Ostatnia przystań templariuszy

Czy wszędzie templariusze szli jak barany na rzeź?

Aktualizacja: 18.10.2013 19:14 Publikacja: 18.10.2013 19:12

Charola, XII-wieczny kościół templariuszy w Tomar w kształcie rotundy

Charola, XII-wieczny kościół templariuszy w Tomar w kształcie rotundy

Foto: Plus Minus

Piątek, 13 października 1307 roku miał być zupełnie przeciętnym dniem. Jak to zwykle w środku jesieni; zabłocone miasto, trochę mgieł, lekki wiatr, ale od południa do wieczora słońce, grzejące nieco słabiej niż w lecie, jednak wciąż jeszcze żywe, wciąż pełne na nieboskłonie. Ludzie nie planowali targów. Piątkowy post kierował ludzkie myśli i serca w stronę kościoła. Do piątku szykowali się już żebracy. Księża wyciągali z szaf ornaty. Nad Paryżem unosiły się stada ptaków. Osobliwie w czwartek wieczorem, 12 października; wielkie stado kruków krążyło nad dzielnicą Le Marais, gdzie mieściła się główna siedziba templariuszy. Zapewne wiedzieli już, co się wydarzy. Mieli swoich szpiegów u króla, który oficjalnie ciągle uprzejmy wobec zakonu wydał już rozkazy. Nie, poranek 13 października nie był spokojnym dniem. Od wczesnych godzin przed świtem w zbrojowniach całego królestwa szczękała broń, brzęczały kolczugi, ludzie rozmawiali tylko szeptem. Od Pirenejów po Ren, od Flandrii po Akwitanię żołnierze i służba bajlifów Filipa, którego nazwano Pięknym, wyruszyli przeciw templariuszom.

Zagłada

Co się wydarzyło później, wiemy dobrze. Do bram setek komandorii zakonu zakołatali ludzie króla. Rycerzy zakuto w łańcuchy i wzięto do lochów. Serwienci księża zostali na miejscu; mieli strzec majątku. Urzędnicy króla konfiskowali papiery i księgi. Popakowali do skrzyń majątek, broń i szaty, a same skrzynie przenieśli do siedzib królewskich bajlifów. Nie minął dzień i całe królestwo dowiedziało się o winach templariuszy. To grzesznicy!!! – pisał król do ludu. Zhańbieni zaprzaństwem czciciele bożka Bafometa, heretycy i świętokradcy, na dodatek rozpustni. Czyż można być dobrym chrześcijaninem, hołdując obyczajowi całowania przełożonego rycerza w cztery litery? – zdawał się pytać król. Kapitalnie przeprowadzona akcja policyjna poparta oficjalnym królewskim listem o przewinach rozstrzygnęła sprawę templariuszy na zawsze. Bo na zawsze pozbawiono ich dobrej reputacji i nawet gdy oficjalne śledztwa nie potwierdzały zarzutów, ich los od dawna był przesądzony. Spłonął wiec na stosie wielki mistrz Jakub de Molay, a wraz z nim preceptor Normandii Godefroy de Charnay, spłonęło 54 dostojników Świątyni. Sam zakon skasowano, a majątek, a właściwie to, co z niego zostało, przejęli joannici.

Zaginiony skarb i szkocki ślad

Czy wszędzie było tak samo? Czy wszędzie templariusze szli jak barany na rzeź? Czy władza króla Francji była aż tak potężna, że w całej chrześcijańskiej Europie wszyscy władcy podporządkowali się jego woli? W Niemczech rycerze stawiali się przed urzędnikami biskupów w pełnym uzbrojeniu, więc większość z nich uratowała głowy. W Aragonii i na Cyprze stanęli do walki z władzami cywilnymi i nie oddali skóry za darmo. Niekiedy porywali statki i uciekali na morze. Inni gubili się pośród ludzkiego mrowia zbójców i włóczęgów. Wielu schroniło się w górach, gdzie przez długie miesiące polowali na nich królewscy żołnierze.

W odległych komandoriach wschodu i zachodu nie pojawili się żadni urzędnicy. Rycerze sami odeszli, wysłuchawszy wieści z Paryża. Tajemnicą do dziś jest los skarbca z paryskiej Temple. Archiwum zakonu, setki cennych artefaktów, złote kielichy, krucyfiksy, zdobyta na Saracenach broń, wszystko to zniknęło, zanim królewscy urzędnicy wdarli się do środka. Jakie były losy skarbu? Niektórzy twierdzą, że dzień przed zagładą wyładowana skarbami flotylla rzecznych statków zakonu spłynęła w dół Sekwany. A stamtąd morzem do Szkocji, która zbuntowana wobec króla Anglii i obłożona interdyktem przez papieża była bezpieczną przystanią. Czy to prawda? Nie wiadomo. Zwolennicy tej teorii doszukują się śladów templariuszy w bezimiennych płytach grobowych ze szkockiego Kilmartin, a historycy rzekomo potwierdzają obecność hufca białych rycerzy w bitwie pod Bannockburn, w której Robert Bruce pokonał Anglików. Był rok 1314, rok spalenia na stosie Jakuba de Molay. Templariusze już dawno oficjalnie nie istnieli. A złoto przepadło.

Królestwo na zachodzie

A czemu nie szukać śladów skarbu w odległej Portugalii? Można zadać to pytanie całkiem serio, mając świadomość bardzo szczególnego losu portugalskich templariuszy. Tam przecież zakon przetrwał niemal nietknięty. Tam cały jego majątek i niemal wszyscy członkowie utworzyli nową rycerską formację. Tam w końcu ostatecznie doszło do połączenia zakonu z państwem i koroną. Ale zacznijmy od początku... W połowie XII wieku na terenach dzisiejszej Portugalii trwała jeszcze na całego rekonkwista. Władcy hrabstwa Portucale z północy, a chwilę później już królowie nowego państwa walczyli krwawo z Maurami. Każda para rąk, każdy łuk, miecz i kopia były na wagę złota. Zawodowi rycerze, którymi byli templariusze, stali się najlepszymi sojusznikami władców królestwa. Pierwsze nadania w Portugalii zakon otrzymał już 19 marca 1128 roku (ledwie dziesięć lat po założeniu) z rąk regentki Teresy. Był to zamek w Soure nad Mondego, strzegący południowej granicy królestwa. Odtąd rycerze z czerwonymi krzyżami uczestniczyli w każdej walce zbrojnej pod sztandarem królów Portugalii. Walce na tyle udanej, że już w 1147 Maurowie zostali zmuszeni do oddania Lizbony. W 1249 krzyżowcy osiągnęli wybrzeże Algarve i odtąd skonsolidowane królestwo przybrało ostateczny kształt.

Ordo Christi

W 1307 roku, w przeddzień zamachu Filipa Pięknego, portugalscy templariusze byli potęgą. Nie tylko w sensie majątkowym. Władali szerokimi dobrami, ale o ich sile i znaczeniu rozstrzygały przede wszystkim znakomite relacje z dworem. Król Dionizy I, najwybitniejszy może władca Portugalii, opierał się na templariuszach w nie mniejszym stopniu niż monarcha Francji. Jednak w przeciwieństwie do Filipa Pięknego nie zdecydował się na masakrę zakonu. Portugalscy templariusze nie zostali aresztowani. Pozostali pod nadzorem królewskim aż do 1318 roku, kiedy Dionizy powołał nowy twór zakonny: Zakon Rycerzy Chrystusa, Ordo Christi. Nowy zakon już w momencie utworzenia rekrutował się w całości z byłych templariuszy. Odziedziczył całą spuściznę, cysterską regułę napisaną przez św. Bernarda z Clairvaux, a zatem i status „milicji chrystusowej": ich majątek, dokumenty, a przede wszystkim całą wiedzę Świątyni. Główną siedzibą było początkowo Castro Marim, a potem główna siedziba portugalskich templariuszy – legendarne Tomar.

Trudno sobie wyobrazić Portugalię, a z nią dużą część historii Europy, bez Ordo Christi. Zakon od początku był rodzajem gwardii osobistej królów portugalskich. Rycerze zakonni składali przysięgę wierności królowi, zobowiązują się, że nigdy nie uczynią „ani jawnie, ani skrycie" nic, co przyniosłoby szkodę królowi, jego rodzinie i państwu. Zarządzali królewskim majątkiem, byli bankierami, strażnikami korony, a nawet egzekutorami; to właśnie im monarcha powierzał tajne misje. Ale to jeszcze nic. Prawdziwie wielką rolę miał odegrać Ordo Christi w budowie kolonialnej potęgi Portugalii. Nie byłoby imperium, nie byłoby wielkich sukcesów, gdyby nie książę Henryk zwany Żeglarzem. Ten członek królewskiej rodziny, trzeci z synów króla Jana I Dobrego i Filipy Lancaster, w 1417 roku został wielkim mistrzem zakonu. Choć sam nie żeglował, szansę swojego królestwa odnalazł w rozwoju floty. Błyskawicznie przekształcił zakon w potęgę morską. Stworzył flotę. W celu kształcenia żeglarzy założył Uniwersytet w Lizbonie oraz szkołę kartografii i astronomii w Sagres, komandorii portowej w Algarve. Stamtąd wyruszały statki na południe. Wielkie karawele z czerwonym krzyżem templariuszy w 1415 roku dotarły do Ceuty, w 1419 osiągnęły Maderę, osiem lat później Azory, w 1436 afrykańskie Rio de Oro, a w 1445 roku Senegal. Wielka machina odkryć geograficznych ruszyła. Nikt już nie mógł zatrzymać wyścigu, w którym brali udział tacy mocarze jak Krzysztof Kolumb, Bartolomeo Diaz, Vasco da Gama czy Magellan. Świat stał otworem, a synowie templariuszy byli jego odkrywcami.

Serce zakonu – Tomar

Miasto Tomar było centrum świata Ordo Christi. Od kiedy papież Kalikst III przekazał zakonowi Rycerzy Chrystusa pełnię władzy kościelnej w koloniach portugalskich Afryki i Azji, do zakonnych skarbców płynęły nieskończone zasoby złota. W połowie XVI wieku 450 komandorii przynosiło tak kolosalne zyski, że zakon stać było niemal na wszystko. Rozbudowywano flotę, doskonalono statki, a w Tomar, głównej siedzibie zakonu, podejmowano epokowe plany architektoniczne. Zakon wykształcił swój własny styl – gotyk manueliński, przy którym ornamentyka baroku czy rokoko wydaje się skromna. Rozbudowywano klasztorne krużganki, kolejne dziedzińce, wykończono  słynne okna w głównej fasadzie kapitularza zdobione symbolami zapożyczonymi ze świata morskich wypraw: manierycznymi zdobieniami w kształcie korali, okrętowych klin, egzotycznych owoców, roślin, masztów, a nawet marynarskich pasów. A wszędzie, niczym serce świata krzyż Ordo Christi, czyli krzyż templariuszy. Wszystko co żywe przemija. Przeminąć musiał więc i zakon Rycerzy Chrystusa. W 1551 roku papież pozwolił królowi Janowi III Pobożnemu zjednoczyć urząd wielkiego mistrza zakonu z portugalską koroną. Odtąd tytuł stał się dziedziczny, a sam zakon coraz szybciej przekształcał się w organizację honorową i świecką, której członkami byli ludzie zasłużeni dla królestwa. Dziś jedyną prócz architektury pozostałością po Ordo Christi jest cywilny order Chrystusa, wysokie odznaczenie republiki.

Minęły wieki, a Tomar ciągle oszałamia. Jego mury, ruiny przyciągają tysiące pielgrzymów. Słynne okno jest powielane na milionach zdjęć, pocztówek i obrazów. Trudno uwierzyć, że człowiek mógł zaprojektować i wykonać coś tak wyrafinowanego. Ale jest w Tomar skarb o wiele większej wadze. Prosto z legendy, mitu, epiki. To sławna Charola. Dwunastowieczny kościół templariuszy w kształcie rotundy. Wzorem rzekomo miał być kościół Grobu Bożego w Jerozolimie, ale ani ośmiokątny ołtarz pośrodku, ani szesnastokątna budowla wokół nie przypomina niczego rodem z Jerozolimy. Kapitalnie zachowana, z cudownymi freskami, nienaruszonymi reliefami. Dziwne to miejsce. Rezonuje jakąś legendą. Tajemną mocą. Trochę może przypomina, choć bardziej w sensie mistycznym niż jakimkolwiek innym, słynną kaplicę w szkockim Rosslyn. Według niektórych wygląda bardziej jak miejsce praktyk okultystycznych niż kościół. Miejscowa legenda mówi, że templariusze uczestniczyli w mszy, siedząc na koniach. Niespecjalnie chce mi się w to wierzyć, bo przecież rycerze Świątyni byli pobożnymi mnichami. A skarb... Może skarb jest pod posadzką  Charoli w Tomar? Właściwie dlaczego nie. To w jego poszukiwaniu przyjeżdżają co roku do Tomar tabuny fanatyków templariuszy. Czyżby się mylili? A skarb przecież tam, gdzie serce twoje.

Piątek, 13 października 1307 roku miał być zupełnie przeciętnym dniem. Jak to zwykle w środku jesieni; zabłocone miasto, trochę mgieł, lekki wiatr, ale od południa do wieczora słońce, grzejące nieco słabiej niż w lecie, jednak wciąż jeszcze żywe, wciąż pełne na nieboskłonie. Ludzie nie planowali targów. Piątkowy post kierował ludzkie myśli i serca w stronę kościoła. Do piątku szykowali się już żebracy. Księża wyciągali z szaf ornaty. Nad Paryżem unosiły się stada ptaków. Osobliwie w czwartek wieczorem, 12 października; wielkie stado kruków krążyło nad dzielnicą Le Marais, gdzie mieściła się główna siedziba templariuszy. Zapewne wiedzieli już, co się wydarzy. Mieli swoich szpiegów u króla, który oficjalnie ciągle uprzejmy wobec zakonu wydał już rozkazy. Nie, poranek 13 października nie był spokojnym dniem. Od wczesnych godzin przed świtem w zbrojowniach całego królestwa szczękała broń, brzęczały kolczugi, ludzie rozmawiali tylko szeptem. Od Pirenejów po Ren, od Flandrii po Akwitanię żołnierze i służba bajlifów Filipa, którego nazwano Pięknym, wyruszyli przeciw templariuszom.

Zagłada

Co się wydarzyło później, wiemy dobrze. Do bram setek komandorii zakonu zakołatali ludzie króla. Rycerzy zakuto w łańcuchy i wzięto do lochów. Serwienci księża zostali na miejscu; mieli strzec majątku. Urzędnicy króla konfiskowali papiery i księgi. Popakowali do skrzyń majątek, broń i szaty, a same skrzynie przenieśli do siedzib królewskich bajlifów. Nie minął dzień i całe królestwo dowiedziało się o winach templariuszy. To grzesznicy!!! – pisał król do ludu. Zhańbieni zaprzaństwem czciciele bożka Bafometa, heretycy i świętokradcy, na dodatek rozpustni. Czyż można być dobrym chrześcijaninem, hołdując obyczajowi całowania przełożonego rycerza w cztery litery? – zdawał się pytać król. Kapitalnie przeprowadzona akcja policyjna poparta oficjalnym królewskim listem o przewinach rozstrzygnęła sprawę templariuszy na zawsze. Bo na zawsze pozbawiono ich dobrej reputacji i nawet gdy oficjalne śledztwa nie potwierdzały zarzutów, ich los od dawna był przesądzony. Spłonął wiec na stosie wielki mistrz Jakub de Molay, a wraz z nim preceptor Normandii Godefroy de Charnay, spłonęło 54 dostojników Świątyni. Sam zakon skasowano, a majątek, a właściwie to, co z niego zostało, przejęli joannici.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy