Nadchodzi rodzinna katastrofa

Szczęście rodzinne stoi najwyżej w hierarchii celów i wartości Polaków. Jednocześnie większość z nas doświadcza lub doświadczyła porażek i nieszczęść rodzinnych: wychowania w rodzinie niepełnej, rozwodów, zdrad.

Publikacja: 22.11.2013 22:42

Trauma po rozwodzie rodziców? Dla ustawodawców to nie problem

Trauma po rozwodzie rodziców? Dla ustawodawców to nie problem

Foto: 123RF

Red

Obecny moralny kryzys więzi rodzinnych stanowi przede wszystkim skutek podważenia materialnego i społecznego oparcia dla instytucji rodziny. Także do rodziny odnosi się maksyma łacińska „primum vivere, deinde philosophari" – najpierw żyć, potem filozofować. Problem nie sprowadza się przy tym do niedoboru środków na rodzinę w polityce społecznej, lecz wynika z roli i funkcjonowania państwa w dobie obecnej.

Pod kontrolą państwa

Nie ulega wątpliwości, że w ubiegłym stuleciu nastąpił znaczny wzrost roli państw w życiu społecznym. Rośnie udział wydatków sektora publicznego w dochodzie narodowym. Rośnie zasięg regulacji prawnych we wszelkich możliwych dziedzinach. Rośnie biurokracja.

Można odnieść wrażenie, że państwo nie zajmuje się tylko tymi dziedzinami, którymi zająć się nie jest w stanie. Jest to odwrotność zasady pomocniczości (czyli subsydiarności). Zasada ta, kluczowa dla katolickiej nauki społecznej, uznana jest także w preambule do Konstytucji RP. Zakłada ona, że państwo nie powinno zajmować się tym, czym mogą się zająć sami obywatele albo społeczności mniejsze: samorządy, stowarzyszenia, przedsiębiorstwa. Państwo powinno im pomagać w spełnianiu tych funkcji i wkraczać bezpośrednio tylko tam, gdzie jest to konieczne.

Jak to wygląda w przypadku rodziny? Władze chcą ją poddać kontroli państwa. Zasada pomocniczości kazałaby jednak uznać jej naturalną autonomię. Już starożytna grecka myśl społeczna uznawała pierwszeństwo rodziny przed państwem. Początek „Polityki" Arystotelesa wywodzi instytucję państwa ze stopniowego zrzeszania się rodzin. Również w Biblii więź rodzinna wyprzedza narodową i państwową. Tymczasem obecne państwa ograniczają funkcje rodziny. Jest ona osłabiana na płaszczyźnie ekonomicznej, którą uważam za ważniejszą, oraz prawnej.

Narzędziem dyskryminacji ekonomicznej jest system podatkowy. Najważniejsza jest tu sama wysokość podatków. Przed około stu laty sektor publiczny państw europejskich dysponował kilkunastu procentami PKB. W USA nawet poniżej dziesięciu procent. Takie było więc łączne opodatkowanie.

Oznacza to, że rodziny dysponowały wtedy znaczną możliwością manewru. Można było oszczędzać na starość, czemu sprzyjał stabilny system walutowy oparty na złocie. Można było inwestować. Można było wydawać na liczniejsze dzieci. Ziemie polskie przeżywały w tym czasie rozwój gospodarczy, któremu towarzyszył wzrost ludnościowy.

Znaczny wzrost podatków spowodował, że dziś około połowy PKB wydaje w Polsce sektor publiczny. Wobec wysokiego opodatkowania pracy łączne obciążenie pensji jest jeszcze większe, rzędu dwóch trzecich. Mnogość podatków i składek maskuje ten stan rzeczy. Takie opodatkowanie, w połączeniu z biurokratycznymi ograniczeniami, sprzyja bezrobociu, niepewności zatrudnienia u pracujących, konieczności pracy zarobkowej młodych matek oraz emigracji. Te zjawiska działają szkodliwie na rodzinę.

Większy budżet państwa to mniejszy budżet gospodarstwa domowego – zależność ta jest nieunikniona. W rezultacie przeciętna rodzina nie ma rezerw, a wzrost liczby dzieci utrudnia jej lub uniemożliwia utrzymanie przeciętnego choćby poziomu życia. Stąd plaga ubóstwa dziecięcego, ze wszystkimi skutkami zdrowotnymi oraz edukacyjnymi. W świetle statystyk najgorszą sytuację materialną mają w Polsce rodziny z liczniejszymi dziećmi – a nie na przykład emeryci. Podstawowy skutek społeczny to bardzo niska dzietność, w ostatnich latach obliczana na około 1,5 dziecka na Polkę w wieku rozrodczym albo nawet mniej, co zapowiada katastrofę demograficzną.

W tych ramach kluczową rolę odgrywa system emerytalny. Składka emerytalna zmniejsza środki do dyspozycji rodziny. Jednocześnie w zamian za składkę pracujący dostają obietnicę, że kiedyś w przyszłości jakiś rząd zapewni im emerytury. W ten sposób władza mniej zostawia na dzieci, a zarazem skutecznie nadwątla motywację do ich posiadania jako podpory w starości. Potem te dzieci utrzymać będą musiały i rodziców, i bezdzietnych. Tymczasem bez przyrostu naturalnego nie ma mowy o znośnych emeryturach. Obecnym systemom emerytalnym grozi więc bankructwo.

Rozrywanie rodzin

W Polsce także dalsze elementy systemu podatkowego są dla rodzin krzywdzące. Największe dochody budżet uzyskuje z VAT. Ponieważ jest to w swej istocie podatek od konsumpcji, bardziej jest nim obciążona rodzina liczniejsza, gdyż taka procentowo wydaje stosunkowo więcej na konsumpcję właśnie. Wymowne jest też podniesienie w ubiegłym roku podatku VAT na artykuły dziecięce z 8 do 23 procent. Wielka Brytania, też członek UE, ma 0 procent! Propozycje powrotu do niższej stawki albo ryczałtowego zwrotu VAT pobranego z wydatków na dzieci są ignorowane. No cóż, dzieci nie głosują. Zgodnie z propozycją Centrum im. Adama Smitha należy przyznać dzieciom prawo głosu wykonywane przez rodziców – inaczej politycy się nie obudzą.

Obciążenia powyższe są kompensowane w stopniu niewystarczającym. Zasiłki są małe, a limit dochodów uprawniających do nich nie jest waloryzowany. Urlopy rodzicielskie nie są dość długie, a sytuacja na rynku pracy utrudnia ich wykorzystanie. Żłobki są rozwiązaniem złym dla malutkich dzieci, gdyż je odrywają od matek. Ulga na dzieci w podatku dochodowym jest niewielka i zagrożona politycznie. Nie dotyczy ona składek, czyli podatków socjalnych, jak je się powinno nazywać: ZUS i składki zdrowotnej. Biedniejsze rodziny praktycznie więc z niej nie korzystają.

Dla rodzin cenna jest zasada, że z ubezpieczenia zdrowotnego osoby pracującej korzystają członkowie rodziny. Problemem pozostaje utrata uprawnień oraz ograniczona w praktyce dostępność świadczeń, w tym wysokie ceny leków. Korzystna dla rodzin z dziećmi jest utrzymywana z podatków edukacja, ale i tu jakość pozostawia do życzenia, a w odróżnieniu od wielu krajów o porównywalnym poziomie życia podręczniki szkolne trzeba kupować prywatnie, przy czym ich ceny są jawnie zawyżone. Te świadczenia społeczne, choć bardzo istotne, nie zmieniają więc konkluzji, że rodzina jest w Polsce dyskryminowana ekonomicznie.

Więcej się rodzinie zabiera, niż daje. Zresztą gdzie tu logika? Lepiej byłoby nie zabierać i nie wydawać na pośredniczące w tych operacjach chmary urzędników.

Teoretycznie nic takiego nie jest w naszym kraju możliwe. Zauważmy jednak, że prawodawstwo gwarantuje, zgodnie z oświeceniową teorią praw człowieka, przede wszystkim prawa jednostki. Zwolennicy tej teorii zwalczają wręcz koncepcję praw rodziny. Przypomina zaś o nich Kościół, żeby wspomnieć watykańską Kartę Praw Rodziny z 1983 roku.

Tymczasem, skoro rodzina jest podstawową, pierwotną i konieczną dla trwania społeczeństw komórką społeczną, do praw człowieka muszą należeć prawa rodziny. Bez szczęścia rodzinnego i wychowania w rodzinie człowiek nie wyrośnie na osobę zdolną do korzystania z praw indywidualnych i społecznie przydatną. Dlatego trzeba powiedzieć, że dzieci mają prawo do obojga rodziców, a małżonkowie do partnerów, którzy dotrzymają zobowiązań. No a rodzice – prawo do lojalnych dzieci. Rodzina jako całość ma prawo do życia godziwego materialnie.

Choć nie da się pełnego przestrzegania tych praw wymusić, system prawny może im sprzyjać bądź nie sprzyjać. U nas nie sprzyja. Uzyskanie rozwodu jest nietrudne i odmowa udzielenia go przez sąd pozostaje rzadka. To tak jakby – indywidualnym – prawem człowieka było rozrywanie rodzin.

Prawo do ojca

Bardzo pouczająca jest utrzymująca się od lat prawidłowość, że ponad 90 proc. wniosków o rozwód składają kobiety i z zasady go uzyskują, zachowując w 97 proc. przypadków prawo do opieki nad dziećmi i otrzymując na nie alimenty. Nawet jeśli mają powody do rozwodu, prawidłowość ta jest alarmująca. Oznacza ona bowiem, że sądownictwo działa jak automat udzielający rozwodów na życzenie żon i kierując się ich interesem, kosztem praw mężów i dzieci.

Główne przyczyny to najpierw powszechny w Polsce przesąd, że wychowanie i życie rodzinne jest sprawą kobiet, a następnie stronniczość sądownictwa rodzinnego, zapewne związana z jego feminizacją. Ojcowie walczący o prawa dzieci są szykanowani przez sądy (polecam w tym miejscu materiały Stowarzyszenia Centrum Praw Ojca i Dziecka). Przyczyniają się do tego stronniczość i nierzetelność w bezkrytycznie akceptowanych przez sądy opiniach Regionalnych Ośrodków Diagnostyczno-Konsultacyjnych.

Decyzjom o rozwodzie musi sprzyjać to, że kobieta składająca pozew wie, że wygra. Wie, że dostanie dzieci i alimenty: nie ryzykuje, że dzieci pójdą do ojca, a zapłaci ona. Przyznanie dzieci ojcu występuje w rzadkich przypadkach: gdy kobieta sama się ich zrzeknie, gdy przebywa w szpitalu psychiatrycznym itd.

Dla porównania – w USA w niemal połowie przypadków sądy przy rozwodzie przyznają dzieci ojcu! Matce przypada częściej opieka nad dziećmi małymi, ojcu nad starszymi. Sytuacja w Polsce oznacza więc jawną dyskryminację mężów i ojców, którą nie zajmują się organy powołane do strzeżenia praw obywatelskich i równego traktowania. Przez równość płci rozumie się w praktyce troskę o prawa kobiet, rzekomo zagrożone. Dostrzegając to, mężczyźni zaczynają preferować konkubinat, w odróżnieniu od ryzykownego małżeństwa.

Zauważmy jeszcze, że pewne elementy systemu podatkowego, wraz z polityką społeczną w sferze zasiłków, stawiają w lepszej sytuacji osoby rozwiedzione i samotnie wychowujące dzieci, co sprzyja rozpadowi rodziny oraz rozwodom pozornym.

Dzieje się to kosztem dzieci, które doznają traumy na skutek rozwodu rodziców. Szkodzi to ich dalszemu rozwojowi. Dzieci dostrzegają, że brak im rodzeństwa i ojca. Podkreślę, że dzieci mają prawo do ojca, a jego udział w wychowaniu jest nieodzowny. Tymczasem rozwód ułatwia zaniedbanie roli wychowawczej przez ojców, którzy godzą się z przesądem, że dzieci należą głównie do matki. To im ułatwia dezercję. Ponad jedna trzecia dzieci wychowuje się więc w Polsce w domu bez ojca.

Rozwód ułatwia też kobietom żywiącym urazę do mężów wypychanie ich z życia dzieci. Sądownie przyznane prawo do spotkań jest często ograniczone, a kobiety, które takie spotkania utrudniają, mogą to robić praktycznie bezkarnie.

Innego typu ograniczenie praw rodziny stanowi ustawa z 2010 roku o zwalczaniu przemocy w rodzinie. Za tym pięknym hasłem kryje się takie zdefiniowanie przemocy, że podpada pod nią każde prawie karcenie dzieci. Władza przedstawia więc rodzinę jako środowisko podejrzane. Ustawa ta odwraca uwagę od wsparcia dla rodzin słabszych na rzecz śledzenia i karania.

Nie chodzi mi w tym momencie o to, że permisywizm w wychowaniu szkodzi dzieciom, ani o brak dowodów na szkodliwość ukarania kilkuletniego dziecka klapsem. Nawet jeśli ktoś podziela założenia tej ustawy, nie może zaprzeczyć, że narzuca ona pewien model wychowania, a w tym celu powiększa uprawnienia państwa kosztem rodziców oraz tworzy rozbudowany aparat nadzoru nad rodziną. Analogiczna ustawa w Szwecji przyniosła masowe odbieranie dzieci rodzicom, nie redukując liczby aktów przemocy rodzicielskiej, a wielokrotnie zwiększając agresję bezkarnych dzieci.

Bez żalu i przebaczenia

Na horyzoncie widać preferencje prawne dla par jednopłciowych, które w jakiejś mierze odciągają od rodziny tradycyjnej. Rząd popiera projekt podważenia tradycyjnej formy rodziny, wysunięty pod oszukańczą nazwą konwencji o zwalczaniu przemocy wobec kobiet. Nie chodzi tu bynajmniej o równe traktowanie, lecz o przywileje dla osób, które mają problem ze swoją tożsamością płciową (mieszkający razem bracia nigdzie przecież nie mogą razem się rozliczać z podatków ani adoptować dziecka).

Oprócz powyższych zjawisk do osłabienia rodziny przyczyniają się i inne. Terapia rodzin nie jest dość rozwinięta. Szkodzi rodzinom zaabsorbowanie mediami, które po pierwsze, odciągają uwagę od osób najbliższych, a po drugie, często pokazują złe i złudne wzory. Część rodzin niszczą alkohol i narkotyki. Gdyby nie sytuacja ekonomiczna i prawna, następstwa tych zjawisk byłyby jednak daleko słabsze. W jakiejś mierze stanowią one zresztą skutki, a nie przyczyny kryzysu rodziny.

Badania jednoznacznie wskazują, że w Polsce szczęście rodzinne stoi najwyżej w hierarchii celów i wartości. Jednocześnie większość z nas doświadcza lub doświadczyła, wręcz przeciwnie, porażek i nieszczęść rodzinnych: wychowania w rodzinie niepełnej, rozwodów, zdrad – czy to w rodzinie, w której się wychowaliśmy, czy to we własnej, czy naszych dzieci. To oznacza powszechne poczucie porażki życiowej, społeczną frustrację.

Ważnym czynnikiem jest posiadanie mniejszej, niżby się chciało, liczby dzieci. Wspomniałem współczynnik dzietności w Polsce, najwyżej 1,5. Otóż przeciętna z odpowiedzi na pytanie, ile by się chciało mieć dzieci, wynosi 2,7. I tyle właśnie wynosi współczynnik dzietności Polek zamieszkałych w Wielkiej Brytanii. Dzieci w Polsce brakuje zatem głównie na skutek złych warunków materialnych. Z nich dopiero wynika moralno-kulturowa ekspansja szkodliwych społecznie, demograficznie i moralnie modeli rodziny z jednym dzieckiem, niekompletnej wychowawczo, oraz rodziny niepełnej, czyli matki z dzieckiem czy dziećmi.

Ta sytuacja rzutuje oczywiście na moralność tak w sensie ogólnym, streszczonym w przykazaniu miłości bliźniego, jak w konkretnym i praktycznym, który streszcza się w Dekalogu.

Nadmierne obciążenia materialne związane z życiem rodzinnym, a zwłaszcza z posiadaniem dzieci, zagrażają miłości do najbliższych, którzy stają się źródłem problemów. W szczególności miłość nie może się wyrazić w zrodzeniu i utrzymaniu tylu dzieci, ile by się pragnęło.

Miłość bliźniego oznacza etymologicznie miłość bliskiego, czyli obejmuje najpierw rodzinę; udoskonalanie miłości polega na zobaczeniu bliźnich także w innych spotykanych na naszej drodze. Miłość do bliskich pozostaje jednak wzorem i punktem odniesienia. Trudno jednak o miłość do ludzi, jeśli brakuje jej w rodzinie. Gdzie się jej wtedy nauczyć?

Nietrudno dostrzec, że ułatwienia rozwodowe sprzyjają rozpadowi rodziny, w tym zdradom małżeńskim, gdyż pozwalają na ich legalizację. Żal, naprawienie związku i przebaczenie stają się jakby niepotrzebne. Z kolei traktowanie jako podejrzanych czy przestępców rodziców karcących dzieci to zamach na przykazanie „Czcij ojca swego i matkę swoją". Jeszcze bardziej zagraża mu praktyka odsuwania dzieci od ojca po rozwodzie.

Na koniec powiedzieć trzeba, że sprawcą tego nadwątlania moralności jest głównie państwo. Udając opiekuńczość, konkuruje ono z rodziną. Tymczasem zdrowa rodzina jest warunkiem przetrwania społeczeństw, jako że nie ma innej drogi do zrodzenia i wychowania przyszłych pokoleń. Zawłaszczanie przestrzeni publicznej i prywatnej przez aparat biurokratyczny, zagrażając rodzinie, zagraża istnieniu całego społeczeństwa.

Autor jest teologiem świeckim, profesorem Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, ekspertem Centrum im. Adama Smitha

Obecny moralny kryzys więzi rodzinnych stanowi przede wszystkim skutek podważenia materialnego i społecznego oparcia dla instytucji rodziny. Także do rodziny odnosi się maksyma łacińska „primum vivere, deinde philosophari" – najpierw żyć, potem filozofować. Problem nie sprowadza się przy tym do niedoboru środków na rodzinę w polityce społecznej, lecz wynika z roli i funkcjonowania państwa w dobie obecnej.

Pod kontrolą państwa

Nie ulega wątpliwości, że w ubiegłym stuleciu nastąpił znaczny wzrost roli państw w życiu społecznym. Rośnie udział wydatków sektora publicznego w dochodzie narodowym. Rośnie zasięg regulacji prawnych we wszelkich możliwych dziedzinach. Rośnie biurokracja.

Można odnieść wrażenie, że państwo nie zajmuje się tylko tymi dziedzinami, którymi zająć się nie jest w stanie. Jest to odwrotność zasady pomocniczości (czyli subsydiarności). Zasada ta, kluczowa dla katolickiej nauki społecznej, uznana jest także w preambule do Konstytucji RP. Zakłada ona, że państwo nie powinno zajmować się tym, czym mogą się zająć sami obywatele albo społeczności mniejsze: samorządy, stowarzyszenia, przedsiębiorstwa. Państwo powinno im pomagać w spełnianiu tych funkcji i wkraczać bezpośrednio tylko tam, gdzie jest to konieczne.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy