Obywatelu, nie głosuj!

Najgorszy jest czas wyborów, kiedy całe miasta wyplakatowane są tymi ich mordami. To budzi we mnie wręcz agresję. Wtedy te mordy zewsząd na mnie patrzą. To jest potworne.

Publikacja: 18.01.2014 03:16

Groza.



Tomasz Budzyński, muzyk:

Horror, jak powiedział umierający Kurtz.



„Pora na mor".



Mor, mortis, mordowanie, morda, morowe powietrze, mordor...



Czym jest mor?



Krzykiem w ciemnościach.

Sam wydźwięk tego słowa budzi jednoznacznie skrajnie apokaliptyczne skojarzenia.

Bo „Mor" jest płytą apokaliptyczną, jest zwiastunem pożaru. To najmocniejsza i najstraszniejsza płyta, jaką w życiu nagrałem.

Taki metalowy Behemoth to przy Budzyńskim i Trupiej Czaszce niesfornie podrygujące przedszkolaki.

Nie wiem, co gra ten zespół, bo kompletnie nie słucham takiej muzyki. Mnie nie interesuje punk ani metal. Ja zajmuję się poezją śpiewaną.

Niech pan nie żartuje.

Nie żartuję. Nie słucham i za przeproszeniem zupełnie nie poważam takich zespołów jak Rammstein czy Metallica. Po prostu nie lubię muzyki kwadratowej, a cały ten rockandrollowy etos jest mi zupełnie obcy. Hasło „Sex, drugs i rock and roll" to dla mnie kompletna wiocha. Ja nie uznaję takiego wieśniackiego „buntu".

Nie szalał pan w czasach Siekiery i wczesnej Armii?

Nie szalałem. Jeżeli już, to moje szaleństwo jest całkowicie innego rodzaju. Nie biorę narkotyków. To nie jest mi potrzebne. Lubię zapach marihuany, ale nie palę, bo mam za duże odjazdy. Ale zapach bardzo lubię. Palę na biernego.

Żarty żartami, ale hedonistów w pana otoczeniu nie brakowało.

Jako młody chłopak byłem hipisem i naoglądałem się, jak moi koledzy wstrzykiwali sobie w żyłę różne substancje. Robili to jedną igłą. Nigdy tego nie spróbowałem i może dlatego żyję. Oni leżą dziś na cmentarzu. Ja wolałem całymi dniami włóczyć się po polach i pagórkach między Kazimierzem Dolnym i Nałęczowem. Wolałem rozmawiać z drzewami i wyobrażać sobie, że jestem Rimbaudem, którego wielbiłem. Pisałem wiersze i byłem permanentnie zakochany. Upijanie się do nieprzytomności, rzyganie na pokaz i robienie demolki zupełnie mnie nie kręci. Żonę od początku mam tę samą. Jestem jej wierny, bo ją kocham. Nigdy nie chciałem żyć jak jakaś pieprzona gwiazda rocka. Jestem malarzem zajmującym się muzyką. A najchętniej to zajmowałbym się tylko malowaniem obrazów.

Fani Armii i 2Tm2,3 byliby rozczarowani, gdyby do tego doszło.

Ja to rozumiem, ale przed śmiercią chciałbym zrobić jeszcze wiele rzeczy. Marzę o nakręceniu kolejnego filmu. Roman Gutek, który zna się na filmach, wziął „Podróż na Wschód" – mój pierwszy film – na Erę Nowe Horyzonty. Praca nad tym obrazem była dla mnie czymś czarodziejskim i tak mi się to spodobało, że pracuję nad dwoma nowymi scenariuszami. Jeden to „Golem" na podstawie kabalistycznej legendy, a drugi to komedia o ataku UFO na Polskę. Zacząłem też pisać następną książkę.

A skąd wziął się mroczny i brutalny „Mor"?

„Mor" był zupełnie niezaplanowany. Mówiąc szczerze, to ja nie chciałem nagrywać już tak ekstremalnej i szaleńczej muzyki. W ogóle nie miałem takich planów. Mogę powiedzieć, że zostałem podpuszczony. Dziesięć lat minęło, odkąd nagraliśmy pierwszą płytę Trupiej Czaszki do poezji księdza Baki. To był pomysł Krzysztofa Koehlera i Grześka Górnego. Ja nie znałem wcześniej twórczości tego szalonego jezuity. Ledwo co mówili o tym w szkole. Ale wystarczyło mi przeczytać parę zdań i już stałem się jego wielbicielem. To zakrawało na ciekawy eksperyment, bo chyba nikt wcześniej nie porwał się na to, aby połączyć barokową poezję z punk rockiem. To jest bardzo prekursorska płyta, zagraliśmy nawet parę koncertów. Niektórzy ludzie wpadali w jakieś konwulsje. Dla mnie był to raczej projekt mocno jednorazowy i szybko odłożyłem go na bok. „Mor" nigdy by nie powstał, gdyby nie Anna Żochowska, która rok temu zaproponowała mi nagranie muzyki do tekstów Józefa „Ziutka" Szczepańskiego, żołnierza batalionu „Parasol" Armii Krajowej. Byłem bardzo zdziwiony tym, że „Ziutek" kompletnie nie wpisywał się w tę patetyczno-patriotyczną poezję powstańczą i reprezentował oryginalny, wisielczy humor, ocierający się o turpizm. To mi się bardzo spodobało i dałem się wciągnąć.

Był pomysł nagrania płyty z piosenkami powstańczymi?

Nie, ale nagraliśmy trzy strasznie czadowe numery do wojennych wierszy autora „Pałacyku Michla", a w 90. rocznicę urodzin Józefa Szczepańskiego wystąpiliśmy na koncercie „Ziutkowi na urodziny" w Muzeum Powstania Warszawskiego, który to materiał ukazał się na płycie „Wspomnij Ziutka". Własnym sumptem wydaliśmy też unikalnego singla Trupiej Czaszki z tymi utworami. Podczas tej szybkiej sesji wyzwolona została olbrzymia energia i spontanicznie zaczęły powstawać nowe kawałki. „Mor" powstał niejako z tego szaleńczego rozpędu. Sam się dziwię, że taka płyta powstała. Co ciekawe, w pierwotnym zamierzeniu miała być o wiele ostrzejsza. Chciałem zaprosić moją znajomą śpiewaczkę operową Małgorzatę Godlewską. Miałem zamiar stworzyć coś na kształt awangardowej, turpistycznej opery, ale przeraziłem się swoich własnych wizji. To nie mieściło się już w żadnych kategoriach. Kto wie, może jeszcze do tego wrócę.

„Krzycz, burz i konaj"

Dokładnie. „Mor" jest tak ekstremalnym czadem, że w zasadzie można już tylko skonać. Początkowo chciałem wykorzystać teksty innych poetów, ale w końcu sam napisałem wszystkie teksty. Straszna muzyka, która powstała, prowokowała mnie do eksperymentów ze słowem. Ona potrzebowała nowych słów, ja je traktowałem jak jakieś zaklęcia. Po raz pierwszy użyłem bardzo wielu neologizmów. Te nowe, wymyślone przeze mnie słowa, których nie ma w słowniku, mają w sobie straszliwą moc. W połączeniu z muzyką są nośnikami niespotykanej i bardzo świeżej ekspresji. Właśnie ta pierwotna siła języka mnie bardzo podnieca, budzi tę niesłychaną energię. Przypomina to w jakimś sensie eksperymenty Mirona Białoszewskiego czy Jamesa Joyce'a z „Finneganów trenu".

W Trupiej Czaszce sam grał pan na basie.

Wykonanie „Mora" na koncercie jest wysiłkiem graniczącym ze śmiercią i ja już nie podejmuję się równocześnie krzyczeć i grać na basie. Już kiedy grałem koncerty w czasach „Uwag Józefa Baki", myślałem, że umrę. Zagrać „Mor" na żywo to nawet Lemmy z Motörhead miałby duży problem. Nie wiem, czy ja chcę jeszcze nagrywać taką muzykę, bo w tym nurcie w zasadzie wszystko zostało powiedziane. „Mor" wydaje mi się czymś oryginalnym na tym tle z powodu języka, jakiego użyłem. To jest chyba najostrzejsza płyta nagrana w tym kraju i nie wiem, czy mam tu jeszcze coś do dodania. No chyba że wyjdzie mi ta turpistyczna opera! Zbyt wielu koncertów nie przewiduję, bo nie chcę grać tej muzyki w klubach z barem piwnym. Ja chciałbym wykonywać „Mor" w teatrach, w formie parateatralnych i multimedialnych widowisk.

Z okładki płyty uśmiecha się beztroska panienka.

Przed śmiercią chciałem, żeby na mojej płycie znalazła się jakaś ładna panna. Mam słabość do pin-up girls z lat 50. Zespół zakłada się między innymi po to, aby się popisywać przed dziewczynami. Ta płyta to takie moje przedśmiertne podrygi. Ale na rewersie płyty widać nadciągającą burzę, która pożera uśmiechniętą panienkę. Smutne pożegnanie z radością życia.

Skąd u pana ten mrok?

Im człowiek starszy, tym bardziej smutny. Stare bluesy o tym mówią. W młodości jest się strasznie naiwnym i ta szczera naiwność napędza życie. Człowiek się jeszcze może uśmiechać. W moim wieku już się nie ma złudzeń co do świata i siebie samego. Można tylko prosić Boga o litość.

A skąd ten brak złudzeń?

No, dochodzi się w końcu do momentu, w którym przestaje się lubić samego siebie. Gardzę pozą bycia „cool" i nienawidzę maski tak zwanego sympatycznego człowieka. Zespół Trupia Czaszka nie uśmiecha się do publiczności. Nienawidzę tego mizdrzenia się. My nie udajemy, że „jesteśmy razem". My nie jesteśmy razem. Jesteśmy przeciw, i to bardzo! To, co robimy, jest teatrem okrucieństwa w stylu Artauda. Boję się, że te żywioły na żywo mogą prowadzić do jakiejś agresji. Już tak miałem, kiedy grałem z Armią trasę związaną z płytą „Der Prozess". Wtedy często plułem na publiczność. W takich sytuacjach jestem bardzo niebezpieczny i mogę zrobić krzywdę komuś albo sobie. Trasa „Der Prozess" trwała bardzo krótko, zagraliśmy zaledwie kilka koncertów, bo warunki, w jakich graliśmy, kompletnie nie odpowiadały temu, co chcieliśmy wyrazić. To było kompletnie bez sensu. Po takich koncertach byłem kompletnie wyczerpany fizycznie i duchowo. Bałem się, że w pewnym momencie przekroczę tę cienką granicę, która oddziela mnie od świata duchów, i skończę jak niektórzy aktorzy z teatru Grotowskiego.

Po co to wszystko?

Jestem osobą religijną. Interesuje mnie duchowa strona człowieka, a w tym wszystkim istnieje także upadek i duchowa ciemność. Istnieje zły duch. Ludzie popełniają zbrodnie, cierpią i nie widzą sensu tego cierpienia. Wobec takiej rzeczywistości ludzie targają się na swoje życie. Kultura, w której żyjemy, nie daje na to żadnych odpowiedzi. To są bardzo poważne sprawy, do których trzeba dojrzeć. Moje płyty nie są skierowane do młodzieży. W zasadzie powinny zawierać ostrzeżenie – słuchać po czterdziestce! Taką płytą jest właśnie „Der Prozess". Mnie twórczość Franza Kafki fascynuje i jestem pod olbrzymim wrażeniem jego powieści. Szczególnie „Proces" i „Zamek", które są powieściami kabalistycznymi. W szkole uczą tylko tej prymitywnej wykładni o totalitarnej sile, która tłamsi i niszczy jednostkę. A tu nie o to chodzi, chodzi o sąd Boży.

„Wołają mnie na sąd".

Wydaje mi się, że każdy mężczyzna, który poważnie zastanawia się nad swoim życiem, dostrzega w pewnym momencie, że wytoczono mu proces.

„Twój proces idzie źle".

To sławne zdanie napisane przez Kafkę jest bardzo prawdziwe. Prawdziwe dlatego, że to nie są żadne żarty. Istnieje bezlitosny oskarżyciel, który chce nas zabić. A prawda jest taka, że ja jestem grzesznikiem. Jestem gorszy, niż myślisz. Jaki będzie wyrok? Bo mogę śmiało powiedzieć za ?św. Pawłem: „nieszczęsny ja człowiek – chciałem dobrze, a robię źle". Wierzę w to, że Bóg zlituje się nade mną. Mam 51 lat i nie jestem już beztroskim młodzieńcem z długimi włosami. Nie jest mi do śmiechu. Mnie śmierć bardzo interesuje. Po co się urodziłem? Jaki jest sens mojego życia? Kiedy nagrywam takie płyty jak „Osobliwości" czy „Mor", mam poczucie, że zbliżam się do pewnej tajemnicy. Ona jest paradoksalnie w tej ciemności. W moich tekstach nie ma moralizatorstwa. Ja nikogo nie nawracam i nie mówię, jak kto ma żyć. Moja muzyka jest muzyką ilustracyjną, w każdym razie Jacaszek tak twierdzi. Opisuję burzę i olbrzymi pożar, który już się zbliża. Widzę go na horyzoncie jak tego „Anioła ognia" Maxa Ernsta. Ja jestem malarzem.

Teksty ocierające się wcześniej o gnozę na płycie „Mor" są jeszcze bardziej enigmatyczne.

Tu chodzi o ekspresję, a nie o rozumienie. Tu nie ma nic do rozumienia. Poezja i sztuka w ogóle nie są skierowane do intelektu, to jest rozmowa dusz. Nie interesuje mnie publicystyka i walki polityczne. Tym niech się zajmuje prasa codzienna. Mnie interesuje miłość i śmierć.

„Ja umar. Ja herez. Ja sen, który głodnie".

Teksty są bardzo na tej płycie istotne, bo „Mor" jest tak naprawdę moim kolejnym koncept albumem. Utwór „Herez" ma tylko trzy zdania. To jest piosenka o samotności. Samotność w ciemności. Myślę, że nie jestem odosobniony w tych odczuciach, które domagają się ocalenia i pomocy. Ta straszna płyta jest przedziwną pomocą, pomocą dla mnie samego. Mam nadzieję, że ta płyta zmusi kogoś do jakiejś refleksji. Sztuka ma cel i bardzo pięknie powiedział kiedyś o tym papież Jan Paweł II, że artysta powinien być jak pies, który liże rany Łazarza. Wydaje mi się, że dzisiejszy człowiek ma gnijące i cuchnące rany i nie chce sobie pozwolić ich opatrzyć. To jest pycha tego świata. Trzeba zmienić opatrunek, a to, jak sami wiemy, trochę czasem boli. Jak nie ma soli, to każde mięso gnije. Ta cywilizacja rozpaczliwie chce zakryć to gnicie, owijając się w coraz to nowe, kolorowe papierki. Ale dusza ludzka krzyczy w człowieku z przerażenia i ze smutku. Dusza woła w ciemności, woła o ratunek. Płyta „Mor" kończy się właśnie takim krzykiem w ciemnościach.

W pana twórczości nie ma miejsca na politykę?

W naszym kraju polityka polega na tym, żeby ludzi szczuć na siebie. Ja chcę być od tego jak najdalej. Nikt mnie na wybory nie zaciągnie.

Polacy potrzebują wyrazić swoje poglądy. Wychodzą przykładowo 11 listopada czy 13 grudnia na ulicę, żeby zamanifestować swoje przekonania.

Każdy może manifestować swoje przekonania, ale dlaczego w Święto Niepodległości moi rodacy obrzucają się kamieniami, tego już pojąć nie mogę. Polak bije Polaka? Ci nasi sąsiedzi muszą mieć chyba niezły ubaw... Jak to mówi przysłowie? Dziel i rządź?

Ludzie wychodzą też na ulice, żeby upamiętnić tych, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej.

Przecież w tym samolocie zginęli ludzie z różnych opcji i partii politycznych. Ja myślałem, że po takim wstrząsie nasz naród poda sobie ręce, ludzie się pojednają. Czy jest Bóg? To jest chrześcijański kraj? Bo wychodzi na to, że to męczeństwo jest na darmo. To, co się dzieje obecnie, jest jakimś totalnym zgorszeniem. To dowód na to, że szatan istnieje. Ja jestem tak naiwny, że wydawało mi się, że polityka jest służbą swojemu narodowi. Nasi politycy chyba bardzo nienawidzą własnego narodu i zachowują się tak, jakby go chcieli zabić.

Był czas, że polityka była dla pana ważna?

Nigdy nie była ważna. Jak wcześniej powiedziałem, na wybory nie chodzę.

Dlaczego?

To proste, nie mam na kogo głosować. Chodziłem jakiś czas po upadku PRL, bo miałem jakąś naiwną nadzieję. Ale nigdy nie sądziłem, że to pójdzie w tak złą stronę. Najgorszy jest właśnie ten czas wyborów, kiedy całe miasta wyplakatowane są tymi ich mordami. To budzi we mnie wręcz agresję. Wtedy te mordy zewsząd na mnie patrzą. To jest potworne. Kim oni są, widać po tym, jakim językiem ze sobą rozmawiają. Ku publicznemu zgorszeniu.

Ale od ministra Bogdana Zdrojewskiego przyjął pan medal Gloria Artis.

Nie dostałem nagrody od polityka za postawę polityczną, ale od ministra kultury za wkład w polską kulturę. Ja nigdy nie uprawiałem i nie uprawiam żadnej agitacji politycznej.

Nie ma alternatywy?

Nie zagłosuję ani na Tuska, ani na Kaczyńskiego, ani na nikogo. Od kilkunastu lat nie chcę mieć nic wspólnego z tym bagnem. Obywatelu, nie głosuj!

Ale to „bagno" ma wpływ na życie pana i pańskiej rodziny.

Ale przynajmniej mam czyste sumienie, że nie przyłożyłem ręki do tego draństwa. Błagam, przestańmy już o tym mówić.

Dzisiaj można jeszcze funkcjonować z dala od mediów, podziałów, polityki?

Oczywiście, że tak. Ja mam bardzo dużo zajęć. Nie narzekam na nudę. Jest tyle ciekawych rzeczy do zrobienia i do zobaczenia. Jestem szczęśliwy, że mogę robić to, co lubię: gram muzykę, piszę książki, robię filmy, maluję obrazy i jestem zakochany. Dla mnie dzień jest za krótki.

W tym roku jest okrągła rocznica powstania płyty „Triodante". Przewiduje pan z Armią rocznicowe występy, podczas których będziecie grać tę płytę w całości jak „Legendę"?

Bardzo bym chciał, bo jestem triodantystą, ale nie sądzę, żeby to się komercyjnie udało. „Triodante" to trudna płyta. Nie wiem, czy ludzie przyszliby na koncerty. Ile osób chce w naszym kraju słuchać takiej muzyki? Trasa koncertowa tylko na dwa lub cztery koncerty to nie jest dobry pomysł.

Śpiewa pan, że stoi na ślubnym kobiercu z faszystą o gołębim sercu. Nie miał pan nigdy problemów z tym, że na koncerty Armii przychodzili hajlujący skini?

Tak, ale to były jakieś zamierzchłe, prehistoryczne czasy. Pod koniec lat 80. skini masowo przychodzili na koncerty i były często awantury, ale później przenieśli się na mecze piłki nożnej. Obecnie na koncertach Armii od bardzo długiego czasu nie widziałem żadnego skina.

Swego czasu Armię mocno promował Kuba Wojewódzki.

W tamtym czasie prawie każdy promował Armię, nie tylko Kuba Wojewódzki. Płyta „Legenda" odniosła olbrzymi sukces. Dziś Kuba Wojewódzki mnie już nie promuje i zupełnie mi to nie przeszkadza.

Pamiętam, jak na początku lat 90. ludzie zaczęli odwracać się od Armii po pana nawróceniu, kiedy w tekstach zaczął pojawiać się Jezus.

Bardzo dobrze pamiętam. Byłem tym bardzo zdziwiony, bo od tego środowiska oczekiwałem zupełnie innych postaw. To ciekawy temat. Jezus – słowo zabronione! Środowisko anarcho-lewicowe, które ciągle mówiło o tolerancji, nagle okazało się tej tolerancji kompletnie pozbawione. Wyobrażasz sobie, że komuś przeszkadza czyjaś wiara w Boga? Gdzie ta wolność, pytam?

Pamiętam też, że część środowiska muzycznego zaczęła wam zarzucać, że robicie pieniądze na koncertach kościelnych i chlubicie się listem od papieża.

Trochę nie bardzo rozumiem, czym ma się różnić koncert kościelny od koncertu w klubie. Tylko tym, że organizatorem jest osoba duchowna? I to zespołu 2Tm2,3, którego nazwa to biblijny skrót? Gramy wszędzie, gdzie nas zaproszą, oprócz imprez politycznych. A ten list to wspaniała sprawa i szczycę się tym. Ja jestem katolikiem i otrzymałem list z błogosławieństwem od papieża. Coś w tym złego jest?

Słucha pan Radia Maryja?

W ogóle nie słucham żadnego radia. Czasem w samochodzie zdarzało mi się słuchać Dwójki albo prognozy pogody. Ale od pół roku nie mam już samochodu, więc nie słucham. Ale jest coś takiego jak telewizja Trwam, która przy całym swoim żenującym poziomie estetycznym ma niebywałe przebłyski. Jako jedyna transmitowała niesłychane wprost wydarzenie, które nastąpiło w czerwcu przy bramie obozu w Auschwitz. Trafiłem na to, kiedy przerzucałem pilotem kanały w poszukiwaniu jakiegoś programu o kosmosie. Był to koncert „Cierpienie niewinnych", symfonia Kiko Argüella, który zgromadził biskupów i rabinów z całego świata. Miałem szczęście to obejrzeć. Było to wydarzenie w sensie duchowym wprost totalne. To, że katolicy i żydzi modlili się wspólnie przy bramie obozu koncentracyjnego, interesowało tylko telewizję Trwam. Te „wielkie media" nawet się o tym nie zająknęły. Można też tam zobaczyć spotkania z papieżem Franciszkiem. To jest bardzo dobre.

Jak reaguje pan na obecne problemy Kościoła?

Kościół od początku swego istnienia miał problemy. Kościół, jeżeli jest chrześcijański, zawsze będzie prześladowany, bo Chrystus był prześladowany. Wszystkie skandale, w tym te pedofilskie, muszą wyjść na jaw, aby Kościół mógł się oczyścić. Inaczej nie może być znakiem dla tego świata i nie może pełnić swojej misji. A misją Kościoła jest zbawiać świat.

Papież Franciszek zrewolucjonizuje Kościół?

Tu nie chodzi o żadną rewolucję, tylko o to, aby Kościół mógł wypełniać swoją misję. Do tego niepotrzebna jest władza ani bogactwo. Franciszek robi to codziennie, głosi Ewangelię na cały świat, Ewangelię, czyli Dobrą Nowinę dla każdego człowieka! I to jest bardzo konkretna nauka, a nie jakieś lanie wody! Chrześcijaństwo nie jest moralizmem i Franciszek doskonale to czuje. To, co on robi, jest wspaniałe, bo to jest tak, jakby ktoś zapalił światło w ciemnym pomieszczeniu albo otworzył okno w pokoju, w którym panuje zaduch. W ogóle to mamy szczęście do ostatnich papieży. To są wspaniałe osobowości, ale Franciszek idzie jak burza!

Tomasz Budzyński jest muzykiem, malarzem i poetą. Znany jest przede wszystkim jako wokalista zespołów Siekiera, Armia, 2Tm2,3 oraz Budzy i Trupia Czaszka. Żonaty, ojciec dwojga dzieci. W 2009 r. założył kulturalne stowarzyszenie Niewidzialna Armia, którego jest prezesem, w 2010 r. napisał książkę autobiograficzną „Soul Side Story". Ostatnio nagrał płytę „Mor"

Groza.

Tomasz Budzyński, muzyk:

Pozostało 100% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą