował Central European Univeristy. Gdy pojawiło się nazwisko Sorosa, wiadomo było, że sprawa jest poważna. Straszono podziałem dzielnicowym, separatyzmem, oderwaniem zachodnich województw. Najdalej poszły „Wiadomości", które obwieściły: „Przegrali wybory, chcą wojny domowej". PO zapewniała, że to nie jej program, a 4 czerwca nic takiego nie ogłoszono, fake news jednak żył własnym życiem, „plan" rozbioru Polski komentowali publicyści i politycy. Wszystko w tonie afery i sensacji. A to był tylko fake news służący temu, czemu służą takie informacje: zrobieniu politycznego zamieszania, uderzeniu w politycznego przeciwnika. Oczywiście fake newsy to nie tylko domena prawicy. Antypisowska bańka pełna jest niestworzonej liczby mniej lub bardziej zmyślonych, pożal się Boże, „informacji" o PiS.

Ale to marne pocieszenie. Bo fake newsy zatruwają sferę publiczną i uniemożliwiają jakąkolwiek debatę. Jak dyskutować o ustrojowej roli samorządu, jeśli natychmiast pojawiają się zarzuty, że to droga do rozbicia dzielnicowego i wojny domowej. Bogu dzięki w tej chwili nie leje się krew.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95