Prezydent z New Jersey?

Za niecałe trzy lata do rywalizacji o fotel prezydenta USA prawdopodobnie stanie obecny gubernator stanu New Jersey. Będzie musiał przekonać wyborców do swojego ciętego języka, stylu i nadwagi oraz skontrować narrację mediów głównego nurtu, które już teraz snują opowieść o potrzebie wyboru do Białego Domu „pierwszej kobiety”.

Publikacja: 29.11.2013 20:55

Walcząc o reelekcję, gubernator New Jersey zwiedził wszystkie zakątki stanu

Walcząc o reelekcję, gubernator New Jersey zwiedził wszystkie zakątki stanu

Foto: AFP

Red

Wieczorem 5 listopada kolejka chętnych do wejścia do hali koncertowej w Asbury Park sięgała dwóch przecznic. Rok wcześniej w tym miejscu znajdowały się kałuże oraz pryzmy piachu naniesione przez superhuragan Sandy, który spustoszył stan New Jersey oraz sąsiedni Nowy Jork. Teraz setki gości cierpliwie czekały w kolejce, aby zobaczyć „swojego człowieka". Nie był to bynajmniej „The Boss", czyli legendarny syn robotniczego New Jersey – Bruce Springsteen. Jak głosiła wielka tablica informacyjna, która ukazała się naszym oczom po wejściu, ich koncerty „mają być wkrótce". To było z boku. Za to literki poprzyczepiane do głównej tablicy informowały: „Dzisiaj wieczór wyborczy gubernatora Chrisa Christiego".

Trzeba przyznać, że jak na wieczór wyborczy polityka, który miał właśnie wygrać reelekcję w 11. co do wielkości stanie USA, wszystko wyglądało skromnie. Skromny bilecik na „jeden darmowy napój", żadnych plakatów z nazwiskiem gubernatora, którymi można machać przed obiektywami kamer, nawet jednego balonu, ani szczypty konfetti. Czy ten brak typowych gadżetów to chęć pokazania „skromności", czy uznanie, że nie są one konieczne, skoro sondaże dawały Christiemu zwycięstwo? To prawda, że asceza dobrze pasowała zarówno do przekazu kampanii, jak i przemówienia gubernatora: żadnych świecidełek, proste fakty.

Wreszcie na wielkim telebimie wyniki podawane przez CNN. Już minutę po zamknięciu lokali przy nazwisku Christiego pojawia się symbol zwycięstwa i dane: gubernator – 60 proc. głosów, a jego rywalka z Partii Demokratycznej – ledwie 39 proc. Setki ludzi upakowane w Asbury Convention Hall wybuchają entuzjazmem, przypominającym ten ze sztabu prezydenta Obamy po wygranej reelekcji w 2012 r. Ostatecznie pod podestem zebrali się ci, którzy postawili na Christiego: donatorzy, wolontariusze i działacze. Poprzedzony wprowadzeniem czwórki swoich dzieci wychodzi sam Christie, trzymając za rękę żonę. – Jeśli nam się udało w Trenton, to może goście z Waszyngtonu powinni włączyć telewizory i zobaczyć, jak to się robi? – mówi, a stacje telewizyjne transmitują te słowa na żywo, na cały kraj. Wśród uścisków dłoni, przybijanych piątek, robionych smartfonami zdjęć nie raz, nie dwa słychać głosy „Mr President", czyli „panie prezydencie".

Lubiany republikanin?

Dla większości komentatorów przekaz z 5 listopada był następujący: kampania przed wyborami prezydenckimi w 2016 r. ruszyła pełną parą, a Chris Christie będzie jednym z bohaterów tych zmagań. I do tego liderem w hipotetycznym (bo jeszcze nikt nie zadeklarował udziału) wyścigu o nominację Partii Republikańskiej. Czy ten pochodzący z mieszanej, irlandzko-sycylijskiej rodziny 51-letni dzisiaj polityk ma szansę wspiąć się na najwyższy urząd w kraju i zostać drugim – po Johnie Kennedym – katolickim prezydentem USA? Droga daleka, ale patrząc na wyniki tzw. badań exit poll, pozycja wyjściowa jest niezła.

Gubernator z ramienia Partii Republikańskiej dostał 1 mln 252 tys. głosów, a jego rywalka 790 tys. – i to w stanie, w którym liczba zarejestrowanych zwolenników Partii Demokratycznej jest o 700 tys. większa niż republikanów. W porównaniu z wyborami z 2009 r. poprawił swoje wyniki we wszystkich grupach wyborczych, ale najbardziej wśród tych, którzy tradycyjnie głosują na demokratów. Gubernatora poparło 55 proc. kobiet (rzadko się zdarza, aby republikanin tutaj wygrał, zwłaszcza mając za rywalkę kobietę z Partii Demokratycznej) – tyle samo co rok wcześniej prezydenta Obamę w całym kraju. „Tak" powiedziało 48 proc. ludności latynoskiej, o 16 proc. więcej niż cztery lata temu, ponad dwa razy więcej niż w ostatnich wyborach prezydenckich dostał republikanin Mitt Romney.

Wyniki nie dziwią, bo choć Christie cały czas prowadził w sondażach, to do końca walczył o elektorat, a zwłaszcza ten „mniejszościowy". Nie tylko odwiedzał miejsca, gdzie cztery lata temu nie głosował na niego prawie nikt, ale wręcz prowokował tam gorące, merytoryczne dyskusje pod hasłem „staję przed wami, choć się ze mną nie zgadzacie". Reklamówkę popierającą Christiego nagrał znany były gwiazdor koszykarskiej ligi NBA, urodzony i wychowany w New Jersey Shaquille O'Neal, który nazwał senatora „wielkim człowiekiem". Na kilku przystankach ostatniego sprintu wyborczego – tygodniowej trasy autobusowej z 90 wiecami wyborczymi – gubernatorowi towarzyszyła jedna z nielicznych latynoskich gwiazd Partii Republikańskiej, gubernator Nowego Meksyku Suzana Martinez (pojawiły się spekulacje, że byłaby idealną kandydatką na wiceprezydenta, gdyby Christie startował). W ten sposób uzbierało się 60 proc. poparcia wszystkich głosujących, z których jednocześnie aż 58 proc. wyborców zadeklarowało, że ma złe zdanie o Partii Republikańskiej.

Pragmatyk i twardziel

Skąd popularność Christiego? Prezentuje się jak pragmatyk rozwiązujący konkretne problemy. Często nie po drodze mu z dogmatykami Partii Republikańskiej: jest za ograniczoną regulacją broni palnej i pomimo osobistego sprzeciwu nie odwołał się od decyzji stanowego Sądu Najwyższego legalizującego tzw. małżeńskie związki jednopłciowe. Ale gdy trzeba, potrafił pokazać twardą rękę. Tak było choćby w sporze ze związkami zawodowymi.

Gubernator New Jersey dokonał pragmatycznego podziału związkowców: tych z sektora prywatnego popiera, walcząc ze związkami zawodowymi pracowników sektora publicznego, którzy szczególnie ostro walczyli z jego pomysłami na obcięcie wydatków i zrównoważenie budżetu stanowego. Zażarte boje Christie prowadził ze związkami nauczycielskimi, które w Ameryce kojarzą się z wymuszeniami podwyżek oraz praw czyniących nauczycieli właściwie nieusuwalnymi, bez względu na wyniki pracy. Kolejny plus dla gubernatora u konserwatystów. Ale czy to wystarczy, aby startować na prezydenta USA? Ostatecznie ludność New Jersey stanowi ledwie 3 proc. wszystkich mieszkańców Ameryki, choć prestiżu dodaje na pewno usytuowanie w metropolii nowojorskiej.

Christie zdecydowanie ucina spekulacje i twierdzi, że koncentruje się wyłącznie na pracy na rzecz stanu, jego start na najwyższy urząd w państwie wymusza jednak niejako sytuacja. Konstytucja stanu New Jersey zabrania mu pełnienia kolejnej, trzeciej kadencji jako gubernator. Po styczniu 2018 r. mógłby startować na przykład na urząd senatora z New Jersey, ale znając Christiego, nigdy nie zdecyduje się być „jednym ze stu", do tego bez żadnej władzy wykonawczej. Tak więc sytuacja będzie go pchała w kierunku walki o prezydenturę w kraju. Chyba że wybierze o wiele spokojniejsze – i na pewno bardziej opłacalne finansowo (ma czwórkę dorastających dzieci, a koszty dobrych uczelni szybko rosną) – zajęcie w sektorze prywatnym.

Jak na razie trwa prezydenckie „pozycjonowanie". Podczas objazdu przedpołudniowych politycznych TV shows tuż po reelekcji Christie przekonywał, że „jest konserwatystą", a nie żadnym „umiarkowanym". Że prezydent USA powinien mówić prawdę. Przede wszystkim zaś podkreślał różnicę odróżniającą go od ideologów i „zwykłych polityków": „robię to, co uważam za dobre dla tych, którzy mnie wybrali. A większość z tych polityków najpierw podnosi palec, sprawdza, skąd wieje wiatr". I tutaj Christie czerpie garściami z podręcznika kampanijnego dwóch popularnych gubernatorów, którzy stosunkowo niedawno zostali prezydentami, i to na dwie kadencje: Billa Clintona (który zdobył prezydenturę z gubernatorskiego dworku w Arkansas) oraz George'a W. Busha (Teksas). Tak jak oni, Christie przedstawia się jako jedyny sprawiedliwy, który w przeciwieństwie do kłócących się polityków z Waszyngtonu wie, co robić. „Mamy wiele oczywistych problemów do rozwiązania, ale ludzie w stolicy, politycy obu partii i prezydent tego nie robią" – zadeklarował.

Duży, no i dużo gada

Ale na drodze do zamieszkania w styczniu 2017 r. w Białym Domu jest wiele przeszkód, które mogą zakończyć prezydenckie aspiracje. Zacznijmy od nadwagi, bo jakkolwiek by to ujmować, jest to problem, z którym Christie będzie się musiał zmierzyć. Otóż w szczytowym momencie gubernator ważył 151 kilogramów. W lutym tego roku przeszedł dyskretną operację ograniczenia wielkości żołądka, po której schudł jakieś 20–30 kg. Kuracja idzie w dobrym kierunku, co potwierdził lekarz. Ale problem jest, bo w dzisiejszych mediach istnieje wręcz obsesja, aby wszyscy wyglądali szczupło i młodo. Ot, tygodnik „Time" po reelekcji dał zdjęcie gubernatora z napisem „Słoń w pokoju" – niezbyt subtelna aluzja do jego wagi (choć jednocześnie słoń to tradycyjna maskotka Partii Republikańskiej). „Czy to pierwszy żart z mojej tuszy? To nie ma żadnego znaczenia. Niech sobie mówią, co chcą" – skomentował sam zainteresowany.

Drugi z problemów może stanowić niewyparzony język Christiego. Dziennikarze lubią gubernatora, bo zawsze dostarcza im krótkich wypowiedzi, tzw. setek, które można cytować w nieskończoność. W czasie kryzysu w Waszyngtonie związanego z czasowym zamknięciem rządu federalnego Christie wypalił: „Gdybym był senatorem, strzeliłbym sobie w łeb". Podczas dyskusji na oficjalnym spotkaniu na jednej z uczelni zirytowany powiedział studentowi wydziału prawa: „Gdybyś tak prezentował sprawę na sali sądowej, twój tyłek szybko znalazłby się poza salą. Jesteś idiotą". Nie tylko nie przeprosił, lecz także dzień później podbił bębenka w wywiadzie radiowym: „Zachowywał się jak idiota. Jest idiotą. Wcale nie żałuję, że go tak nazwałem". Kiedy jedna z jego wyborczyń zadała mu pytanie, czy fakt, że posyła własne dzieci do szkół prywatnych, nie wpływa na chęć cięć wydatków na edukację publiczną, usłyszała: „To nie twoja sprawa! Ja cię nie pytam, do jakiej szkoły wysyłasz swoje dzieci!".

Te ostre wystąpienia mają jednak zazwyczaj głębszy sens komunikacyjny: Christie nie hamuje się zwłaszcza w czasie klęsk żywiołowych. „Zabierajcie się z tej cholernej plaży. Dosyć opalania, czas minął, więc jazda!" – mówił w telewizji do tych, którzy mimo nakazu ewakuacji byli na plaży w Asbury Park tuż przed nadejściem huraganu w 2011 r. Burmistrza Atlantic City nazwał „rozdrażnionym dzieciakiem", który powinien pomóc w ewakuacji mieszkańców. Gdy Kongres nie uchwalił na czas pomocy finansowej po huraganie Sandy, powiedział, że jest „rozczarowany i zniesmaczony" marszałkiem Izby Reprezentantów Johnem Boehnerem. I choć to także republikanin, wypalił mu, że mieszkańcy New Jersey „mają dosyć bycia (...) przedmiotem toksycznych gierek" w Kongresie. „Mija 66 dni i wciąż liczę, że uchwalicie środki pomocowe. Wstyd mi za was, wstyd mi za Kongres" – mówił Christie, który zmagał się wtedy z 2,5 mln ludzi bez prądu, zdemolowanymi nabrzeżami i zalanymi tysiącami domów.

Taka postawa wyraźnie dobrze sprzedaje się w „robotniczym Jersey", gdzie wszyscy są przyzwyczajeni do twardej gadki: pytanie, czy wytrzymają to wyborcy w całej Ameryce. Bardziej wydelikaconych wyborców ten sposób ekspresji może szokować. Ale z drugiej strony, po ośmiu latach złotoustego Obamy, którego realne działania nigdy nawet w małym stopniu nie wypełniły retorycznych zapowiedzi, być może taka szczerość może być tym, czego będzie potrzeba. A Christie już gwarantuje, że się nie zmieni. W czasie wieczoru wyborczego dwukrotnie powtórzył najważniejszą naukę, jaką otrzymał od swojej nieżyjącej już matki: „Chris, bądź sobą. Wtedy nie będziesz musiał pamiętać tego, za kogo chciałeś uchodzić wczoraj".

Strażnicy konserwatywnego ognia

Największym kłopotem jest fakt, że media już mają faworyta. A raczej faworytkę. To Hillary Clinton: była już faworytką w 2008 r., ale przegrała wtedy prawybory Partii Demokratycznej z Barackiem Obamą. Teraz, w myśl modnych teorii gender i w imię „przebijania szklanych sufitów", po pierwszym czarnoskórym prezydencie USA pora na pierwszą kobietę w Białym Domu. Przepustką ma być jej doświadczenie jako pierwszej damy u boku prezydenta Billa Clintona, okres przedstawiany jako „pełne partnerstwo" małżonków, a nie pełnienie zwykłych obowiązków gospodyni Białego Domu. Do tego dochodzi osiem lat jako senator ze stanu Nowy Jork oraz cztery lata jako sekretarz stanu za prezydentury Obamy.

Łącznie to 20 lat aktywności w politycznym Waszyngtonie – problem w tym, że trudno wskazać na jakieś szczególne osiągnięcia. Oczywiście życzliwe Clinton media zachwalają jej rolę jako szefa dyplomacji USA w latach 2009–2013, ale pomimo tytułu „najwięcej podróżującej sekretarz stanu" (prawie 1,5 mln km, 38 okrążeń Ziemi, odwiedziny w 112 krajach i 401 dni spędzonych na pokładzie samolotu) nie widać, aby to wszystko przełożyło się na wzmocnienie roli Ameryki. Istotna jest też kwestia działań – czy raczej zaniechań – pani Clinton w czasie zamachu w libijskim Bengazi we wrześniu 2012 r., kiedy zginęli ambasador i trzech innych Amerykanów.

Ale politykom Partii Demokratycznej nie przeszkadza to w forsowaniu jej kandydatury na kandydatkę na prezydenta, ba, sugerowanie, że prawybory są zbędne, skoro to „kandydatka konsensusu". Do chóru chwalców dołączyła większość mediów głównego nurtu, choć wśród zagorzalców wyróżniły się stacje telewizyjne CNN i NBC, które chciały nakręcić... seriale paradokumentalne o Hillary Clinton. Dobrano już nawet obsadę aktorską tych laurek, ale projekty ostatecznie upadły. Jednak kiedy śledzi się media głównego nurtu, nadal można by uwierzyć, że tylko pani Clinton – tkwiąca w waszyngtońskiej polityce od 1993 r., podczas wyborów w 2016 r. będzie miała skończone 69 lat – może zmienić tak rozczarowujące dla większości Amerykanów status quo w Waszyngtonie.

Zanim spotkałby się w hipotetycznym pojedynku z Hillary, Christie musi zdobyć serca wyborców Partii Republikańskiej i wygrać prawybory w 50 stanach oraz stołecznym dystrykcie Kolumbia. Tu zaczyna się kanonada ze strony ewentualnych rywali. Newt Gingrich uważa, że z Christiego żaden „konserwatysta", ale „agresywny, umiarkowany republikanin z Północnego Wschodu, który będzie prowadził kampanię, dowodząc, że potrafi coś osiągnąć". Lider libertariańskiego skrzydła GOP senator Rand Paul wskazuje, że Christie mógł się wykazać jedynie dlatego, że otrzymał miliardy z rządu federalnego na odbudowę po huraganie Sandy. Część republikanów nie może zapomnieć Christiemu, że kilka dni przed wyborami prezydenckimi w 2012 r. przyjmował z honorami Baracka Obamę w zdewastowanym przez huragan New Jersey. Ich zdaniem pomógł w ten sposób sprzedać opinii publicznej prezydenta jako „ponadpartyjnego przywódcę", czym miał zatopić wyborcze szanse Mitta Romneya. Sam Christie ostro reaguje na tego typu pretensje i przypomina, że jako pierwszy gubernator poparł Romneya i spędził na kampanijnym szlaku na jego rzecz 74 dni.

Przedbiegi prawyborcze w Partii Republikańskiej prowadzą do podziału na trzy nurty. Najbardziej wyrazisty jest ruch libertariański, eksponujący wolność jednostki i stanów przy jednoczesnej tendencji izolacjonistycznej. Drugi nurt stanowią populiści z Tea Party – z hasłem „ograniczonego" rządu federalnego i antyestablishmentu, często tworzący doraźne koalicje z libertarianami. Christie należy do „reszty", czyli tzw. konserwatystów głównego nurtu. Ale w porównaniu z innymi ma jedną zaletę, która może połączyć wszystkich republikanów: pokazał im, jak zwyciężać, i to do tego na obcym, nieprzyjaznym terytorium. „Jestem w polityce, żeby zwyciężać. Jeśli nie zwyciężymy, nie będziemy rządzić. A jeśli nie będziemy rządzić, pozostaje nam tylko krzyczeć pod wiatr" – powiedział Christie w jednym z wystąpień kolegom z Partii Republikańskiej. I to może być dla partii, tak boleśnie pokonanej dwukrotnie przez demokratę Baracka Obamę, decydujące.

Springsteen wciąż odmawia

Zwycięski na innych polach Christie ma jedną zadrę: spotkania z nim konsekwentnie odmawia Bruce Springsteen. Tymczasem senator jako nieodrodny syn New Jersey nie może nie kochać popularnego „Bossa" – na jego koncertach tańczy i skacze bez opamiętania. Miłość Christiego do Springsteena trwa, odkąd polityk skończył 13 lat, ale jest uczuciem bez wzajemności. Pieśniarz robotniczej klasy pracującej ma zdecydowanie lewicowe poglądy i Christiego po prostu nie trawi.

Tymczasem w swoim życiu Christie zaliczył co najmniej 132 koncerty (wypada średnio po trzy z kawałkiem rocznie przez 38 lat) muzyka, co niewątpliwie każe go uznać za członka grupy fanatyków, którzy są gotowi zapłacić każde pieniądze, żeby być na koncercie (ci bogatsi wynajmują nawet prywatne samoloty, aby podążać za trasą koncertową „robotniczego barda"), i dla których Bob Dylan nie ma nawet w połowie tak dobrego głosu jak ich idol. „Born in The USA", „Badlands" czy jego ulubiona „Thunder Road" – Christie te piosenki zna na pamięć. Nic dziwnego, skoro zanim zabrał się za politykę, marzył, aby grać na perkusji w zespole „Bossa".

Teraz piosenkarz ostentacyjnie ignoruje swego wielkiego fana – nie spotkał się z nim (poza dwoma ściśle służbowymi, krótkimi spotkaniami), nigdy nie powiedział dobrego słowa pod adresem gubernatora rodzinnego stanu. Ale Christie dokonał tego, co potrafi najlepiej: najszersze grono słuchaczy Springsteena, biali bez wyższego wykształcenia, zagłosowało na niego dwa razy, kiedy kandydował na gubernatora. I to jak: 49 proc. w 2009 r. i aż 62 proc. cztery lata później. Kto wie, jeśli gubernator wystartuje i wygra, może do wymarzonego spotkania dojdzie dopiero w Waszyngtonie?

Christie nie zwalnia tempa po reelekcji. „Podatki w Nowym Jorku idą w górę. Nowy burmistrz ciągle mówi o kolejnych podwyżkach. Szkoda mi nowojorczyków" – stwierdził gubernator i zaczął namawiać, aby mieszkańcy Wielkiego Jabłka (jak się czasem nazywa Nowy Jork) przenieśli się do sąsiedniego New Jersey. Na forum publicznym skrytykował „absolutystów" z obu partii za to, że nie potrafią „rządzić w Waszyngtonie w sposób efektywny i wydajny". „Jeśli będzie okazja do opowiedzenia o naszych dokonaniach, potrafimy to zrobić całkiem dobrze" – mówił podczas zgromadzenia stowarzyszenia gubernatorów z Partii Republikańskiej. W przyszłym roku wybory aż 36 szefów stanowych rządów. To wielka szansa dla Christiego, aby budować bazę poparcia wśród kolegów i koleżanek po fachu.

Jak na razie wszystko wskazuje, że Christie poważnie myśli o Białym Domu i ma spore szanse. Ale jest jedno „ale": do wyborów aż trzy lata. W listopadzie 2005 r., a więc też trzy lata przed wyborami prezydenckimi w 2008 r., również było dwoje murowanych kandydatów do rozgrywki o prezydenturę: demokratka Hillary Clinton i republikanin Rudy Giuliani, były burmistrz Nowego Jorku. Żadne z nich nie przebrnęło przez prawybory we własnej partii, co tylko potwierdza tezę, że w polityce trzy lata to wieczność...

Wieczorem 5 listopada kolejka chętnych do wejścia do hali koncertowej w Asbury Park sięgała dwóch przecznic. Rok wcześniej w tym miejscu znajdowały się kałuże oraz pryzmy piachu naniesione przez superhuragan Sandy, który spustoszył stan New Jersey oraz sąsiedni Nowy Jork. Teraz setki gości cierpliwie czekały w kolejce, aby zobaczyć „swojego człowieka". Nie był to bynajmniej „The Boss", czyli legendarny syn robotniczego New Jersey – Bruce Springsteen. Jak głosiła wielka tablica informacyjna, która ukazała się naszym oczom po wejściu, ich koncerty „mają być wkrótce". To było z boku. Za to literki poprzyczepiane do głównej tablicy informowały: „Dzisiaj wieczór wyborczy gubernatora Chrisa Christiego".

Trzeba przyznać, że jak na wieczór wyborczy polityka, który miał właśnie wygrać reelekcję w 11. co do wielkości stanie USA, wszystko wyglądało skromnie. Skromny bilecik na „jeden darmowy napój", żadnych plakatów z nazwiskiem gubernatora, którymi można machać przed obiektywami kamer, nawet jednego balonu, ani szczypty konfetti. Czy ten brak typowych gadżetów to chęć pokazania „skromności", czy uznanie, że nie są one konieczne, skoro sondaże dawały Christiemu zwycięstwo? To prawda, że asceza dobrze pasowała zarówno do przekazu kampanii, jak i przemówienia gubernatora: żadnych świecidełek, proste fakty.

Wreszcie na wielkim telebimie wyniki podawane przez CNN. Już minutę po zamknięciu lokali przy nazwisku Christiego pojawia się symbol zwycięstwa i dane: gubernator – 60 proc. głosów, a jego rywalka z Partii Demokratycznej – ledwie 39 proc. Setki ludzi upakowane w Asbury Convention Hall wybuchają entuzjazmem, przypominającym ten ze sztabu prezydenta Obamy po wygranej reelekcji w 2012 r. Ostatecznie pod podestem zebrali się ci, którzy postawili na Christiego: donatorzy, wolontariusze i działacze. Poprzedzony wprowadzeniem czwórki swoich dzieci wychodzi sam Christie, trzymając za rękę żonę. – Jeśli nam się udało w Trenton, to może goście z Waszyngtonu powinni włączyć telewizory i zobaczyć, jak to się robi? – mówi, a stacje telewizyjne transmitują te słowa na żywo, na cały kraj. Wśród uścisków dłoni, przybijanych piątek, robionych smartfonami zdjęć nie raz, nie dwa słychać głosy „Mr President", czyli „panie prezydencie".

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał