Wiadomo, że cel w takim przypadku jest zbożny: lęk przed licznym potomstwem to w Polsce plaga społeczna, trzeba więc ludzi przekonywać, że każde kolejne dziecko nie boli. I tak na różnych – politycznych, kościelnych, medialnych – eventach pro life pojawiają się pary małżeńskie, stające przed zadaniem złożenia świadectwa o szczęściu, które daje gromada dzieci w domu. A słuchaczom nie pozostaje wtedy nic innego, jak tylko uwierzyć na słowo.
Tyle że każdy wyidealizowany obraz ma pewną zasadniczą wadę: jest niewiarygodny. Bo przecież to prawda nas wyzwoli – nawet jeśli jest trudna do przyjęcia – a nie fałszywa, choć ładnie brzmiąca, obietnica. I tak też jest z wielodzietnością. Trzeba postawić sprawę wprost: przyjmowanie na świat potomstwa (zwłaszcza licznego) i następnie wychowanie go, to krew, pot i łzy. Jest więc czego się obawiać i żadne wzniosłe zaklęcia tego nie zmienią.
Znamienne, że uczestnicy debat dotyczących fatalnej kondycji demograficznej społeczeństwa polskiego jako jej przyczynę wskazują najczęściej czynniki ekonomiczne. Utarło się już przekonanie, że Polacy nie chcą płodzić dzieci, ponieważ lękają się finansowych skutków, jakie to ze sobą niesie. Państwo polskie zaś rodzicom nie pomaga (odliczenie od podatku czy becikowe to jednak krople w morzu potrzeb), tylko doi ich niemal tak samo jak obywateli, którzy potomstwa nie posiadają. Kółko się zatem zamyka.
I tak na pierwszy rzut oka przychodzi wybierać między brakiem wymiernych korzyści a dosłownie pojętą opłacalnością. Można byłoby więc przyjąć, że gdyby państwo polskie zaczęło finansowo wspierać dzietność, to stałaby się ona czymś opłacalnym. I to nie tylko dla samych rodziców, ale i ogółu społeczeństwa: zastępowalność pokoleń rozwiązałaby przecież sporo kłopotów, które dziś spędzają sen z powiek różnym decydentom. W ten sposób właśnie argumentują rozmaici konserwatywni propagatorzy wartości rodzinnych.
Tyle że dzietność traktowana jest wówczas w kategoriach materialistycznego kultu płodności. Tymczasem mamy tu do czynienia z ewangelicznym wyborem: albo Bóg albo mamona. Jeśli ktoś wybiera pierwszą opcję musi się liczyć z tym, że w jakimś sensie przegra, ale niezależnie od zasobów swojego portfela. Istotą bowiem rodzicielstwa jest oddawanie własnego życia (czyli własnego czasu i własnych sił), a więc umieranie. I tego tak naprawdę lękają się ludzie.