Tomasza z przystrzyżonym wąsem kojarzą prawie wszyscy, niewiele powieści nadaje się na przewodnik po mieście tak dobrze jak „Buddenbrookowie", ale czy ktoś pamięta Nicolausa, syna Hansa? Student i wagabunda miotał się od gildii londyńskich po Rzym; czemu nie zabrać by się z poselstwem hrabiego von Thurn do Moskovii?
Tak więc po piernikowym nadbałtyckim gotyku – Kreml. Po wenecjankach i sorbetach – pokutnicy i suszone psie mięso, które zostawia w ustach smak mosiądzu. Rzekłbyś – Bocaccio zabłąkany w świecie Andrieja Rublowa.
Że zgodził się zostać po raz pierwszy – można zrozumieć, wiedząc, że arcybiskup Nowogrodu Wielkiego zaoferował mu dziesięć tysięcy srebrnych talarów za ułożenie tabel, pozwalających obliczać daty Wielkanocy. Ale że, wróciwszy z fortuną, po pięciu latach na dworze Juliusza II – lutnie, śnieżne dekolty, Missa Solemnis z błękitnym dymem kadzideł – znów trafił do Moskwy?
Już w 1508 roku szczyci się tytułem nadwornego lekarza Wasyla III, dla zabicia czasu tłumacząc także traktaty astrologiczne i pochwały łowów na grubego zwierza. Szkicem w obronie unii Kościołów zasłużył sobie na przypis w dziejach literatury staroruskiej i burę ze strony Maksyma Greka, po której skupił się na farmakologii.
Czy kiedyś uda nam się pojąć siłę, która powoduje, że z Kaplicy Sykstyńskiej dobrowolnie trafia się pod niskie sklepienia, gdzie o lepsze walczą sadza i pleśń? Czy na pytanie o wędrówki Nicolausa Bülowa potrafiliby odpowiedzieć Ojcowie Pustyni, którzy w miejsce wina, oliwy i wszystkich radości śródziemnomorskich też wybrali świat sypki, jednorodny i jałowy, tyle że zamiast śniegu postawili na piasek? Czy w tamtą stronę idzie się, żeby odnaleźć siebie, czy żeby otrząsnąć się z nudnego, przeżutego, przeżytego „ja"?