Oswajanie marihuany

Gdy Kolorado i Urugwaj legalizowały sprzedaż marihuany, najciekawsze były relacje mediów. Radosne nastroje odnotowywano bez słowa zdziwienia, jak gdyby oczekiwanie na legalny narkotyk było rzeczą normalną. Czy megakolejka po alkohol lub papierosy spotkałaby się z podobnym zrozumieniem?

Publikacja: 18.01.2014 03:43

Red

W powodzi doniesień z amerykańskiego stanu Kolorado, gdzie w dniu Nowego Roku rozpoczęto legalną sprzedaż marihuany, niemal niezauważona przeszła informacja z Urugwaju, który pierwszy na świecie poszedł na całość, zezwalając obywatelom na wszystko – konsumpcję, sprzedaż i uprawę marihuany.

To przeoczenie mogą tłumaczyć dwa powody. Po pierwsze, Kolorado, ważny stan USA, to w porównaniu z Urugwajem nieomal centrum świata. Po drugie, liberalizacja przepisów, nawet na części terytorium państwa, które w oczach świata uosabia nieprzejednaną walkę z narkotykami i narkobiznesem, to sensacja sama w sobie. Tym bardziej że w ślady Kolorado w najbliższym czasie pójdzie stan Waszyngton. W obu decyzję podjęli mieszkańcy, w głosowaniu przeprowadzonym w listopadzie 2012 roku, przy okazji wyborów prezydenckich.

To, co dzieje się w Urugwaju, ma siłą rzeczy mniejszy ciężar gatunkowy. A jednak ten właśnie kraj, niewielki i położony niemal na antypodach, dla zwolenników poluzowania polityki antynarkotykowej mógłby stać się takim samym wzorem jak w swoim czasie liberalna Holandia.

Holandia bowiem pierwsza weszła na nieznane tereny, pozwalając na zażywanie tzw. narkotyków miękkich w licencjonowanych lokalach, eufemistycznie nazwanych coffee-shopami. Była to prawdziwa rewolucja. Teraz za to, gdy idea liberalizacji zyskuje w świecie nowych zwolenników, Holandia, jak na ironię, robi krok w tył.

Narkotyk wesprze edukację

Po latach doświadczeń widać już jak na dłoni, że radykalne ułatwienia narkotykowe niekoniecznie przynoszą dobre skutki, jak zakładali ich inicjatorzy. Miał być spokój, pełna kultura bezpiecznego zażywania, wymiecenie dilerów z ulic miast. Tymczasem okazało się, że sąsiedztwo coffee-shopów bywa nadspodziewanie uciążliwe, głównie z powodu najazdu spragnionych wrażeń turystów (nie przypadkiem inicjatywa wprowadzenia ograniczeń wyszła od władz Maastricht, położonego o krok od granicy z Belgią), ale także dlatego, że handlarze narkotykami wcale nie złożyli broni, licząc na skuszenie klienta, który a nuż zechce spróbować czegoś mocniejszego niż środki oficjalnie dozwolone... Wcale więc nie zniknęli.

Pod naporem skarg władze holenderskie postanowiły ograniczyć krąg osób uprawnionych do korzystania z coffee-shopów wyłącznie do mieszkańców Holandii. To oczywiście nie mogło spodobać się właścicielom lokali, którzy wystąpili do sądu, wyciągając stary i zazwyczaj skuteczny argument: dyskryminowania mieszkańców Unii Europejskiej z uwagi na miejsce zamieszkania. Tym razem jednak się nie udało. Trybunał europejski, do którego sprawa ta ostatecznie dotarła, sprawił niemiłą niespodziankę, przyznając rację rządowi Holandii. W tej kwestii, orzekł, cel społeczny jest na tyle ważny, że można zgodzić się na pewne naruszenie zasad unijnych.

Przy okazji jednak okazało się, jak potężnym magnesem są coffee-shopy. Aż jedną trzecią turystów odwiedzających Amsterdam kuszą nie malownicze kanały, stare kamieniczki czy obrazy Rembrandta, lecz możność legalnego zażywania środków zakazanych. Nic dziwnego, że władze Amsterdamu nie chcą podporządkować się zarządzeniom, korzystając z tego, że uregulowania szczegółowe pozostawiono władzom lokalnym.

Inną niemiłą niespodzianką był nakaz wycofania z menu coffee-shopów najmocniejszej – i z tego powodu najbardziej podobno pożądanej – odmiany marihuany, znanej pod nazwą „skunk". Wobec zbyt wysokiej, jak wykazały badania, zawartości substancji psychoaktywnych skunk przesunięto do kategorii tzw. narkotyków twardych, całkowicie zabronionych. Wściekli właściciele lokali mogli jedynie miotać obelgi pod adresem władz, „zdominowanych przez skrajną prawicę". Nic bowiem nie dało się zrobić.

Urugwajska ustawa nie weszła jeszcze w życie, ale po zatwierdzeniu przez Senat jest na ostatniej prostej. Najbliższe trzy–cztery miesiące to czas niezbędny, by można było wydać sklepom zezwolenia, sporządzić rejestr zainteresowanych nabywaniem marihuany, zorganizować zaopatrzenie i dystrybucję, słowem – przygotować operację logistycznie.

Państwo urugwajskie bierze na siebie cały ciężar, ale i całe zyski. Biznes narkotykowy w nowym wydaniu będzie podlegać opodatkowaniu i jest to zresztą jeden z koronnych argumentów „za": skoro państwo czerpie dochody ze sprzedaży alkoholu i papierosów, cóż złego może być w dochodach z narkotyków? Tym bardziej że w ten sposób nie tylko odbierze zyski dilerom i gangom narkotykowym, ale zdobędzie tak potrzebne środki na dobre cele społeczne. Taka argumentacja ma, jak się wydaje, ułagodzić przeciwników, a niepokojący obraz pokryć warstwą lukru. Nie inaczej przecież mają się sprawy w Kolorado, gdzie już zapowiedziano, że z 67 mln dolarów, bo na tyle władze stanu szacują tegoroczne wpływy ze sklepów narkotykowych, całe 40 mln zostanie przeznaczone na potrzeby szkolnictwa. Czy wolno się sprzeciwiać, gdy cel jest tak szczytny?

Główny argument zwolenników liberalizacji odwołuje się jednak do kwestii szerszej, fundamentalnej: wojna z narkotykami została, ich zdaniem, definitywnie przegrana. Żadne państwo nie zdołało bowiem pokonać ani potężnych karteli narkotykowych – nawet jeśli, jak Stany Zjednoczone czy Meksyk, do walki rzuciło ogromne siły – ani gangów handlarzy na własnym podwórku. Nie zdołało także wygrać z własnymi obywatelami, na których, jak widać, kij prohibicyjny w zestawieniu z rozkoszami odurzania działa bardzo słabo. W tej sytuacji rządzący skłaniają się ku marchewce liberalizacji.

Igranie z ogniem

Próby legalizowania konsumpcji narkotyków i, generalnie, liberalizacji podejścia można w gruncie rzeczy sprowadzić do idei minimalizowania złych skutków. Skoro narkotyki istnieją, skoro jak dotąd zwalczanie ich okazało się nieskuteczne, to sprawmy przynajmniej, by ci, którzy chcą je zażywać – a tacy są zawsze, i nie jest to bynajmniej kwestia ostatniego półwiecza, bo w tym czasie nastąpiło jedynie umasowienie zjawiska – robili to w bezpiecznych, cywilizowanych warunkach. Niech kupują towar w sklepie, nie na ulicy. Niech wiedzą, że to, co zażyją, jest czyste, bez domieszki niewiadomych, być może niebezpiecznych substancji. Niech nie rujnują się na narkotyk, bo krzaczki konopi mogą uprawiać legalnie, we własnym zakresie, choć w ograniczonej prawem ilości. Niech wreszcie nie drżą przed możliwą karą, bo to, co robią, jest dozwolone.

Cały ten typowy zestaw argumentów dyktuje zwykły pragmatyzm. Prezydent Urugwaju, 78-letni José Mujica, który zainicjował zmiany legislacyjne mimo znaczącego braku aprobaty społecznej (63 proc. Urugwajczyków wcale ich sobie nie życzy), mówi, że kieruje się najzwyczajniejszym w świecie poczuciem realizmu. On sam nigdy w życiu nie palił marihuany i robić tego nie zamierza, ale wie, że robią to inni. Liberalizacja jest właśnie dla nich.

Na prowokacyjne, stale w tym kontekście formułowane pytanie: czy lepiej, żeby twoje dziecko, jeśli zechce spróbować narkotyku, bezpiecznie kupiło towar w sklepie, czy też nabyło nie wiadomo co u dilera na ulicy – odpowiedź jest oczywista. Tymczasem nie na tym polega problem, a w każdym razie nie tylko na tym. To, o czym mówią zdeklarowani przeciwnicy łagodzenia rygorów, mieści się w zupełnie innej kategorii, która sprowadza się do innego, prostszego pytania: czy chcesz, by twoje dziecko w ogóle zażywało narkotyki? Jeśli tego nie chcesz, to z pewnością lepiej nie stwarzać sytuacji, w której może ono mieć po temu i okazję, i wymówkę: narkotyki nie szkodzą i są dozwolone. Czy legalizowanie sprzedaży, zezwalanie na domowe uprawy i tym podobne pomysły nie przybliżają momentu, gdy dziecko sięgnie po to, po co sięgać nie powinno?

Zła nie należy oswajać – podkreślają przeciwnicy liberalizacji. Stanowi ona, ich zdaniem, bardzo niedobry sygnał, niewłaściwy wtedy zwłaszcza, gdy skierowany jest do niedoświadczonych młodych ludzi. Ten sygnał bowiem mówi, że to, co jest złe, tak naprawdę wcale złe nie jest. Według przeciwników zmian i w Urugwaju, i w innych krajach liberalizacja jest przejawem braku odpowiedzialności. To igranie z ogniem, niedopuszczalne eksperymentowanie na żywym ciele społeczeństwa.

Ciastka, napoje, mydła

Gdyby jednak spojrzeć na zmiany przez pryzmat scen, jakie rozgrywały się w Montevideo, gdy parlament przez wiele godzin debatował nad legalizacją, czy w Kolorado, gdzie 1 stycznia, w wielce oczekiwaną „zieloną środę" otwarto sklepy sprzedające najrozmaitsze towary zawierające marihuanę: ciastka, cukierki, napoje, a nawet nasączone nią mydła – można by pomyśleć, że nic lepszego w świecie nie mogło się wydarzyć. W stolicy Urugwaju przed parlamentem panował nastrój radosnego święta, w rytm, oczywiście, muzyki reggae, nie bez nuty niepokoju, że parlament może nie sprostać zadaniu.

W Denver przed sklepami od rana stały kolejki, choć ceny, jak przystało na dzień wyjątkowy, też były wyjątkowe – gram marihuany kosztował trzykrotnie więcej niż marihuana lecznicza, przepisywana na receptę (jej sprzedaż dopuszcza 20 stanów USA). Odnotowano, że historycznego pierwszego zakupu dokonał Sean Azzariti, weteran z Iraku, cierpiący na zespół stresu bojowego. Był przeszczęśliwy.

Ale nie to jest najciekawsze. Najciekawsze były relacje, w których radosne nastroje odnotowywano bez słowa zdziwienia czy komentarza, jak gdyby oczekiwanie na legalny narkotyk było rzeczą w pełni normalną. Czy megakolejka po alkohol lub papierosy spotkałaby się z podobnym zrozumieniem? Można w to wątpić – bo papierosy, jak przekonują niektórzy, bardzo szkodliwe w przeciwieństwie do marihuany, są na dobrej drodze do zejścia do podziemia. Może tytoń byłby zdrowszy, gdyby wzbogacać go szczyptą narkotyku?

Żarty na bok – w sferze narkotykowej paradoksów jest wiele, poczynając od sprzeczności podstawowej: nawet jeśli zażywanie narkotyków nie jest ścigane, nie przestaje być przestępstwem. Tak jest nawet w liberalnej Holandii, i trudno to wytłumaczyć inaczej niż głębokim ukłonem pod adresem pragmatyzmu. W wypadku Kolorado sprawa jest o tyle skomplikowana, że w USA amerykańskie władze federalne twardo walczą z narkotykami. Narkotyki w Kolorado można więc legalnie kupić, ale nie wolno ich wywieźć.

Na świecie działa ogromna liczba agencji zajmujących się problemami narkomanii i narkobiznesu – ONZ-owskich, międzynarodowych, krajowych. Analizują sytuację i trendy, formułują oceny i zalecenia. Niełatwo się w tym rozeznać i nie zawsze też wiadomo, co poważnie traktować. Kto na przykład zgadnie, w którym kraju zażywanie marihuany jest najbardziej powszechne? Otóż, według raportu Światowej Organizacji Zdrowia, w 2012 roku na pierwszym miejscu było Palau, mini państewko na Pacyfiku, gdzie marihuanę miało palić aż 24 proc. dorosłych! Tymczasem BBC, które postanowiło dokładniej zbadać tę dziwną sprawę, dowiedziało się, iż danych na temat dorosłych nie ma w ogóle, oparto się więc na ekstrapolacji trendów wśród młodzieży z jedynej na wyspach publicznej szkoły średniej. Trudno to uznać za rzetelne źródło wiedzy.

A czy Włochy mogą być drugie, skoro, jak się wydaje, palma pierwszeństwa powinna raczej przypaść Czechom, gdzie od 2010 roku przepisy pozwalają na więcej niż gdzie indziej? W Czechach wolno mieć przy sobie nie tylko marihuanę, ale nawet małą porcję heroiny, i nie grozi za to najmniejsza kara. Co roku zaś w listopadzie odbywają się w Pradze wielkie targi Cannafest – wymiana doświadczeń, pokaz sprzętu, degustacja przysmaków. I oczywiście wykłady, by każdy się dowiedział, jak pożyteczne są narkotyki.

Na złej drodze

Czy zatem wojnę z narkotykami faktycznie należy uważać za przegraną? Ci, którzy ją prowadzą, z pewnością nie podzielają opinii prezydenta Urugwaju i wielu mu podobnych. Wprost przeciwnie, wydarzenia ostatniego roku stały się mocnym impulsem do zwarcia szeregów i pewnego przeorientowania celów i metod. Międzynarodowe Biuro ds. Kontroli Narkotyków (International Narcotics Control Board – INCB), agenda ONZ z siedzibą w Wiedniu, przypomniała na przykład władzom Urugwaju, że legalizacja marihuany pozostaje w sprzeczności z konwencją narkotykową z 1961 roku, którą Urugwaj podpisał.

Papież Franciszek w czasie wizyty w Brazylii, podczas Światowych Dni Młodzieży, skrytykował – choć żadnego nie wymienił z nazwy – plany tych państw Ameryki Łacińskiej, które rozważają legalizację. Politycy, powiedział, powinni raczej zająć się problemami, które leżą u źródeł narkomanii, i myśleć o tym, by dać ludziom nadzieję.

Na plan pierwszy wysunęła się jednak nowa organizacja Project SAM – Smart Approaches to Marijuana (Mądre Podejście do Marihuany), powstała przed rokiem jako odpowiedź na plany Kolorado i Waszyngtonu. Ma siedzibę w Denver, bo dziś jest to świetny punkt do prowadzenia obserwacji, i skupia wiele prominentnych osób absolutnie przeciwnych pomysłom liberalizacyjnym. W tym gronie jest m.in. Patrick Kennedy, ekskongresmen, syn senatora Teda Kennedy'ego i bratanek prezydenta; David Frum, autor przemówień George'a W. Busha; Kevin Sabet, doradca Białego Domu ds. narkotyków, od czasów Clintona do Obamy, a także naukowcy i lekarze.

Patrick Kennedy, założyciel SAM i jej przewodniczący, dobrze wie, na jakim polu się porusza, sam bowiem był uzależniony – od alkoholu, narkotyków, środków przeciwbólowych. Chce coś zrobić, bo, jak powiedział portalowi The Huffington Post, widzi, że Ameryka weszła na złą drogę. David Frum z kolei zwraca uwagę na ewidentne nonsensy głoszone przez zwolenników liberalizacji. Nie słychać specjalnie głosów, że trzeba palić więcej papierosów, bo tytoń leczy wszelkie niedomagania, jak to jest w wypadku marihuany – zauważa. Ci, którzy piją i palą, mają świadomość, że ryzykują zdrowie. A palaczom marihuany wmawia się, że nic im nie grozi.

Członkowie Project SAM szczególnie mocno podnoszą kwestię, o której zwolennicy liberalizacji nie mówią nigdy i którą najchętniej pewnie pogrzebaliby w niepamięci: szkodliwości marihuany dla zdrowia. Zażywana regularnie i od młodości powoduje uszkodzenie mózgu i trwałe obniżenie ilorazu inteligencji – takie wyniki przyniosły badania prowadzone przez naukowców z amerykańskiego uniwersytetu Duke i King's College of London na 1000-osobowej próbie nowozelandzkiej. U narkomanów iloraz IQ obniżył się średnio o 8 punktów na przestrzeni 25 lat. Inne badania, tym razem ze Szwecji, prowadzą do wniosku, że zażywanie marihuany sześciokrotnie zwiększa ryzyko wystąpienia schizofrenii. „Istnieje hipoteza, że w sprzyjających warunkach marihuana może ją wywołać" – mówi doktor Sharon Levy z SAM, profesor pediatrii na Uniwersytecie Harvarda.

Wśród zwolenników legalizacji  rzadko się trafiają lekarze i policjanci. Zbyt dużo widzą i wiedzą, by dali się przekonać do zalet zażywania. Wręcz przeciwnie. Dr Ian Oliver, emerytowany policjant ze Szkocji, a obecnie doradca ONZ ds. narkotyków, uważa, że legalizacja jest po prostu niedopuszczalna, a to, co się za nią kryje, jest co najmniej wątpliwe. Na łamach szkockiego dziennika „The Herald" pisał niedawno tak: „Mówi się coraz częściej, że międzynarodowa polityka kontrolowania narkotyków poniosła porażkę i że w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem byłoby zalegalizowanie narkotyków. Rozprowadzałyby je licencjonowane placówki, co wyrwałoby handel z rąk przestępców. Wypada ubolewać, że takie stwierdzenia wygłaszają samozwańcze grupy o dobrze brzmiących nazwach, mające własne powody, by popierać legalizację. (...) Podają dane nieścisłe, ale przedstawiają je w sposób, który robi wrażenie. Ludzie więc wierzą w ich prawdziwość. (...) A prawda jest taka, że narkotyki zawsze są niebezpieczne. Nawet te, które sprzedaje się na receptę. Po prostu wszystkie".

W powodzi doniesień z amerykańskiego stanu Kolorado, gdzie w dniu Nowego Roku rozpoczęto legalną sprzedaż marihuany, niemal niezauważona przeszła informacja z Urugwaju, który pierwszy na świecie poszedł na całość, zezwalając obywatelom na wszystko – konsumpcję, sprzedaż i uprawę marihuany.

To przeoczenie mogą tłumaczyć dwa powody. Po pierwsze, Kolorado, ważny stan USA, to w porównaniu z Urugwajem nieomal centrum świata. Po drugie, liberalizacja przepisów, nawet na części terytorium państwa, które w oczach świata uosabia nieprzejednaną walkę z narkotykami i narkobiznesem, to sensacja sama w sobie. Tym bardziej że w ślady Kolorado w najbliższym czasie pójdzie stan Waszyngton. W obu decyzję podjęli mieszkańcy, w głosowaniu przeprowadzonym w listopadzie 2012 roku, przy okazji wyborów prezydenckich.

To, co dzieje się w Urugwaju, ma siłą rzeczy mniejszy ciężar gatunkowy. A jednak ten właśnie kraj, niewielki i położony niemal na antypodach, dla zwolenników poluzowania polityki antynarkotykowej mógłby stać się takim samym wzorem jak w swoim czasie liberalna Holandia.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy