Boris Becker bankrutem. Nie potrafił wygrać meczu z życiem

Boris Becker wyprzedaje tenisowe pamiątki, by spłacić długi. Umiał świetnie serwować i grać woleje, ale nie potrafi wygrać meczu z życiem. Aukcja internetowa też go raczej nie uratuje.

Publikacja: 05.07.2019 17:00

Boris Becker bankrutem. Nie potrafił wygrać meczu z życiem

Foto: BE&W

Kilkanaście dni temu firma Wyles Hardy & Co. wreszcie ogłosiła aukcję, niecierpliwie oczekiwaną zarówno przez wielu kolekcjonerów pamiątek tenisowych, jak i wierzycieli Beckera.

Do kupienia jest ponad 80 przedmiotów, w których, jak w lustrze, można obejrzeć sportową karierę niemieckiego tenisisty. Jest w ofercie złoty pierścień z zielonym oczkiem i napisem „International Tennis Hall of Fame", jaki Becker dostał rok temu podczas turnieju w Monte Carlo (aktualna oferta: 4700 funtów).

Są repliki pucharów ze zwycięskich Wimbledonów i US Open, są medale, srebrne i kryształowe trofea turniejowe, jest porcelanowa waza za sukces w półfinale Pucharu Davisa, także parę prywatnych zegarków marki IWC Schaffhausen, których cena już dochodzi do 4000 funtów.

Są też rzeczy tańsze. Można nabyć koszulki i skarpetki Borisa (na razie nie ma na nie chętnych, cena wywoławcza – 200 funtów, jednak odstrasza) albo używane buty, te ktoś chce kupić za 600 funtów. Jest niemal całe Beckerowe życie na korcie sprowadzone do 82 przedmiotów oznaczonych numerem, krótkim opisem i ceną wywoławczą.

Formalnie został bankrutem w środę 21 czerwca 2017 roku. Brytyjski Trybunał ds. Upadłości i Spółek potwierdził ten status, podając za główną przyczynę fakt, że były tenisista jest winien od października 2015 roku „znaczną", choć nieujawnioną kwotę (potem okazało się, że 3,34 mln funtów) prywatnemu londyńskiemu bankowi Arbuthnot Latham & Co. i nie dostarczył wiarygodnych dowodów, że może w przewidywalnej przyszłości spłacić tę sumę.

Z głową w piasku

Sędzia Christine Derrett ogłaszająca wyrok, nie mogła się powstrzymać, by nie wspomnieć, że sama oglądała Borisa Beckera w akcji na korcie centralnym Wimbledonu (– Co prawdopodobnie ujawnia mój wiek – dodała z angielskim wdziękiem), ale teraz z niejaką przykrością odnosi wrażenie, że widzi człowieka chowającego głowę w piasek.

Skutek jej decyzji był taki, że pozostałe aktywa i majątek Beckera miały zostać sprzedane w celu spłaty wierzycieli. Wyrok oznacza również możliwość przejęcia na poczet długów wszelkich przyszłych zarobków, jakie może mieć były mistrz rakiety (np. jako komentator Wimbledonu).

Sąd w osobie pani Derrett dowiedział się, że Becker proponuje w zamian pożyczkę wziętą pod zastaw wartej ponad 6 mln euro posiadłości na Majorce, którą nabył w latach 90. Oprócz luksusowej willi z licznymi pokojami gościnnymi na 25 hektarach ma tam korty tenisowe, basen, boisko koszykarskie i gaj pomarańczowy.

Ten argument nie miał jednak dużej siły, bo angielski sąd świetnie widział, iż pięć lat wcześniej sąd w stolicy Majorki – Palmie, nakazał sprzedaż nieruchomości Beckera, aby właściciel mógł spłacić dług w wysokości 225 tys. funtów, który miał wobec lokalnej firmy ogrodniczej.

W oddzielnej rozprawie przed innym sądem w Palmie, kolejny wyrok nakazywał wówczas Beckerowi zapłatę 345 tys. funtów miejscowej firmie budowlanej, która zbyt długo czekała na opłacenie faktur za prace stolarskie, elektryczne i hydrauliczne oraz położenie boiska do koszykówki.

Reprezentujący Beckera w Londynie adwokat John Briggs próbował jeszcze dowodzić, iż jego klient nie odniesie korzyści z ogłoszenia upadłości, gdyż taki fakt wpłynie szkodliwie na jego wizerunek zawodowy, lecz sędzia Derrett skomentowała te słowa krótko: – Powinien był o tym pomyśleć dawno temu.

Na to wszystko legendarny tenisista miał już tylko słabo uzasadnione zaprzeczenia w mediach, że „nie jest ani niewypłacalny, ani bankrutujący". Tak mówił np. gazecie „Süddeutsche Zeitung". Nie bardzo mu wierzono.

Mecenas Briggs, zapewne trochę zdesperowany, stwierdził wówczas publicznie: – Mój klient nie jest wyrafinowanym człowiekiem, jeśli chodzi o finanse.

Rzeczywiście, kompetencje Beckera w kwestiach finansowych, także zdolność panowania nad meandrami życia, nie dorównywały jego umiejętnościom na kortach tenisowych.

Urodzony w Wimbledonie

A wejście w wielki sport miał wspaniałe. Było to 7 lipca 1985 roku – finał Wimbledonu, 17-letni rudy chłopak nagle stał się gwiazdą. Nie był rozstawiony, co jego niespodziewanemu zwycięstwu tylko dodawało smaku. Przyczyną uwielbienia widzów był też styl: klasyka serwisu i woleja, dynamiczna gra, pełna akrobatycznych rzutów do piłki przy siatce, świetnie pasująca do nawierzchni trawiastych (tych sprzed lat) i kładzionych w halach. Dla tych, którzy pamiętają tenis drugiej połowy lat 80., tamten tenisista na zawsze pozostanie Borisem „Bum Bum" Beckerem.

Wtedy, w Wimbledonie 1985 roku, pokonał po kolei Hanka Pfistera, Matta Angera, Joakima Nystroema, Tima Mayotte, Henri Leconte'a, Andersa Jarryda w półfinale i Kevina Currena w finale. Został i wciąż jest najmłodszym zwycięzcą Wielkiego Szlema w Londynie. Obronił tytuł w 1986 (pokonując w decydującym meczu Ivana Lendla), w 1989 zwyciężył po raz trzeci, w finale ze Stefanem Edbergiem.

Ciche miasteczko Leimen (jedna z głównych atrakcji – Muzeum Niemieckiej Farmacji) w północnej Badenii-Wirtembergii, niedaleko Heidelbergu, mogło się szczycić, że tam się idol urodził i wychował, choć wcale nie miał tenisowych rodziców. Tata pracował jako architekt. „Rodzice prowadzili swoje życie, ja wiodłem swoje" – napisał o tym krótko w biografii.

Kibice niemieccy mieli powody do zachwytów. Rudy chłopak spełniał ich najśmielsze marzenia. Niemcy nie mieli wcześniej Pucharu Davisa, a w 1988 roku Becker, Carl-Uwe Steeb i Eric Jelen pokonali w hali Scandinavium Szwedów, czyli Matsa Wilandera i Edberga.

Myszka wcale nie szara

Kiedy nowy bohater kortów został rankingowym nr 1 na świecie w sezonie 1991, rozpoczynając rok od zwycięstwa wielkoszlemowego w Australii – był już cztery razy niemieckim sportowcem roku.

Wygrał w sumie 49 turniejów zawodowych, w tym sześć wielkoszlemowych. Z Michaelem Stichem zostali w Barcelonie (1992) deblowymi mistrzami olimpijskimi, choć rzec, że się nie lubili, to stanowczo za mało. Po latach Becker przyznał: – W przerwach między wymianami nie zamieniliśmy nawet słowa.

Jesienią 1993 roku Boris Becker ożenił się z niemiecko-amerykańską aktorką, modelką i projektantką Barbarą Feltus. Ojciec Barbary, po opuszczeniu armii amerykańskiej, został dość znanym fotografem mody, córka dorastała w kręgach bohemy, w otoczeniu takich pisarek jak Erica Jong. Na pewno nie była szarą myszką.

Małżeństwo wyglądało przez parę lat bajkowo: mieszkali w Niemczech i na Florydzie, on sławny, ona, choć niekiedy w europejskiej ojczyźnie matki słyszała, że jest „Basią Capuccino", tworzyła piękne tło i rodziła synów: Eliasa Balthasara i Noaha Gabriela.

Stali się dla wielu rodaków plakatową parą, symbolem nowych, tolerancyjnych, otwartych Niemiec, zwłaszcza gdy z odwagą pozowali nago na okładce magazynu „Stern". .

To były dobre lata Beckera, nawet w biznesie. Barbara miała wprawdzie skłonność do sporych wydatków i jej mąż ponoć musiał niekiedy mówić: – Kochanie, wygrałem Wimbledon trzy razy, nie dziesięć – ale przyszłość wyglądała różowo.

Sponsorzy się garnęli, Boris wyskakiwał z każdej gazety i z każdego telewizora, promując internetową firmę AOL.com albo nutellę. Dbał o to m.in. mentor i menedżer, kuty na cztery nogi były tenisista, potem sprytny polityk i jeszcze sprytniejszy przedsiębiorca, „Karpacki niedźwiedź" Ion Tiriac. Przez pewien czas najbogatszy Rumun.

Romans z miotłą

Urok małżeństwa Borisa i Barbary zniknął bezpowrotnie w 2000 roku, a właściwie kilka miesięcy wcześniej. Becker grał w czerwcu 1999 roku ostatni mecz zawodowy w Londynie. Przegrał w czwartej rundzie Wimbledonu z Patrickiem Rafterem (wcześniej pokonał Milesa MacLagana, Nicolasa Kiefera i Lleytona Hewitta).

Na pewno był wtedy zmęczony tenisem. Często cytowano jego odpowiedź na konferencyjne pytanie, co dała mu kariera. – Mam dwa nowe biodra, metalową płytkę o długości 10 centymetrów w prawej kostce i lekko utykam – odpowiedział.

Dowiedział się po meczu, że Barbara, znalazła się w szpitalu z powodu poważnych problemów zdrowotnych, była wówczas w trzeciej ciąży. Były mistrz Wimbledonu, zanim zaczął się zbierać do powrotu, pocieszył się kilkoma piwami z kolegami, potem poszedł jeszcze do baru modnej restauracji Nobu w budynku hotelu London Metropolitan. Tam spotkał Angelę Ermakovą.

Była pół Rosjanką, pół Algierką, próbowała być modelką, pracowała jako kelnerka. W autobiografii z 2003 roku Becker napisał: – Patrzyła prosto na mnie, wzrokiem myśliwego, wzrokiem, który mówił „Chcę cię!". Pojawiła się znowu, dwa razy przechodziła koło baru. Znów z tym spojrzeniem. Chwilkę potem opuściła swój stolik i poszła w kierunku toalety. Poszedłem za nią... Pięć minut pogawędki, potem w najbliższe ustronne miejsce i do pracy.

To miejsce miało być wedle jednych restauracyjną toaletą, wedle innych schowkiem na szczotki (więc niektóre magazyny pisały o „romansie z miotłą"), ale parę lat później Becker zdementował te opowieści, wspominając o ciemnym miejscu klatki schodowej.

Oficjalnie uznał ojcostwo dzień przed urodzinami córki Anny, czyli 21 marca 2000 roku. Test DNA z lutego 2001 r. wszystko potwierdził (wystarczy spojrzeć ma dziewczynkę i jakiekolwiek testy przestają być potrzebne). Legenda o schowku na szczotki jednak przetrwała. Drewniane półki tego pomieszczenia zostały sprzedane na specjalnej aukcji. Bohater zdarzenia kupił matce Anny apartament w Londynie za 1,2 mln funtów i zobowiązał się płacić na córkę. Siedem lat później Angela Ermakova opublikowała książkę ze szczegółami całej przygody.

Barbara poroniła. O krótkim, lecz brzemiennym w skutki romansie męża dowiedziała się osiem miesięcy po fakcie – z faksu, jaki Ermakova wysłała do Beckera w sprawie pozwu o uznanie ojcostwa. Boris przyznał się do zdrady. Trudne rozmowy, separacja, długi, bardzo kosztowny i bolesny rozwód – rozprawy transmitowała niemiecka telewizja – kosztowały go 25 mln dolarów i luksusową posiadłość na Fisher Island niedaleko Miami plus alimenty na dwóch synów.

We wspomnieniach, chyba szczerze, napisał: „To, co miało być cywilizowanym rozstaniem, zmieniło się we wrzaskliwe starcie. Staliśmy się coraz bardziej agresywni. Rozwód przerodził się w kłótnię o pieniądze. To było – dla nas jako pary i dla mnie osobiście – absolutne Waterloo".

Mniej więcej wtedy, gdy leczył świeże rany po rozwodzie, dostał kolejny cios. Niemiecki sąd uznał w 2002 roku, że Becker uchylał się się od płacenia podatków. Sprawa nie była niespodzianką, pierwsze przeszukanie niemieckiego mieszkania tenisisty związane z podatkami nastąpiło w 1996 roku.

Linia obrony Beckera była dość oryginalna. – Z powodu tego śledztwa od lat nie mogłem dobrze spać, miało to znaczenie, bowiem od tego czasu bywałem niewyspany i nie byłem stanie wygrać turnieju – mówił w czasie rozprawy.

Seria bankructw

Sędzia się nie przejął, stwierdził, że choć były tenisista, jak wielu innych sportowych celebrytów, oficjalnie mieszkał w latach 1991–1993 w Monako, to większość czasu spędzał w Monachium. Prawomocny wyrok brzmiał: dwa lata w zawieszeniu i 1,7 mln euro do zapłacenia. Z grzywną i opłatami wyszło znacznie więcej.

W 2007 roku Boris Becker znów znalazł się w sądzie jako właściciel 60 proc. udziałów w firmie Sportgate, która kilka lat wcześniej zbankrutowała. Wierzyciele – zarządcy upadłego portalu internetowego, żądali 1,5 mln euro, ale sędziowie nakazali zapłacić znacznie mniej, 114 tysięcy.

Sprawa nie znalazła szybkiego końca, spór zaczął żyć własnym życiem i wchodził na wokandy coraz wyższych instancji. Podstawą żądań wierzycieli były bowiem zapamiętane przez nich słowa Beckera w hotelowym barze w Waszyngtonie (wedle niego dawno temu rzucone luźno, „w chwili relaksu"): – Podejmuję się rekompensować straty oraz zapewnić płynność zasilania spółki do kwoty 1,5 mln euro, tak, aby firma mogła wywiązać się ze swoich zobowiązań w dowolnym momencie.

Nie można jednak uznać, że były mistrz rakiety nie starał się godziwie zarabiać. Po zakończeniu kariery próbował wielu rzeczy: komentował i wciąż komentuje tenis, głównie w BBC, zarabiając na nową sławę nieco ekstrawaganckiego, choć fachowego eksperta. Niekiedy wygłaszał też mowy motywacyjne w kręgach biznesu. Gdy było zapotrzebowanie, brał nawet od 20 tys. funtów w górę za wykład.

Był również dealerem samochodowym, nawet profesjonalnym graczem w pokera. Inwestował sporo, zwykle bez powodzenia. Nie udało się z portalem internetowym, nie udało z firmą produkującą zdrową żywność. Klęskę poniósł w Dubaju, gdzie miał stanąć 23-piętrowy budynek biznesowo-konferencyjny o dumnej nazwie Boris Becker Business Tower – pierwszy z wielu, inne mieli firmować Niki Lauda i Michael Schumacher. Nic z tego nie wyszło, deweloper ACI Real Estate zbankrutował.

Pozory bogactwa

Życie prywatne Beckera wydawało się normować, kiedy w 2009 roku ożenił się powtórnie. W St. Moritz poślubił holenderską modelkę Sharlely „Lilly" Kerssenberg. Para dzieliła czas między Londyn i Zurych (wyjazd do Szwajcarii to efekt starć z niemieckim urzędem skarbowym), rok po ślubie doczekała się dziecka, syna o imionach Amadeus Benedict Edley Luis.

Becker wrócił też do wyczynowego tenisa w roli mentora Novaka Djokovicia. To była dość zaskakująca wiadomość, że Serb zatrudnił go w 2013 roku. Djoković był wtedy nr 2 na świecie, ale przeżywał kryzys mentalny i potrzebował porad.

Można uznać, że misja zakończyła się powodzeniem – Serb po paru miesiącach wrócił z Beckerem u boku na pozycję nr 1 na świecie. Partnerstwo dało też wyniki w Wielkim Szlemie – razem zdobyli sześć tytułów, lecz w końcu 2016 roku współpraca nagle się skończyła. Becker wskazywał jako przyczynę niedostateczne zaangażowanie Novaka w treningi i wynikający z tego faktu kolejny spadek formy. Świat tenisa szeptał, że poszło raczej o zbyt silny wpływ innych postaci na poczynania serbskiego tenisisty, szczególnie pewnego hiszpańskiego guru.

Mimo nagłych wzlotów i jeszcze bardziej gwałtownych upadków Boris Becker wciąż miał szacunek u rodaków. W sierpniu 2017 roku Niemiecka Federacja Tenisowa (DTB) zatrudniła go na stanowisku głównego szefa ds. męskiego tenisa. Etat był nowy, powstał jakby z myślą o legendzie. Becker dostał zadanie – miał pomagać młodym zdolnym w rozwoju kariery i opiekować się rozgrywkami o Puchar Davisa.

Stare demony jednak nie opuściły mistrza. Dwa lata temu ogłoszono, że kończy się jego drugie małżeństwo. Para ogłosiła separację, tyle dobrego, że tym razem nie doszło do gorszących scen i publicznej walki. – Rozstanie nastąpiło w zgodzie, nawet w duchu przyjaźni, bo Boris jest kochającym ojcem i mężem, z którym nikt nigdy się nie nudzi – powiedziała życzliwie Lilly Kerssenberg. – Ale rozstaliśmy się po długotrwałym okresie finansowego chaosu – dodała.

Chaos trwał, choć przyznać trzeba, że nawet po sądowym ogłoszeniu, że Becker jest bankrutem – „Bum Bum" trzymał się pozorów bogactwa z godnym podziwu uporem. Przeniósł się z posiadłości w Wimbledonie do wartego prawie 5 mln funtów nowoczesnego apartamentu nad Tamizą. Za dwa piętra, trzy sypialnie, balkony na słoneczną stronę, widok na rzekę i efektowną linię wieżowców płaci się tam około 10 tys. funtów miesięcznie.

Po mieście jeździł mercedesem serii E, wprawdzie używanym, ale wciąż wycenianym na jakieś 60 tys. funtów. Tak jak inni mieszkańcy luksusowego bloku miał do dyspozycji kort tenisowy, salę gimnastyczną i łaźnię parową.

Wierzyciele jednak nadal atakowali, jeszcze w 2018 roku były partner biznesowy Beckera Hans-Dieter Cleven zażądał zwrotu ponad 30 mln funtów, ale ta sprawa, założona w szwajcarskim sądzie, zakończyła się oddaleniem wniosku.

Niezdarne fałszerstwo

Jeszcze jeden, trochę tragiczny, trochę komiczny zwrot w tej opowieści nastąpił rok temu, gdy Becker, uciekając od długów, przedstawił światu paszport dyplomatyczny Republiki Środkowoafrykańskiej. Ze słów legendy tenisa wynikało, że został (bez pobierania pensji) attaché biednego afrykańskiego kraju do spraw sportowych, kulturalnych i humanitarnych w Unii Europejskiej. Tak to przedstawił sądowi w Londynie, dodając, że jako dyplomata jest chroniony stosownym immunitetem.

Zgodnie z art. 31 konwencji wiedeńskiej o stosunkach dyplomatycznych adwokaci byłego mistrza dowodzili, że nie można ścigać Beckera za długi. Rząd brytyjski musiałby złożyć wniosek o uchylenie immunitetu i tylko prezydent Republiki Środkowoafrykańskiej Faustin-Archange Touadéra mógłby immunitet uchylić. Afrykańscy urzędnicy nie potwierdzili jednak, że coś wiedzą o nowej funkcji Beckera. Minister spraw zagranicznych Republiki Środkowoafrykańskiej Charles Armel Doubane ogłosił, że paszport był „niezdarnym fałszerstwem". Numery seryjne wskazywały, że pochodzi z partii skradzionych dokumentów. I w ten sposób ta, tyle smutna, co śmieszna i desperacka próba ochrony resztek majątku, też się nie udała.

Stało się jasne, że ktoś, kto zarobił na samej grze w tenisa ponad 25 mln dolarów, kogo majątek wyceniano w latach tłustych na ponad 100 mln funtów, kto latami wydawał krocie na ekstrawagancki styl życia, sportowe auta i drogie dzieła sztuki padnie pod ciężarem potężnych długów.

Pierwsza informacja o aukcji pamiątek sportowych Beckera pojawiła się w grudniu 2018 roku. Choć termin był wyznaczony, w ostatniej chwili ją odwołano, ponoć legendarny tenisista miał raz jeszcze nadzieję na jakiś nagły uśmiech losu albo szykował nową prawną sztuczkę.

Uśmiechu nie było, od kilku dni wszystko wiadomo, każdy może zobaczyć, na ile świat wycenia tenisowe pamiątki Beckera, 82 przedmioty wystawione na sprzedaż. Każdy może jakąś cząstkę tego sukcesu kupić. Aukcja kończy się 11 lipca 2019 roku o 13.00 czasu brytyjskiego. Co będzie dalej, tego nie wie chyba sam „Bum Bum" Boris.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał