Czy wolno mi mieć – na swój prywatny użytek – przekonania, które są oficjalnie potępiane przez państwo? Czy mam prawo w towarzystwie swoich bliskich mówić, że homoseksualizm to niebezpieczna, zakaźna choroba, nazywać gejów pedałami i brzydzić się nimi? Czy przestępstwem będzie, jeśli w gronie przyjaciół nazwę Romów Cyganami i stwierdzę, że to lenie, oszuści i złodzieje?
Na razie jeszcze za samo posiadanie takich poglądów nikt nie karze. Nie istnieje Policja Myśli, a jeśli nawet podsłuchują mnie tajne służby, to za wygłaszanie poglądów prywatnie w domowym zaciszu zgodnie z prawem nikt nie może mnie ukarać.
Niestety, tylko teoretycznie, bo w praktyce bywa inaczej. Gdyby ktoś nagrał mnie, gdy wygłaszam niepoprawne politycznie opinie, choćby i w pustej, ciemnej piwnicy, gdyby ktoś potem upublicznił takie nagranie, to zaraz zaczęłoby się ujadanie „jedynie słusznych" hejterów i pojawiłyby się żądania, aby usunąć mnie ze wszystkich możliwych stanowisk (niestety, nie jest ich zbyt wiele), zakazać publikowania moich tekstów etc. Hejterom niewiele trzeba. Wystarczyło, że obśmiałem parę tygodni temu religię biegactwa, aby obudzili się internetowi (i nie tylko) paranoicy.
Jednak nieporównanie mocniej niż ja (za ujawnioną publicznie niechęć do biegactwa) oberwał Donald Sterling, właściciel koszykarskiej drużyny Los Angeles Clippers (za wygłoszone za zamkniętymi drzwiami opinie niechętne Murzynom... sorry: Afroamerykanom). Kilka dni temu w internecie pojawiło się nagranie jego prywatnej rozmowy z przyjaciółką, do której Sterling powiedział: „Bardzo mi przeszkadza, że tak się obnosisz ze swoimi kontaktami z czarnymi ludźmi. Musisz to robić? Możesz z nimi spać, możesz robić, cokolwiek zechcesz, ale nie promuj ich i nie zabieraj na moje mecze".
Wielka afera, jaka rozpętała się w USA (słowa właściciela klubu w mało kurtuazyjny sposób skomentował prezydent Barack Obama), byłaby nawet zabawna, gdyby nie skutek nagonki na Sterlinga. Otóż, poprawni politycznie komentatorzy wymusili na NBA zawieszenie właściciela drużyny z Los Angeles i nałożenie na niego monstrualnej kary finansowej. I zapowiadają, że skłonią go do sprzedaży klubu. Mają w tej sprawie doświadczenie, świetnie poradzili sobie z Brendanem Eichem, prezesem Mozilli, którego zmuszono do rezygnacji ze stanowiska, gdy się okazało, że sześć lat temu wpłacił 1000 dolarów na kampanię mającą zapobiec legalizacji małżeństw homoseksualnych w Kalifornii.