Tańce nad trumną

Erich Priebke dokonał żywota w luksusowych warunkach. Mógł chodzić na zakupy, stołować się w restauracjach, przyjmować gości, a nawet jeździć na urlop. Dziś jego trumny Włosi nie chcą pochować w swojej ziemi.

Publikacja: 25.10.2013 22:08

W 1996 roku Erich Priebke opuścił sąd jako wolny człowiek. Skazano go dopiero dwa lata później

W 1996 roku Erich Priebke opuścił sąd jako wolny człowiek. Skazano go dopiero dwa lata później

Foto: AP

Gdy 11 października 2013 roku w wieku 100 lat zmarł Erich Priebke, nieopodal domu, w którym mieszkał, na murze pojawiło się ogromne graffiti: „Cześć Priebkemu". Gdy cztery dni później karawan z trumną przybył do Albano pod Rzymem do ośrodka lefebrystów, którzy zgodzili się odprawić mszę żałobną, przywitał go opatrzony swastyką napis: „Heil Priebke", a przed bramą kłębił się tłum demonstrantów. Jedna grupa oddawała honory, wyciągając przed siebie prawicę, a druga waliła w auto pięściami i pluła na maskę, na którą rzuciła się kobieta z flagą z sierpem i młotem. Protestujący poturbowali księdza-lefebrystę i przybywających na modły żałobników, a potem, po kilku godzinach starć, przepędzili neonazistów i pilnowali, by lefebryści ukradkiem nie pochowali Priebkego na lokalnym cmentarzu. W końcu, koło północy, karawan z trumną wyjechał z ośrodka, ale został zaatakowany i gdyby nie policja, z pewnością doszłoby do zbezczeszczenia zwłok. Decyzją włoskich władz przewieziono je do pobliskiej bazy wojskowej w Pratica di Mare.

We Włoszech, Argentynie, Niemczech czy Izraelu?

Dramatyczne egzorcyzmy nad trumną Priebkego, jeśli za totalną i niewartą słowa polemiki aberrację umysłu uznać haniebne występy hałaśliwych, ale bezwpływowych w Italii neonazistów, były emanacją dylematu, przed którym stanęli Włosi po śmierci zbrodniarza: czy można odprawić mu uroczysty pogrzeb i pochować w Italii, gdzie dokonał swoich zbrodni? Głównym winnym rozpętania pełnych emocji kłótni jest adwokat i apologeta Priebkego Paolo Giachini. Nazajutrz po śmierci swego podopiecznego i klienta  („Ten wspaniały człowiek był mi przyjacielem i drugim ojcem") ogłosił, że msza pogrzebowa odbędzie się w jednym z rzymskich kościołów.

Rozpętało się piekło. Wartkogłowi krytycy ruszyli z atakiem na Kościół i Watykan. Burmistrz Ignazio Marino grzmiał, że Rzym to miasto antyfaszystowskie i przyrzekł zrobić wszystko, by pogrzeb uniemożliwić. Oburzenie wyrazili rzymscy Żydzi. Wikariat Rzymu wyjaśnił, że w tej sprawie nie wpłynęła żadna prośba, a jeśli wpłynie, w grę nie wchodzi żadna rzymska świątynia: „Wyznaczony kapłan może jedynie zmówić modlitwę i polecić duszę zmarłego miłosierdziu Bożemu wyłącznie w ramach nabożeństwa z udziałem najbliższych w prywatnym mieszkaniu". Stąd w końcu reprezentujący rodzinę Priebkego Giachini musiał zdać się na religijne usługi lefebrystów w Albano. Równocześnie okazało się, że dla Priebkego nie ma miejsca na żadnym włoskim cmentarzu.

Trumny nie zgodziła się także przyjąć Argentyna, gdzie Priebke przeżył po wojnie niemal pół wieku, a mieszkający tam jego syn prowokował: „Niech go pochowają w Izraelu. Na pewno wszyscy będą zadowoleni".

Gdy piszę te słowa, włoski MSZ sonduje możliwość pochowania Priebkego w Niemczech w Henningsdorf (dzielnica Berlina), gdzie się urodził.

Hańba czy chwała

Stało się jasne, że ktokolwiek w Italii, władze komunalne czy kościelne, zgodzi się na pochówek Priebkego, musi liczyć się z gwałtownymi protestami. Dla jednych byłoby to zbezczeszczeniem cmentarza, obrazą pamięci pochowanych i plamą na honorze miejscowej społeczności (protestujący mieszkańcy Albano argumentowali, że ich miasteczko zostało odznaczone Krzyżem Walecznych za udział ich przodków w ruchu oporu). Dla innych – jawnym wyrazem pronazistowskich sympatii decydentów.

Jednak spora część znanych, wpływowych włoskich publicystów, lewicowych i prawicowych (Italia podobnie jak Polska cierpi na brak komentatorów i autorytetów politycznie obojętnych), uznała, że histeryczne egzorcyzmy nad trumną Priebkego – kopanie i opluwanie karawanu, poszturchiwania żałobników i księdza-lefebrysty – nie przynoszą Italii chwały, a wręcz okrywają ją hańbą. Wskazywali, że był to akt barbarzyństwa, niejako zemsty na zwłokach i potraktowania ich tak, jak Priebke ciała swoich ofiar: zostały wrzucone do jam zamkniętych kamieniołomów, a potem zasypane i w ten sposób rodzinom odmówiono prawa do pochowania swoich bliskich. Argumentowano, że właśnie szacunkiem do człowieka, kimkolwiek by był, również po jego śmierci, dzisiejsi Włosi powinni różnić się od Niemców wierzących w obłędną ideologię nazizmu, takich jak Priebke. Wszystkie włoskie gazety w tym kontekście przywołały makabryczne zdjęcia powieszonych za nogi, zmasakrowanych po śmierci zwłok Mussoliniego i jego kochanki Clary Pettaci na placu w Mediolanie. Przypominano, że od praczasów, co poświadcza Homer w Iliadzie (Achilles w końcu oddał ciało Hektora Priamowi), zwłoki wrogów traktowano z pewnym szacunkiem.

Jednak adwersarze są nieugięci i niezupełnie bez racji wywodzą, że szacunek należy się pokonanym w boju wrogom, ale trudno go żywić do okrutnego mordercy. Pomysł pochowania Priebkego w Italii uważają za nadmiar politycznej poprawności i jątrzenie ran. Przypominają, że grób Rudolfa Hessa, zastępcy Hitlera, stał się miejscem pielgrzymek neonazistów i w końcu władze Wunsiedel dwa lata temu ekshumowały ciało, skremowały, a prochy rozrzucono w nieznanym miejscu. Biorąc pod uwagę agresywną obecność neonazistów w Albano, można podejrzewać, że zrobiliby wszystko, by uczynić z mogiły Priebkego obiekt kultu.

Rzymska aleja Szucha

Stuletni żywot i losy Priebkego, do 11 października ostatniego z żyjących zbrodniarzy hitlerowskich dużego kalibru, to dramatyczne oskarżenie pod adresem wielu ludzi, hierarchów kościelnych, także rządów i agencji rządowych, którzy sprawili, że przez ponad pół wieku nie poniósł on kary za swoje czyny.

Erich Priebke urodził się na przedmieściach Berlina w Hennigsdorf. Gdy miał 7 lat, na raka zmarł ojciec, a kilka miesięcy później po nieudanej operacji matka. Zaopiekowała się nim ciotka. 7 lat później wuj wysłał chłopca do pracy w berlińskim hotelu Esplanade. Potem Erich pracował w hotelach Rapallo, gdzie nauczył się włoskiego i angielskiego. W 1933 r., po dojściu Hitlera do władzy, wstąpił do NSDAP i SS. Niebawem rozpoczął pracę w gestapo. Piął się szybko po szczeblach kariery i z polecenia Reinhardta Haydricha, prawej ręki Himmlera, w 1941 r. wyjechał na placówkę do Rzymu. Czteroosobowe biuro gestapo w Ambasadzie Niemiec śledziło poczynania włoskiej policji, a Priebke towarzyszył hitlerowskim dostojnikom w podróżach po Italii.

Beztroski i rozrywkowy charakter pracy uległ dramatycznej zmianie, gdy 8 września 1943 r., 45 dni po aresztowaniu obalonego przez Wielką Radę Faszystowską Mussoliniego, nowy włoski rząd marszałka Badoglio – porzucając niemieckiego sojusznika podpisał rozejm z aliantami. Do Rzymu wkroczyło niemieckie wojsko, a Kappler i Priebke zostali szefami błyskawicznie rozbudowywanych struktur gestapo. Z Berlina przybyły posiłki  – 75 osób, w tym 12 oficerów SS. Zainstalowali się w ogromnym gmachu przy via Tasso. Piwnice zamieniono na cele i sale tortur.

Wkrótce wylądowali tam aktywiści tworzącego się w Rzymie ruchu oporu, podejrzani o działalność dywersyjną, komunizm. Via Tasso stała się dla rzymian synonimem nieludzkich okrucieństw i zyskała tak ponurą sławę jak aleja Szucha w Warszawie. Krzyk torturowanych niósł się po całej ulicy. Kappler i Priebke stali się postrachem miasta, tym bardziej że osobiście uczestniczyli w przesłuchiwaniu i torturowaniu więźniów. Jak zeznawali ci, którym udało się przeżyć, Priebke przy via Tasso nie rozstawał się z kastetem. Bił nim przesłuchiwanych po głowie i genitaliach.

10 Włochów za jednego Niemca

23 marca 1944 r. o 15.45, gdy uzbrojona kolumna 156 policjantów SS batalionu Bozen, zajmująca się zwalczaniem włoskiej partyzantki, maszerowała wąską via Rasella w samym centrum Rzymu, 300 metrów od Fontana di Trevi, przebrany za śmieciarza bojownik ruchu oporu zapalił lont ukrytej w pojemniku na śmieci bomby. Chwilę potem nastąpiła eksplozja, a 11 zamachowców otworzyło ogień. W akcji zginęło 33 esesmanów. Śmierć poniosły też znajdujące się w pobliżu dwie osoby cywilne, a dwie dalsze zastrzelili Niemcy, próbując odpowiadać na ogień zamachowców.

Ponoć Hitler, wówczas w Wilczym Szańcu, dostał szału. Chciał wysadzić w powietrze całą dzielnicę i rozstrzelać za każdego poległego Niemca 50 Włochów. Z kolei Himmler miał proponować wywózkę z miasta do obozów wszystkich dorosłych mężczyzn. Nie ma na to żadnych dowodów, ale jak zeznał na swoim procesie marszałek Albert Kesselring, dowódca sił niemieckich w Italii, w telefonicznej rozmowie z szefem sztabu Alfredem Jodlem udało mu się wytargować mniejszą karę: tylko 10 Włochów za jednego Niemca, za to w ciągu 24 godzin. I takie właśnie wydał rozkazy. Po wyjściu z więzienia w 1952 r. powiedział, że za to Włosi powinni postawić mu w Rzymie pomnik.

Organizację odwetu powierzono rzymskiemu oddziałowi gestapo. Priebke przygotował listę ofiar, na której znaleźli się członkowie i podejrzani o przynależność do ruchu oporu, wyciągnięci z domu mieszkańcy via Rasella, a też 75 Żydów za to, że byli Żydami. Pluton egzekucyjny miał składać się z towarzyszy broni poległych, ale dowódca kompanii, która wpadła w zasadzkę, major SS Hellmuth Dobbrick, odmówił wyjaśniając, że jego żołnierze to nie rzeźnicy. Kappler i Priebke nie mieli tych rozterek. Wyrok wykonali esesmani gestapo. Priebke na miejscu kaźni w nieczynnych kamieniołomach Fosse Ardeatine sprawdzał, czy przywożeni więźniowie widnieją na sporządzonej przez niego liście, a potem, by dać przykład podwładnym, osobiście zastrzelił dwie osoby. Gdy okazało się, że do Rowów Ardeatyńskich omyłkowo przywieziono 5 osób więcej, rozkazał je zabić, bo były niewygodnymi świadkami zbrodni.

W „Małym Tyrolu"

Po wojnie Priebke trafił do więzienia, a potem do obozu w Afragola, gdzie złożył szczegółowe zeznania dotyczące zbrodni w Rowach Ardeatyńskich. Wreszcie wylądował w obozie jenieckim w Rimini, skąd udało mu się zbiec, gdy brytyjscy i polscy strażnicy świętowali nadejście 1947 roku. Z prośbą o udzielenie schronienia zameldował się w kurii biskupiej, gdzie skierowano go do klasztoru. Potem Priebkem wraz z żoną i dwójką dzieci zaopiekowali się księża z Górnej Adygi.

Proboszcz Vitipeno z polecenia wikariusza generalnego Bressanone Aloisa Pompanina udzielił Priebkemu chrztu. Esesman stał się w ten sposób członkiem Kościoła katolickiego. Prałat Pompanin również wystarał się dla Priebków o fałszywe dokumenty. Wreszcie pracujący w Watykanie austriacki biskup Alois Hudal wraz z chorwackim prałatem Krunosławem Draganovicem, organizator „Ratline", sieci przerzutu nazistów do Ameryki Płd., zaopatrzył Priebków w genewskie paszporty Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i argentyńską wizę. Dzięki temu krótko po świętach Bożego Narodzenia 1948 r. przypłynęli do Argentyny.

W podobny sposób, dzięki pomocy tych samych ludzi, w Ameryce Południowej wylądowali m.in. Adolf Eichmann, komendanci obozów w Treblince i Sobiborze Franz Stangl i Gustaw Wagner, a jak się szacuje, ogółem „Ratline" przerzuciła na drugą część globu 60 tys. osób – nazistów uciekających przed sprawiedliwością wraz z rodzinami.

Priebke zamieszkał w malowniczym San Carlos de Bariloche u stóp Andów nad jeziorem Nahuel Huapi. Miasteczko (wówczas 50 tys. mieszkańców) wyrosło z osiedla założonego pod koniec XIX wieku przez imigrantów austriackich, niemieckich i pochodzących z regionu Wenecji. Mówiono o nim „Mały Tyrol". Może dlatego stało się mekką dla nazistowskich zbiegów. Kilka lat mieszkał tam Eichmann, a wakacje lubił spędzać „Anioł Śmierci" z Auschwitz dr Mengele. W wielu domach hucznie obchodzono urodziny Fuehrera.

Wszyscy mieszkańcy, wraz z przyjacielem Priebkego, włoskim konsulem honorowym Claudio Pezzuolim, zdawali sobie doskonale sprawę, kim są i co robili w czasie wojny ich niemieccy sąsiedzi, że wielu jest ściganych przez prawo. Priebke w Bariloche uczył niemieckiego, działał w towarzystwie przyjaźni niemiecko-argentyńskiej, Deutsche Klub, był dyrektorem hotelu i wraz z żoną właścicielem sklepu Vienesse Delicatessen. W 1952 r., wciąż poszukiwany za zbrodnie wojenne, postanowił wrócić do swego prawdziwego nazwiska. Niemiecki konsulat wydał mu paszport. Na jego podstawie był kilka razy w Stanach Zjednoczonych, w Niemczech, m.in. na pogrzebie Kapplera w 1978 r.,  i we Włoszech. Też w Rzymie.

To, że w końcu w 1994 r. wpadł, było dziełem przypadku. Ekipa amerykańskiej telewizji ABC przybyła do Bariloche w poszukiwaniu Reinhardta Koppsa, ważnego członka sieci „Ratline" i redaktora naczelnego nazistowskiego pisma „Der Weg". I to właśnie Kopps używający nazwiska Maler, zdemaskowany przez amerykańskich dziennikarzy, powiedział im, że w Bariloche od lat mieszka „prawdziwy nazista" Erich Priebke. Adres Priebkego ekipa ABC znalazła w książce telefonicznej, zaskoczyła go przed domem i w ten sposób 5 maja 1994 r. wyemitowany został w USA poświęcony bezkarnemu zbrodniarzowi program „Prime Time Live". Po dwóch latach starań, kłótni prawników i protestów mieszkańców Bariloche Priebke został wydany Italii, gdzie stanął przed trybunałem wojskowym.

Naturalnie proces wywołał ogromne zainteresowanie mediów na całym świecie. Przed sądem stanął bowiem najpewniej ostatni z żyjących zbrodniarzy hitlerowskich. Proces pilnie śledziły rodziny ofiar, występujące w nim jako posiłkowy oskarżyciel cywilny. Szybko jednak okazało się, że sędzia Agostino Quistelli sprzyja obronie. Gdy prokurator chciał powołać na świadków Serge'a i Arno Klarsfeldów, by przedstawili dossier Priebkego opracowane przez Centrum Wiesenthala na podstawie dokumentów znalezionych w różnych archiwach, adwokat Velio Di Rezze spytał sędziego: „Jaki sens ma powoływanie na świadków po siedmiu rabinów z każdej części świata?". I Quistelli nie zgodził się na przesłuchanie Klarsfeldów, podobnie jak kilkudziesięciu innych świadków oskarżenia. Tym dopuszczonym, gdy mówili o okrutnych torturach zadawanych im przez Priebkego w kazamatach gestapo przy via Tasso, sędzia co chwila przerywał, nierzadko zbijając ich z pantałyku.

Włoska prasa pisała o skandalicznym zachowaniu sędziego, ale wniosek oskarżenia o zmianę stronniczego sędziego, mimo że ten na długo przed zakończeniem postępowania rozpowiadał, że Priebkego uniewinni, został przez najwyższy sąd wojskowy odrzucony. Di Rezze oparł obronę na znanej, choć odrzuconej już w procesie norymberskim tezie, że jego klient mordując jedynie wypełniał rozkazy, i to pod groźbą śmierci. Quistelli, jak się potem okazało, w pełni podzielił ten punkt widzenia, mimo że przecież major Dobbrick i jego kompania odmówili udziału w tej egzekucji i nikomu włos nie spadł z głowy. Co więcej, niemiecki historyk drugiej wojny Gerhard Schreiber (ten sam, który odkrył nazistowską przeszłość Kurta Waldheima) najpierw zacytował w sądzie 47. paragraf niemieckiego kodeksu wojskowego, który przewidywał możliwość odmowy udziału w egzekucjach, a potem przedstawił listę wszystkich znanych 75 przypadków, w których niemieccy żołnierze odmówili strzelania do jeńców, cywilów i więźniów. I udowodnił, że wobec większości nie wyciągnięto żadnych konsekwencji, kilku zostało zdegradowanych, a kilku trafiło z tyłów na front. Na dodatek sędzia kompletnie zlekceważył zeznania Priebkego z 1946 r. złożone w obozie w Afragola, w których częściowo przyznawał się do winy. Wziął pod uwagę wyłącznie te złożone na sali sądowej.

Obrona, podobnie jak prawicowe włoskie gazety, oplotły tragedię w Rowach Ardeatyńskich pajęczyną kłamstw. W sądzie wystąpili świadkowie, zeznając, że w 1944 r. widzieli obwieszczenia na murach Rzymu, w których niemieckie władze ostrzegały: „Za każdego zabitego Niemca zginie 10 mieszkańców miasta". Inni, w tym pomnikowa postać włoskiego dziennikarstwa Indro Montanelli, twierdzili, że tuż po zamachu Niemcy zaapelowali w obwieszczeniu do zamachowców, by zgłosili się na policję, bo inaczej zginie 330 Włochów, w tym wszyscy więzieni członkowie ruchu oporu. Chodziło o to, by udowodnić, że zamachowcy świetnie zdawali sobie sprawę z konsekwencji ataku i obarczyć ich odpowiedzialnością za niemiecką zbrodnię. Ale takich obwieszczeń nie było.

Norymberga po włosku

Gdy sędzia Quistelli 31 lipca 1996 r. ogłosił, że nazajutrz wyda wyrok, ale wyłącznie w obecności prawników, było jasne, że obawia się reakcji publiczności, głównie rodzin ofiar. Liczono się więc z łagodnym wyrokiem. Ale to, co stało się następnego dnia, było szokiem dla wszystkich. Quistelli ogłosił, że okoliczności łagodzące równoważą winy, a oskarżony jest co prawda winny wielokrotnego morderstwa, ale przestępstwo uległo już przedawnieniu, więc Priebke jest człowiekiem wolnym i może wracać do Argentyny.

Obie izby parlamentu przerwały obrady, by wydać oświadczenie, że wyrok jest hańbą. Burmistrz Rzymu Francesco Rutelli ogłosił, że wieczorem przy wszystkich słynnych monumentach stolicy zgasną światła. Palić się będą tylko te przy mauzoleum Fosse Ardeatine. Jan Paweł II wyraził rozczarowanie wyrokiem, by stwierdzić, że tego rodzaju zbrodnie nigdy nie powinny ulec przedawnieniu. Rozległy się protesty za granicą. Wszędzie pokpiwano: „Norymberga po włosku", „włoska tragifarsa".

Tymczasem zgromadzony przed gmachem sądu tłum rozpoczął protesty. Ani Priebke, ani jego obrońcy i sędziowie nie mogli opuścić budynku. Policja nie kwapiła się z interwencją, a próba ewakuowania uwięzionych po drabinie wozu strażackiego się nie powiodła. Demonstranci zapowiedzieli, że rozejdą się dopiero wtedy, gdy Priebke wyląduje w areszcie, oczekując na zapowiadaną przez prokuratora apelację. Po 5 godzinach pata, gorączkowych narad prezydenta Oskara Luigiego Scalfaro z ówczesnym premierem Romano Prodim i ministrem sprawiedliwości Giovannim Flickiem, jako pretekst wykorzystano złożony przez Niemcy wniosek o ekstradycję. Flick pojawił się po północy przed sądem i zapewnił demonstrantów, że Priebke trafi w kajdankach do rzymskiego więzienia Regina Coeli i tam będzie czekał na ekstradycję lub proces apelacyjny.

Tylko dzięki pospolitemu ruszeniu oburzonych rzymian Priebkego dwa lata później dosięgła ręka sprawiedliwości. Został skazany przez włoski sąd najpierw na 15 lat więzienia, a w najwyższej instancji na dożywocie, ale ze względu na podeszły wiek (miał wtedy 85 lat) pozwolono mu odbyć karę w areszcie domowym.

Wziął go do siebie obrońca w tych procesach adwokat Giachini. Zbrodniarz dokonał żywota w luksusowych warunkach. Mógł chodzić na zakupy, stołować się w restauracjach, przyjmować gości, a nawet jeździć na urlop. Innymi słowy Priebke został skazany na dożywotnie mieszkanie w Rzymie. Zaś Giachini niestrudzenie, do teraz, prowadzi pobudowaną na kłamstwach kampanię relatywizacji zbrodni Priebkego.

18 października wyemitował w Internecie „testament Priebkiego", czyli zmontowane fragmenty sfilmowanej rozmowy ze zbrodniarzem. Na filmiku do Włochów przemówił dobrotliwy staruszek, przekonując, że i on, i 335 pomordowanych byli ofiarami wojny i rozkazu Hitlera, a przede wszystkim komunistów, którzy przeprowadzając zamach w Rzymie na kolumnę policji SS, ściągnęli swoim rodakom na głowę represje. Ba! Mieli wkalkulować je sobie w plan, licząc, że masowa egzekucja wywoła w Rzymie powstanie. Przy okazji powtórzył, że komory gazowe Auschwitz były kuchnią.

Okazało się, że nie są to w Italii wcale poglądy unikalne. Na nowo rozgorzała dyskusja o zasadność i cele akcji na via Rasella. Kojarzony z lewicą Piergiorgio Oddifredi, znany eseista i profesor matematyki, podejrzewa, że komory gazowe mogą być wytworem propagandy aliantów. W związku z tym parlament rozważa wprowadzenie ustawy, która będzie karać więzieniem negacjonistów, czyli zaprzeczających stwierdzonym aktom ludobójstwa. We Włoszech nieprzetrawiona historia ostatnich 70 lat ponownie odbija się czkawką.

Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne