W cieniu Boko Haram

Niedawne uprowadzenie kilkuset dzieci przez islamistów wstrząsnęło światem. Ale Nigeria czeka na pokój już  od kilkudziesięciu lat.

Publikacja: 19.07.2014 04:24

Nagranie z września 2013 roku. Abubakar Shekau (w środku), nowy przywódca Boko Haram, ma powód do dr

Nagranie z września 2013 roku. Abubakar Shekau (w środku), nowy przywódca Boko Haram, ma powód do drwin: światowe agencje właśnie ogłosiły, że zginął

Foto: AFP

Red

Atak przyszedł nagle. Bandyci Boko Haram otoczyli miasteczko Chibok nocą z 14 na 15 kwietnia. Ich głównym celem był internat żeńskiego gimnazjum, w którym przebywały dziewczynki z okolicznych szkół zdające egzaminy końcowe. Napastnicy zabili 16 osób personelu, zniszczyli szkołę oraz wszystkie budynki użyteczności publicznej i porwali uczennice. Niektórym udało się w zamieszaniu uciec, ale 276 dziewczynek zostało uprowadzonych.

Minął niemal tydzień, zanim tę tragedię dostrzegły lokalne media. Początkowo dużo więcej zainteresowania dziennikarzy i władz wzbudził zamach na dworcu autobusowym na przedmieściach Abudży, stolicy Nigerii, gdzie tego samego dnia zginęło około 90 osób. Dopiero demonstracja rodziców porwanych uczennic protestujących przeciwko bezczynności władz przebiła się do mediów społecznościowych. Akcja „oddajcie nam nasze dziewczynki" uzyskała w ciągu kilku dni 2,3 miliona tweetów, w tym wielu osobistości, takich jak żona prezydenta Obamy.

Oburzenie wywołane napadem na Chibok przydało samej Boko Haram więcej rozgłosu niż uprzednie pięć lat prowadzonych przez nią akcji terrorystycznych. Do tego bowiem momentu większa część opinii międzynarodowej traktowała je jako jeszcze jeden brutalny epizod w, naznaczonej krwią tysięcy ofiar, historii państwa nigeryjskiego.

Czterdziestoletnia ?wojna domowa

Od uzyskania niepodległości w październiku 1960 roku Nigeria zaznała zaledwie pięć lat demokratycznych władz cywilnych. Następne 33 lata to okres rządów dyktatur wojskowych, przeplatanych dwoma krótkimi cywilnymi intermediami, zakończonymi kolejnym zamachem stanu.

Już pierwszy zamach, w styczniu 1966 roku, i przeprowadzony pół roku później kontrzamach wywołały falę mordów, która ogarnęła większość miast nigeryjskich. Ich ofiarą padli głównie przedstawiciele ludu Igbo, do którego należał generał Aguiyi-Ironsi, pierwszy wojskowy władca Nigerii. Jedną z konsekwencji tego była secesja Regionu Wschodniego, znanego odtąd jako Republika Biafry. W trwającej ponad dwa lata wojnie pomiędzy siłami nigeryjskimi a biafrańskimi zginęły prawdopodobnie (bo dokładne liczby nie są znane) ponad 2 miliony Igbo, głównie cywilów.

Światowa opinia publiczna zwróciła uwagę na tę tragedię dopiero po spektakularnym geście Johna Lennona, który zwrócił nadane mu odznaczenie (MBE) w proteście przeciwko popieraniu przez Wielką Brytanię działań strony nigeryjskiej.

Susze, kryzys i pożary

Kolejnym ogniskiem zapalnym stała się położona na samym południu kraju delta Nigru. Z tych terenów władze zaczęły wysiedlać pod przymusem miejscową ludność, aby potem sprzedawać je zachodnim firmom naftowym za setki milionów dolarów. Na początku lat 90. bunt zamieszkujących deltę grup etnicznych przerodził się w regularną wojnę partyzancką. Atakowano instalacje zachodnich firm, takich jak Shell i Chevron, oraz porywano, głównie dla okupu, ich personel. Koncerny naftowe najęły „ochroniarzy", którzy przy współudziale oddziałów armii nigeryjskiej rozpoczęli kampanię terroru przeciwko miejscowej ludności. To tylko zradykalizowało działaczy walczących o odszkodowania. I w tym wypadku dopiero udział w protestach celebryty, jakim był wywodzący się z ludu Ogoni pisarz Ken Saro-Wiwa, doprowadził do dostrzeżenia problemu przez społeczność międzynarodową. Ówczesny dyktator Nigerii, skorumpowany i amoralny generał Sani Abacha, „rozwiązał problem" w sposób typowy dla tamtejszej soldateski: Saro-Wiwa na podstawie absurdalnych, sfabrykowanych zarzutów został postawiony przed wojskowym trybunałem specjalnym i stracony, mimo fali międzynarodowych protestów.

Na szczęście dla Nigerii Abacha wkrótce potem umarł. Jego śmierć rozpoczęła proces demokratyzacji, zakończony wyborami prezydenckimi w 1999 roku, w których zwyciężył Olusegun Obasanjo. Był to zwrotny moment w historii Nigerii. Po latach rządów wojskowych dyktatorów z północy władzę objął co prawda były wojskowy, ale reprezentujący południe kraju.

Podział Nigerii na muzułmańską północ, zdominowaną przez ludy Hausa, Fulbe i Kanuri, oraz chrześcijańskie południe, zamieszkane głownie przez Igbo, Joruba oraz ludy delty Nigru, postrzegany jest zwykle jako główna przyczyna targających tym krajem konfliktów. Wielu widzi w Nigerii sztuczny zlepek, stworzony w 1914 roku przez brytyjskich kolonizatorów. To prawda, że przed podbojami kolonialnymi na tych obszarach istniały odrębne państwowości, często o historii sięgającej dziesiątek – jak fulbejski emirat Sokoto, czy nawet setek lat – jak Nri, królestwo Igbo oraz królestwa Jorubów: Oyo i Benin.

Obwinianie kolonizatorów o stworzenie „sztucznych", wieloetnicznych państw nie uwzględnia jednak tego, że kontynent afrykański od niepamiętnych czasów zasiedlała prawdziwa mozaika ludnościowa. Jej podstawą była ekonomiczna specjalizacja poszczególnych ludów, które wymieniały się tworzonymi przez siebie produktami i usługami. Przykładem pierwszego może być symbioza pasterskich Fulbejów z rolnikami Hausa, a drugiego handel i usługi finansowe będące domeną Igbo. Stąd skupiska chrześcijańskich Igbo rozrzucone po muzułmańskiej północy Nigerii.

Na naruszenie tej symbiozy i wybuch etniczno-religijnych konfliktów w drugiej połowie lat 90. złożyły się też, obok niekompetentnych rządów wojskowych, czynniki ekonomiczne i klimatyczne. Tym drugim było postępujące wysychanie zbiorników wodnych i pastwisk w pasie Sahelu, co spowodowało ubożenie przede wszystkim pasterskich ludów północy. Jednocześnie szybko rosnące wydobycie ropy spotęgowało ekonomiczną dominację południa kraju.

Nie przypadkiem przejście władzy z rąk Abachy (etnicznego Kanuri) w ręce Obasanjo (Joruba) zbiegło się z falą krwawych zamieszek na północy Nigerii. Bandy muzułmanów zaatakowały kościoły i biznesy prowadzone przez chrześcijan, paliły i niszczyły zabudowania, często wraz ze znajdującymi się w nich osobami. Tam, gdzie chrześcijanie tworzyli zwarte grupy, brali odwet. Dochodziło do regularnych, wielodniowych walk. Opisywanie ich w kategoriach konfliktu religijnego, w czym lubowali się „znawcy", szczególnie ci, którzy nigdy w Nigerii nie byli, było kolejnym uproszczeniem.

Prawdziwym czynnikiem zapalnym okazały się reformy gospodarcze: począwszy od 1986 roku Nigeria zaczęła bowiem wprowadzać, pod naciskiem Międzynarodowego Funduszu Walutowego, istotne reformy ekonomiczne. Prywatyzacja szczególnie dotknęła zakłady tekstylne na północy kraju, tym bardziej że Nigerię zalały jednocześnie tanie tekstylia z Azji. W ciągu następnych kilku lat zbankrutowała większość nigeryjskich zakładów. To zaś powoduje upadek upraw bawełny. Setki tysięcy ludzi straciły pracę. Muzułmańską północ Nigerii ogarnęło głębokie załamanie ekonomiczne: 71,5 procent tamtejszej ludności znalazło się w stanie absolutnego ubóstwa. W tym samym okresie na chrześcijańskim południu Nigerii jej biznesowe centrum, Lagos, gwałtownie się bogaci.

Islam jako ideologia

Narzucenie konfliktowi ekonomicznemu narracji religijnej to w dużej mierze „zasługa" polityków, autorytetów religijnych i ideologów tworzących organizacje społeczno-kulturalne, takie jak np. skupiająca starszyznę etniczną Northern Elders Forum czy Arewa Consultative Forum (ACF). Krzewią oni pogląd, że najlepszym remedium na liczne problemy społeczne, jakie nieuchronnie przynosi powszechne zubożenie, jest powrót do ścisłego przestrzegania przykazań islamu. W 1999 roku gubernator stanu Zamfra ustanawia, jako obowiązujące, prawo islamu, szariat. Za jego przykładem wprowadza je kolejnych 11 nigeryjskich stanów.

Szybko się jednak okazuje, że samo ustanowienie szariatu niczego nie zmienia. Wręcz przeciwnie; obdarzeni godnościami i płynącymi stąd profitami imamowie zasilają lokalną elitę władzy i pieniądza. Powoduje to dalszą radykalizację ubogiej młodzieży muzułmańskiej, która tworzy własne organizacje. Jedną z nich jest założona w 2002 roku Jama'atu Ahlis Sunna Lidda'awati Wal-Jihad (w wolnym tłumaczeniu: Stowarzyszenie Tradycjonalistów dla Nawracania i Świętej Walki), na której czele staje Mohamed Yusuf.

Z jego inicjatywy powstaje w stolicy stanu Borno, Maiduguri, religijny kompleks złożony z meczetu i szkoły religijnej. Szkoła ta zaczyna rekrutować uczniów, głównie z najbiedniejszych grup społecznych, i to nie tylko z Nigerii, ale i sąsiadujących z nią krajów. Od nauczania islamskiego Jama'atu przechodzi do kwestionowania państwowej, świeckiej edukacji, wreszcie do czynnego jej zwalczania. To zaś się staje źródłem przydomka Boko Haram, jaki nadała organizacji miejscowa ludność. Nazwa Boko Haram, będąca zbitką słów z dwóch różnych języków (yaren hausa i arabskiego), tłumaczona jest zwykle, choć nieprecyzyjnie, jako hasło „Zachodnia edukacja jest grzechem".

Niespodziewany wybuch latem 2009 roku krwawych starć pomiędzy tą organizacją a władzami nigeryjskimi wywołał drobny na pozór incydent – zatrzymanie przez policję jej członków jadących na motocyklach bez kasków. W wyniku sprzeczki policjanci zastrzelili kilku jadących. Ich towarzysze w odwecie zaatakowali posterunek policji. Władze rzuciły do akcji regularne jednostki wojskowe, które rozpoczęły „oczyszczanie" Maiduguri z członków organizacji. Następnie przystąpiły one do szturmu na ufortyfikowany kompleks szkolno-religijny Jama'atu. W trakcie tej operacji większość obrońców zginęła na miejscu. Mohamed Yusuf został ujęty żywy. Tego samego dnia został jednak zastrzelony, ponoć podczas próby ucieczki.

Zawodna taktyka? spalonej ziemi

Działania interwencyjne miały, w intencji władz, doprowadzić do całkowitej likwidacji Boko Haram. Nie tylko zabito setki jej członków, ale też spalono ich domostwa, a zbudowany przez Yusufa kompleks szkolny zrównano buldożerami z ziemią. Minęło jednak kilka miesięcy i Boko Haram znowu dała znać o sobie serią ataków na posterunki policyjne, szkoły i kościoły. Na jej czele stanął Abubakar Shekau, etniczny Kanuri, były zastępca Yusufa. Z czasem skala i zasięg tych ataków oraz liczba ich ofiar rosły. Przyjmuje się, że między 2009 a 2013 rokiem w rezultacie działalności islamistów straciło życie około 10 tysięcy osób.

Wysiłki policji i wojska nigeryjskiego w zwalczaniu terroru Boko Haram okazały się wyjątkowo nieskuteczne. Rządzący Nigerią od połowy 2010 roku prezydent Goodluck Jonathan ogłasza 14 maja 2013 r. stan nadzwyczajny w trzech północno-zachodnich stanach: Borno, Yobe i Adamawa. W ciągu następnych 12 miesięcy ginie tam trzykrotnie więcej osób niż w roku poprzedzającym jego wprowadzenie. Pojawiają się w internecie nagrania, w których Shekau zapowiada dżihad, świętą wojnę i bezpardonową walkę z „zachodnim zepsuciem moralnym". Do tego ostatniego zalicza naukę dziewcząt, które – według islamistów – powinny siedzieć w domu, rodzić dzieci i usługiwać mężczyźnie.

Rozzuchwaleni bezczynnością władz bojówkarze dokonują zbiorowych egzekucji „niewiernych" i porywają dzieci w celu islamskiej „reedukacji". Jak wygląda owo „nawrócenie na islam", opisuje porwana 19-letnia chrześcijanka o imieniu Hajja. „Powiedziano mi, że muszę zostać muzułmanką, ale ja ciągle odmawiałam, wtedy mnie bito". Wreszcie postanowiono się jej pozbyć. „Już mieli mi poderżnąć gardło, gdy ten, który miał to zrobić, ubłagał mnie, bym ratowała życie. Założono mi kaptur i kazano czytać wersety z Koranu". Po wielomiesięcznej niewoli Hajji udało się uciec. Nie wszyscy porwani mają tyle szczęścia. Na trasie wycofywania się Boko Haram z Chibok znaleziono 30 maja dwie skatowane, umierające dziewczynki przywiązane do drzewa. Cztery inne, które islamiści uznali za krnąbrne, zostały zabite i pochowane w pobliżu.

Optymiści sądzą, że oburzenie wywołane tragedią w Chibok może poważnie ograniczyć społeczne zaplecze Boko Haram. To zaś ma zmniejszyć napływ młodych ochotników w szeregi islamistycznych grup bojowych i pozbawić je cichego wsparcia ze strony części Nigeryjczyków.

Zabijajcie chrześcijan!

Tego typu opinie wskazują na kompletny brak znajomości taktyki i celów islamistów, którzy medialne nagłośnienie ich okrucieństwa uważają za najlepszą propagandę. Celem Boko Haram nie jest pozyskanie „serc i umysłów" większości społeczeństwa, oni swe przesłanie adresują do relatywnie niewielkiej grupy swych wyznawców i popleczników, a resztę społeczeństwa chcą zastraszyć terrorem i zmusić do poddania się ich władzy.

Nikt nie oczekuje, że zdemoralizowana i skrajnie nieudolna w swych działaniach armia nigeryjska sama sobie z nimi poradzi. Nigeryjscy oficerowie twierdzą, że brak im pieniędzy i odpowiedniego sprzętu do walki. Żołnierze zaś uskarżają się, że nie dostają żołdu, który kradną oficerowie, zmuszając ich do rabowania miejscowej ludności. Prawdą jest, że obecni, cywilni przywódcy Nigerii wolą mieć słabą armię.

Prezydentowi Jonathanowi udało się przekonać opinię międzynarodową, że nigeryjscy islamiści stanowią część siatki Al-Kaidy. Pomaga mu w tym walnie sam Shekau swoimi nagrywanymi na wideo apelami, w których, wzorem Osamy bin Ladena, namawia do światowego dżihadu. W ostatnim, jaki pojawił się w internecie 14 lipca, widać go, żywo gestykulującego, na tle grupy uzbrojonych żołnierzy i trzech wyposażonych w działka oraz karabiny maszynowe nowoczesnych transporterów opancerzonych. „Zabijaj, zabijaj chrześcijan" – krzyczy Shekau łamaną angielszczyzną i zapowiada, że porwane dziewczynki uwolni tylko na wymianę, za pojmanych przez władze nigeryjskie bojowców Boko Haram.

To kolejny dowód, że cele tej organizacji są lokalnie nigeryjskie. Świadome tego kraje ościenne wykazują wyjątkowo mało zapału do angażowania się w krucjatę przeciwko Jama'atu. Dużo groźniejsze dla niej może być wsparcie władz przez Stany Zjednoczone i niektórych ich sojuszników. Na amerykańskich polityków hasło „Al-Kaida" działa bowiem jak płachta na byka.

Jest też, może nawet istotniejszy, powód tego zaangażowania. Stabilność Nigerii, będącej znaczącym światowym producentem ropy naftowej, leży w strategicznym interesie USA. W kwietniu tego roku, po przyjęciu zaktualizowanej podstawy liczenia nigeryjskiego PKB, okazało się, że wynosi on 510 miliardów dolarów amerykańskich, co nie tylko czyni gospodarkę tego kraju największą w Afryce, ale też stawia ją na 26. miejscu w świecie. Dynamicznie rozwijający się rynek nigeryjski przyciąga teraz rzesze zagranicznych inwestorów. Jest wśród nich, jak wiadomo, również Jan Kulczyk.

Rozwijającą się na północy kraju rebelię Boko Haram zarówno władze nigeryjskie, jak i zagraniczni inwestorzy traktowali dotychczas jako przejściowy  fenomen. Uznawano, że dopóki terroryści pozostawiają w spokoju samo południe, gdzie skoncentrowane są interesy cudzoziemców, ci ostatni nie mają się czego obawiać. Ta swoista „czerwona linia" została spektakularnie przekroczona 25 czerwca, gdy wysłanej przez Boko Haram kobiecie-samobójcy udało się z powodzeniem zdetonować ładunek wybuchowy w pobliżu zbiorników z gazem w porcie Lagos.

A co będzie z porwanymi? W jednym z przekazanych dziennikarzom nagrań wideo przywódca Boko Haram nazwał porwane dziewczęta łupem wojennym i zapowiedział, że sprzeda je w niewolę jako „żony" bądź robotnice. Wszystkie dziewczynki przeszły na islam, a ten pozwala poślubić nawet 9-latki, oświadczył Abubakar Shekau. Warto pamiętać, że na znacznych obszarach Afryki młode kobiety są istotnym dobrem wymiennym, przy pomocy którego zawierane są ważne transakcje czy porozumienia. W pasie afrykańskiego Sahelu, gdzie działa Boko Haram, niewolnictwo jest jeszcze szeroko praktykowane. Cena młodej niewolnicy na północy Nigerii wynosi 2000 naira, czyli 12,50 dolara. A za to można już kupić niezły zapas amunicji do kałasznikowa.

Autor jest publicystą, afrykanistą i dyplomatą, w latach 70. był również dziennikarzem muzycznym. Zaangażowany w działalność opozycji demokratycznej w Polsce, w latach 1982–1989 przebywał na emigracji w Londynie, gdzie współtworzył struktury zagraniczne „Solidarności", był też działaczem antykomunistycznego skrzydła PPS. W latach 2002–2010 prowadził zajęcia ze studiów kulturowych i afrykanistyki w Collegium Civitas w Warszawie. Wykładał m.in. w Trinity College, na uniwersytetach w Yale, Harvardzie i w Aarhus

Atak przyszedł nagle. Bandyci Boko Haram otoczyli miasteczko Chibok nocą z 14 na 15 kwietnia. Ich głównym celem był internat żeńskiego gimnazjum, w którym przebywały dziewczynki z okolicznych szkół zdające egzaminy końcowe. Napastnicy zabili 16 osób personelu, zniszczyli szkołę oraz wszystkie budynki użyteczności publicznej i porwali uczennice. Niektórym udało się w zamieszaniu uciec, ale 276 dziewczynek zostało uprowadzonych.

Minął niemal tydzień, zanim tę tragedię dostrzegły lokalne media. Początkowo dużo więcej zainteresowania dziennikarzy i władz wzbudził zamach na dworcu autobusowym na przedmieściach Abudży, stolicy Nigerii, gdzie tego samego dnia zginęło około 90 osób. Dopiero demonstracja rodziców porwanych uczennic protestujących przeciwko bezczynności władz przebiła się do mediów społecznościowych. Akcja „oddajcie nam nasze dziewczynki" uzyskała w ciągu kilku dni 2,3 miliona tweetów, w tym wielu osobistości, takich jak żona prezydenta Obamy.

Oburzenie wywołane napadem na Chibok przydało samej Boko Haram więcej rozgłosu niż uprzednie pięć lat prowadzonych przez nią akcji terrorystycznych. Do tego bowiem momentu większa część opinii międzynarodowej traktowała je jako jeszcze jeden brutalny epizod w, naznaczonej krwią tysięcy ofiar, historii państwa nigeryjskiego.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy