Legenda umiera ostatnia

Czy książę Józef, oddając życie za Napoleona, ocalił honor Polaków, to kwestia sporna. Nie ulega jednak wątpliwości, że uratował zszarganą reputację Poniatowskich.

Aktualizacja: 18.10.2013 18:15 Publikacja: 18.10.2013 18:13

January Suchodolski malował ku pokrzepieniu serc – od śmierci Władysława pod Warną po szturm Somosie

January Suchodolski malował ku pokrzepieniu serc – od śmierci Władysława pod Warną po szturm Somosierry. „Poniatowskiego przed frontem grenadierów” (1857) nie mogło zabraknąć

Foto: Plus Minus

Stulecie śmierci księcia Józefa obchodzono we wszystkich trzech zaborach. Najhuczniej oczywiście w Galicji. W Krakowie, po żałobnym nabożeństwie na Błoniach, tłum przemaszerował na Wzgórze Wawelskie, by oddać cześć prochom bohatera. Oficjele licytowali się w patriotycznych przemowach. Ukazały się nadzwyczajne wydania gazet poświęcone „ostatniemu rycerzowi Rzeczypospolitej". Warszawski „Tygodnik Ilustrowany" ogłosił konkurs poetycki, na który wpłynęło 256 wierszy. Wzorem dla uczestników szlachetnej rywalizacji jawiły się zapewne strofy Marii Konopnickiej: „Na koniku siwym jedzie/ i ułanów swoich wiedzie/ dzielny, mądry i beztroski/ książę Józef Poniatowski".

Podwójny jubileusz (w 1913 roku przypadała również 150. rocznica urodzin „polskiego Bayarda") był zwieńczeniem trwającego od kilkunastu lat napoleońskiego maratonu. Natchnął on wielu autorów sztuk teatralnych, powieści, poematów i prac naukowych, które nie przetrwały jednak próby czasu. Wyjątkiem potwierdzającym regułę okazała się biografia księcia pióra Szymona Askenazego. Napisana pięknym, literackim językiem utrwaliła wizerunek wielkiego wodza i patrioty, „kochanego za cnoty i wady". Historycy, twierdzący, że poważniejsze zasługi dla ojczyzny położyli Kościuszko czy Jan Henryk Dąbrowski, nie mieli tylu czytelników. Tadeusz Korzon, nazywając Polaków, którzy poszli za Napoleonem kondotierami, zupełnie rozmijał się w tej sprawie z opinią publiczną.

Spór o postawę Poniatowskiego rozgorzał dopiero po drugiej wojnie światowej i był ubocznym efektem walki z tak zwaną bohaterszczyzną, toczonej przez niektórych twórców i publicystów. O ironio, w obronie księcia rusofoba stanęli wówczas patrioci PRL z czerwonymi legitymacjami w kieszeniach.

Dziś wódz armii Księstwa Warszawskiego ani parzy, ani ziębi. Nikt się o niego nie spiera. Zwyczajnie przestał być bohaterem masowej wyobraźni Polaków. Sądząc po nader skromnych obchodach 200. rocznicy zgonu i 250. rocznicy urodzin Poniatowskiego, pamiętają o nim jedynie muzealnicy, specjaliści od epoki napoleońskiej i samorządowcy z Raszyna, pod którym stoczył jedną ze swych bitew. Bronisław Komorowski z okazji Święta 3 Maja złożył kwiaty pod pomnikiem na Krakowskim Przedmieściu. Ów pomnik, z racji strategicznego usytuowania przed Pałacem Prezydenckim, często pokazują telewizyjne kamery. I to właściwie jedyny powód, by sądzić, że legenda „rycerza obowiązku" jeszcze do końca nie umarła.

Orzeł wśród drobiu

Poniatowscy herbu Ciołek nie cieszyli się wśród współczesnych dobrą opinią. Stanisław, fundator potęgi rodu, był politycznym kondotierem. Wysługiwał się kolejno Habsburgom, Sapiehom, Szwedom i Sasom. Organizował powrót na tron wspieranego przez Francję Stanisława Leszczyńskiego, by ostatecznie wylądować w prorosyjskiej frakcji Czartoryskich. Zdołał dochrapać się godności kasztelana krakowskiego. Jego synowie zaszli wyżej. Pięknoduch Stanisław Antoni w alkowie przyszłej carycy Katarzyny wywalczył dla siebie koronę królewską, a dla reszty familii tytuły książęce. Prymas Michał umarł z piętnem zdrajcy. Z lenistwa i obyczajowych ekscesów Kazimierza, podkomorzego koronnego, kpiła cała Warszawa. Jego syn Stanisław, podskarbi litewski, nie był głupcem, lecz wyniosłością i skąpstwem umiał zrazić do siebie każdego. Na koniec obraził się na rodaków i wyemigrował do Włoch, transferując tam swój niebagatelny majątek.

Andrzej, ostatni z braci, wybrał karierę w wojsku austriackim i doszedł do stopnia feldmarszałka. Umarł młodo, krótko po tym, jak naddunajska monarchia wykroiła sobie spory kęs z terytorium Rzeczypospolitej, co dało początek rozbiorom. Pozostawił dwójkę dzieci: Marię Teresę, która najlepiej czuła się w Paryżu (gdzie po latach dokonała żywota jako niewolnica osławionego przechery, księcia Talleyranda) oraz Józefa, znanego również pod pieszczotliwym imieniem Pepi. Król, zawiódłszy się na Stanisławie, tym większą nadzieję pokładał w drugim z bratanków. Sam zainteresowany, urodzony i wychowany w Wiedniu, czuł jednak obrzydzenie do polityki, zwłaszcza w polskim wydaniu. Rozrzutny, jak prawie wszyscy Poniatowscy, nie był też tytanem intelektu. Odebrał dość pobieżne wykształcenie i chętniej spędzał czas w towarzystwie koni niż książek.

W 1789 roku Pepi uległ żądaniom stryja i stawił się nad Wisłą, deklarując, że chce „być pożytecznym ojczyźnie". W grę wchodziła jedynie służba w wojsku. „Włóczyć się na sejmy, słuchać wrzasku ludzi nierozsądnych, którymi interes własny kieruje, słuchać twarde wymówki, które jaki taki pod maską patriotyzmu by mi czynił, udawać z jednym, że się nie słyszało, z drugim, że się nie rozumiało, nigdy nie być samym sobą – tego ja nie umiem, bo to się nie zgadza z moim charakterem" – asekurował się 26-letni generał. Jedynym argumentem przemawiającym za przyznaniem mu tego stopnia był staż, jaki odbył w sztabie cesarza podczas wojny z Turcją, notabene mocno niefortunnej dla austriackiego oręża. Już wtedy wykazywał się szaleńczą odwagą, walczył na pierwszej linii i został ranny.

Choć jego awans był przejawem klasycznego nepotyzmu, książę potrafił zaskarbić sobie sympatię i szacunek podwładnych. Okazał się bowiem utalentowanym wodzem i organizatorem. Uchwała Sejmu o stutysięcznej armii pozostała na papierze, ale Pepi był zdecydowany bronić Konstytucji 3 maja przed rosyjską interwencją. Usiłował tchnąć nieco bojowego ducha w króla, ten jednak miał zajęcze serce. Mimo że pod Zieleńcami bratanek udowodnił, iż armia Katarzyny nie jest niepokonana, Stanisław August wolał zdać się na łaskę byłej kochanki. Książę był zdruzgotany tym odstępstwem. Dalszy rozwój wypadków umocnił go w przekonaniu, iż w 1792 roku „raczej należało się bić do zgonu niż oddychać hańbą". Nosił się nawet z zamiarem porwania monarchy. Targowiczan publicznie nazywał zdrajcami i zarzucał im „czołganie się przed obcymi". Szczęsnego Potockiego wyzwał na pojedynek. Gdy caryca zdjęła maskę przyjaciółki Polaków i gruchnęła wieść o kolejnym rozbiorze, załamany pan na Tulczynie miał ponoć oświadczyć, iż żałuje, że od pojedynku się uchylił i nie został przez Poniatowskiego zastrzelony.

Zdawszy komendę nad wojskiem, książę udał się na emigrację. Po dwóch latach był już z powrotem, bo nad Wisłą wybuchło powstanie. Tym razem jednak naród zawiódł się na Pepim. Służba pod rozkazami Kościuszki, byłego podwładnego, wyraźnie mu nie leżała. Kulą u nogi był też król, który widział w bratanku swego ochroniarza. Obu Poniatowskich niepokoił wzrost nastrojów radykalnych. Stanisław August obawiał się, że mieszkańcy Warszawy wezmą wzór z paryżan i skończy jak Ludwik XVI. Jego bratanek miał mocniejsze nerwy, ale na wszelki wypadek zdobył się na gest, który musiał zaskoczyć jego arystokratycznych przyjaciół: włożył sukmanę.

Sposób na Alcybiadesa

Na przełomie XIX i XX wieku kult księcia na ziemiach polskich przybrał rozmiary wręcz bałwochwalcze. Porównywano go do Achillesa, Leonidasa, Zawiszy Czarnego, Stefana Żółkiewskiego, a nawet Chrystusa. Stał się jednym z patronów zbrojnej walki o niepodległość. Książkę Askenazego współcześni odczytywali, nie bez kozery, jako apologię „czynu". Czwarte wydanie z 1922 roku autor zadedykował „odrodzonemu Wojsku Polskiemu". Endecy, którzy zwalczali Askenazego jako Żyda i masona, do jego idola też nie mieli zbytniego nabożeństwa. Poniatowski był wszak pół-Austriakiem, a w dodatku przez ponad dwadzieścia lat udzielał się w warszawskiej loży masońskiej „Świątynia Izys".

Co przeszkadzało narodowcom, dla państwowców nie miało większego znaczenia. Dla nich liczyło się przede wszystkim, że książę stał na czele regularnej armii i godnie reprezentował majestat Rzeczypospolitej. Nie ulegało też wątpliwości, kto jest godzien zostać jego następcą. Po przewrocie majowym grupa oficerów – byłych legionistów pofatygowała się pod warszawski pomnik księcia. Generał Roman Górecki złożył w ich imieniu zwięzły raport: „Marszałku Poniatowski, melduję! Pierwszy Marszałek Polski Józef Piłsudski objął z woli narodu najwyższą władzę w Rzeczypospolitej". Złośliwcy opowiadali, że Pepi zignorował hołdowników, natomiast jego koń rżał radośnie.

Dzieje monumentu, wzorowanego na rzymskim posągu Marka Aureliusza, zasługują na osobny artykuł. Pozwolenie na jego powstanie wybłagała u cara Anna z Tyszkiewiczów Potocka zwana Anetką. „Nigdy szlachetniejsze rysy nie wyrażały z większym dostojeństwem blasku urodzenia, niezrównanego męstwa i wielkości duszy" – wspominała księcia. Anetka znana była ze swobodnego trybu życia, co potwarcom dało asumpt do snucia sugestii, jakoby wuja i siostrzenicę łączyło coś więcej niż szczery patriotyzm.

Mikołaj I zdecydował, że pomnik dłuta Thordvalsena ozdobi dziedziniec przed Pałacem Namiestnikowskim, ale po wybuchu powstania listopadowego jego sympatia do Polaków znacznie osłabła i zmienił zdanie. Zdemontowany posąg trafił do twierdzy w Modlinie. Przed przetopieniem uratował go namiestnik Iwan Paskiewicz, który za młodu też walczył pod Lipskiem, choć po przeciwnej niż Pepi stronie. Wywiózł pomnik do swej rezydencji w Homlu. Zwrócony przez bolszewików, Poniatowski z brązu stanął w najbardziej prestiżowym miejscu stolicy – przed kolumnadą Pałacu Saskiego i Grobem Nieznanego Żołnierza. Wojny nie przetrwał. Duńczycy, będący w posiadaniu odlewu, sprezentowali Polakom sobowtóra. Odmówić przyjęcia daru nie wypadało, ale nadmierne eksponowanie arystokraty w kraju budującym komunizm też nie wchodziło w grę. Partyjni ideologowie pamiętali, że już Julian Marchlewski uznał go za „arcyprzeciętną osobistość". Monument trafił do parku Łazienkowskiego przed Starą Pomarańczarnię.

W 1965 roku ulitował się nad imiennikiem premier Cyrankiewicz i wracając do koncepcji cara, kazał go ustawić przed Pałacem Namiestnikowskim, wówczas siedzibą Urzędu Rady Ministrów. W kręgach opiniotwórczych trwała już w najlepsze polemika nie tyle wokół postaci „polskiego Alcybiadesa", ile charakteru narodowego w ogóle. Owiany romantyczną sławą wódz, który tak jak politycy II RP postawił wszystko na „egzotyczny sojusz" i przegrał, stał się obiektem kpin i niewybrednych ataków. Próbowano zrobić z niego symbol bezrozumnej brawury. W tygodniku „Świat" Wiesław Górnicki, późniejszy ideolog stanu wojennego, przekonany, że nadeszły „czasy inżynierów", wspomniał o „niejakim Poniatowskim, bawidamku i oczajduszy, który prawdopodobnie po pijanemu utopił się w Elsterze, wydając przy tym kabotyńskie okrzyki".

W dokonanej przez Wajdę swobodnej ekranizacji „Popiołów" Stefana Żeromskiego książę jest figurą cokolwiek błazeńską. Odziany w szlafrok, ćmiąc fajeczkę, narzeka, że ciężko być Polakiem. Nocą jego towarzysze zabaw, krzycząc „jeszcze Polska nie umarła", w pijanym widzie wybijają szyby i wdają się w burdę z pruskimi żołnierzami. Wkrótce wniebowzięty Pepi poprowadzi swoją gromadkę do starcia na bagnety z Austriakami pod Raszynem. Napoleońska epopeja zostaje ukazana w konwencji krwawej groteski. Można więc tłumaczyć gest Cyrankiewicza w ten sposób, że władza chciała się uwiarygodnić w oczach Polaków, pokazać, że „szyderców", postponujących narodowych bohaterów, nie popiera.

Pułkownik Zbigniew Załuski, w wielokrotnie wznawianych „Siedmiu polskich grzechach głównych", przejechał po Wajdzie i innych krytykach „bohaterszczyzny" czołgiem. Wplatając w swój dyskurs marksistowsko-leninowskie frazy o „interesach klas posiadających" i „socjalistycznej przyszłości", protestował przeciwko „idiotyzowaniu narodu" i bronił historii Polski przed „wyrzuceniem do kubła na śmieci". Pułkownik zauważył nawet wierszyk w satyrycznych „Szpilkach", ale zapomniał o komunistycznym notablu Jerzym Putramencie, który w powieści „Wrzesień" sparodiował śmierć Poniatowskiego. Oto czmychający przed Niemcami sanacyjny generał topi się w Wiśle. Pijany jak bela, zapomniał, że nie umie pływać.

Aleksander Bocheński, przed wojną mocarstwowiec, po wojnie ugodowiec, swój pogląd na epokę napoleońską wyłożył w eseju „Rzecz o psychice narodu polskiego". Jego zdaniem utworzenie Księstwa Warszawskiego „obaliło w umysłach zasadę racjonalnego myślenia". Po udowodnieniu, że Polacy bić się potrafią, najpóźniej w roku 1811 minister wojny powinien był porzucić Napoleona i przejść na stronę Rosji. Wdzięczny car odbudowałby wówczas Rzeczpospolitą w granicach przedrozbiorowych. Pozytywista Stefan Bratkowski „przepustkę do nieśmiertelności" przyznawał Kościuszce, księcia natomiast nazwał „idolem matołowatych dowódców". Reżyser Kazimierz Kutz z właściwą sobie swadą wywodził : „Uważam, że nie ma sensu robienie filmów historycznych o Mieszkach i królewnach; powinno się robić filmy o Krzywickim, o Skłodowskiej, bo to są Polacy, których powinniśmy dzisiaj znać, brać z nich przykład i uczyć się od nich. O nich nie pamiętamy, bo wszyscy mamy w głowie te kotleciki szlacheckie. Jeden z szabelką, drugi coś wysadzał, trzeci się topił itd.".

Józef się bawi

Gdy Rzeczpospolita szła na dno, a Stanisław August w zamian za złotą klatkę i spłatę długów abdykował (by sprawić imperatorowej większą przyjemność, zrobił to w dzień jej imienin), Pepi przebywał w Wiedniu. Do pruskiej już Warszawy wrócił w 1798 roku. Następne osiem lat jego życia admiratorzy księcia najchętniej wymazaliby gumką myszką. Człowiek, który dopiero co namawiał króla do stawiania oporu, wymigał się od złożenia przysięgi carycy, a z oferowanych mu przez zaborców urzędów i wojskowych przydziałów zgodził się jedynie zostać komandorem zakonu maltańskiego, zasmakował w dolce vita.

Rezydencja w Jabłonnie i warszawski Pałac pod Blachą stały się punktami zbornymi „złotej młodzieży". Totumfaccy księcia nosili się ekstrawagancko. Rolę munduru spełniał zielony frak z żółtym podbiciem i czarnym kołnierzem. Wielu z tych imprezowiczów (byli wśród nich trzej nieślubni synowie króla) stało się w przyszłości dzielnymi żołnierzami.

Poniatowski, hojny dla przyjaciół, kochanek i jednookiej siostry, brnął w długi. Na domiar złego nękał go tłum wierzycieli zmarłego stryja, którego był głównym spadkobiercą. Pepi nie tracił jednak fasonu. Polował, grał w piłkę, bawił się w amatorski teatr, grał na szpinecie, balował i romansował. Podczas gdy emigranci i żołnierze stworzonych przy błogosławieństwie Paryża Legionów starali się na nowo podnieść sprawę polską, „wiecznie młody" arystokrata przeżywał osobisty dramat: kompletnie wyłysiał i musiał nosić perukę. Nawet Askenazy przyznaje, że w owych czasach jego idol „poczynał sobie zanadto wesoło i hucznie, zanadto po kawalersku i zanadto na modłę cudzoziemską".

Dworem zarządzała, poznana w Brukseli w 1793 roku i odtąd nieodstępująca księcia na krok, hrabina Henrietta de Vaubaun. Można mniemać, że z racji wieku i braku urody była dla niego raczej matką zastępczą niż główną faworytą (z prawdziwą rodzicielką, Teresą z Kinskych, widywał się rzadko). Poniatowski politycznie się nie udzielał, choć jakimś rodzajem deklaracji był fakt, że przez wiele miesięcy gościł w swych włościach pretendenta do francuskiego tronu, późniejszego Ludwika XVIII. W takim towarzystwie wypadało używać jedynie języka Woltera, stąd nad Wisłą krążył złośliwy wierszyk: „Jeszcze Polak po polsku i pisze, i czyta/ Bo nie cała Warszawa jest Blachą pokryta".

Odmienny portret księcia skreśliła niezawodna Anetka. Jej zdaniem wuj nawet w najbardziej rozrywkowych czasach „uosabiał poczucie honoru", był „rycerski wobec dam jak mało który z dawnych bohaterów" i skromny aż do przesady. Dziwiła się jedynie, że męska energia okazywana na polu walki zupełnie opuszczała go w życiu prywatnym.

Książę niezłomny

W 1806 roku, gdy do Warszawy zawitał Bonaparte, „prince charmant" przepoczwarzył się w „rycerza obowiązku", a trzy lata później pod Raszynem – w obrońcę ojczyzny. Podobne metamorfozy były w tej burzliwej epoce na porządku dziennym. Księżna Izabela Czartoryska z Puław z rokokowej kochanki zamieniła się w matkę-Polkę. Generał Józef Zajączek zaczynał jako podręczny zdradzieckiego hetmana Franciszka Ksawerego Branickiego, potem nawrócił się na jakobinizm, jako generał napoleońskiej armii kompletnie sfrancuział, by zakończyć karierę jako wierny sługa cara.

Fiasko moskiewskiej wyprawy Bonapartego postawiło księcia wobec dramatycznego wyboru. Arystokratyczni przyjaciele suflowali mu przejście na stronę koalicji. Antoni Radziwiłł z poduszczenia Prusaków rozwijał przed nim miraż korony. Poniatowski wahał się, myślał o samobójstwie, lecz w końcu pozostał wierny przysiędze i poprowadził swoje wojsko na spotkanie losu do Saksonii. Napoleon miał wtedy ponoć postanowić, że po odwojowaniu Polski odda ją Pepiemu we władanie. „Od tego należało zacząć" – komentowała w pamiętnikach Anetka. Stanisław Kostka Zamoyski, który sam zmienił orientację z profrancuskiej na prorosyjską, zżymał się w liście do Adama Jerzego Czartoryskiego: „bałwan to wielki mimo innych jego przymiotów, dowiódł, że tylko jest być zdolnym podporucznikiem, który całą swą stałość użyć umie na wykonanie odebranych rozkazów, a sam myśleć przez się nie umie albo źle zrobi".

Przed opuszczeniem Polski Poniatowski żartował, że lepiej dla niego będzie zginąć, nim się zestarzeje. Pod Lipskiem jako dowódca VIII Korpusu osłaniał odwrót Wielkiej Armii, a raczej jej resztek. Musiał zdawać sobie sprawę, że to koniec snu o napoleońskiej Europie. 19 października 1813 roku marzył już tylko o tym, by nie dostać się do niewoli. Kilkakrotnie ranny miał powtarzać: „trzeba umrzeć mężnie" lub „panowie, raczej paść z honorem, niż poddać się". Bardziej to prawdopodobne niż pompatyczne: „Bóg mi powierzył honor Polaków, Bogu go oddaję". Trafiony w pierś, gdy przeprawiał się przez wezbraną Elsterę (co potwierdza hipotezę, że strzał padł ze strony francuskiej) osunął się w nurt rzeki. Zginął też adiutant, który rzucił się na pomoc wodzowi. Koń jakimś cudem ocalał.

Śmierć księcia była mniej efektowna, niż chce tradycja, utrwalona pędzlem Januarego Suchodolskiego. Na obrazie, dla którego wzorem było obstalowane przez Napoleona płótno Horace'a Verneta, marszałek Francji jest upozowany na antycznego herosa. Ma na sobie barwny mundur ułana i czako na głowie. Skądinąd wiadomo jednak, że feralnego dnia był ubrany o wiele skromniej. Pozostawił po sobie legendę, dwa pałace, trochę długów i dwoje dzieci z nieprawego łoża. Latem 1814 roku uroczysty pochód z trumną bohatera, który walczył ze wszystkimi trzema zaborcami, przez Poznań i Łowicz ruszył do Warszawy. Hołd zwłokom oddawali rodacy oraz carscy urzędnicy i generałowie. Trzy lata później uroczystości żałobne powtórzono w Krakowie. Kiedy w 1938 roku rozgorzała dyskusja, co zrobić ze szczątkami ostatniego króla, sprowadzonymi z Petersburga, historyk Marian Kukiel zauważył trzeźwo: „miejsce Stanisława Augusta na Wawelu jest zajęte. Zajął je jego synowiec, ten, który zginął za honor Polaków".

Autor jest krytykiem filmowym i historykiem

Stulecie śmierci księcia Józefa obchodzono we wszystkich trzech zaborach. Najhuczniej oczywiście w Galicji. W Krakowie, po żałobnym nabożeństwie na Błoniach, tłum przemaszerował na Wzgórze Wawelskie, by oddać cześć prochom bohatera. Oficjele licytowali się w patriotycznych przemowach. Ukazały się nadzwyczajne wydania gazet poświęcone „ostatniemu rycerzowi Rzeczypospolitej". Warszawski „Tygodnik Ilustrowany" ogłosił konkurs poetycki, na który wpłynęło 256 wierszy. Wzorem dla uczestników szlachetnej rywalizacji jawiły się zapewne strofy Marii Konopnickiej: „Na koniku siwym jedzie/ i ułanów swoich wiedzie/ dzielny, mądry i beztroski/ książę Józef Poniatowski".

Podwójny jubileusz (w 1913 roku przypadała również 150. rocznica urodzin „polskiego Bayarda") był zwieńczeniem trwającego od kilkunastu lat napoleońskiego maratonu. Natchnął on wielu autorów sztuk teatralnych, powieści, poematów i prac naukowych, które nie przetrwały jednak próby czasu. Wyjątkiem potwierdzającym regułę okazała się biografia księcia pióra Szymona Askenazego. Napisana pięknym, literackim językiem utrwaliła wizerunek wielkiego wodza i patrioty, „kochanego za cnoty i wady". Historycy, twierdzący, że poważniejsze zasługi dla ojczyzny położyli Kościuszko czy Jan Henryk Dąbrowski, nie mieli tylu czytelników. Tadeusz Korzon, nazywając Polaków, którzy poszli za Napoleonem kondotierami, zupełnie rozmijał się w tej sprawie z opinią publiczną.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy