Powiedzmy wprost: organizacje i media prowadzące „politykę narkotykową" działają często jak zakamuflowane lobby pronarkotykowe. Nie wzywają – na razie – do legalizacji np. konopi, ale prowadzą skuteczną pracę nad rozmiękczaniem społecznego oporu wobec narkotyków. Doskonale przygotowane merytorycznie do swojej pracy, świetnie wyszkolone i równie dobrze przez kogoś (aż strach zapytać, przez kogo) finansowane. Działają przemyślnie, uderzając punktowo dokładnie w te instytucje, które narkomanii mogą przeciwdziałać najskuteczniej, i w te, gdzie jest potencjalnie największy rynek odbiorców narkotyków.
Na przykład w wymiar sprawiedliwości. Pewnie nie wszyscy wiedzą, że jedna z organizacji lobby pronarkotykowego prowadzi specjalne kursy dla policjantów i prokuratorów – szkoli ich, aby stosowali przepisy w wersji jak najłagodniejszej dla osób złapanych z narkotykami. To nie żadna tajemnica, działacze tej organizacji chwalą się swymi działaniami w wywiadach. Podobnie jak szczycą się tym, że dostarczają narkomanom strzykawki, aby mogli sobie bez stresu aplikować heroinę i kokainę. Oczywiście pod pretekstem ochrony przed zakażeniem wirusem HIV.
Inny punkt, gdzie uderza lobby pronarkotykowe, to wyższe uczelnie, w szczególności akademiki. Działacze organizują spotkania w domach studenckich i pod pozorem ostrzegania przed skutkiem używania narkotyków informują, jakiego działania można oczekiwać po różnych rodzajach specyfików – i nietrudno domyślić się, jaki skutek może przynieść rozpowszechnianie takich „informacji". Rozdają też broszury z poradami, w jaki sposób uniknąć odpowiedzialności karnej.
Znacznie groźniejsze jest jednak to, że stukają już do drzwi szkół. I podobno zdarza się, że dyrektorzy, nauczyciele i rodzice – zwiedzeni określeniem „polityka narkotykowa", nieświadomi tego, co będzie mówić się ich dzieciom – zgadzają się na organizowanie przez tego typu grupy pogadanek dla licealistów.
Już nie wypada mówić o „walce z narkomanią". Teraz politycznie poprawne jest używanie określenia „polityka narkotykowa". Zwracam uwagę: „polityka narkotykowa", a nie „polityka antynarkotykowa". Ta drobna językowa manipulacja ma złagodzić obawy przed narkomanią i narkomanami. Dalej idący chwyt to unikanie źle się kojarzącego słowa „narkotyki" – zamiast tego lepiej mówić o substancjach psychoaktywnych. Chodzi o to, aby już dziś ludzie przestali uważać zjawisko narkomanii za zło, z którym trzeba walczyć. Jutro – co bardziej odważni mówią o tym otwarcie – „życie na haju" będzie się promować jako styl życia równoprawny z tradycyjnym. W końcu i ty możesz być jak Ramonka Sipowicz...