Atak przyszedł nagle. Bandyci Boko Haram otoczyli miasteczko Chibok nocą z 14 na 15 kwietnia. Ich głównym celem był internat żeńskiego gimnazjum, w którym przebywały dziewczynki z okolicznych szkół zdające egzaminy końcowe. Napastnicy zabili 16 osób personelu, zniszczyli szkołę oraz wszystkie budynki użyteczności publicznej i porwali uczennice. Niektórym udało się w zamieszaniu uciec, ale 276 dziewczynek zostało uprowadzonych.
Minął niemal tydzień, zanim tę tragedię dostrzegły lokalne media. Początkowo dużo więcej zainteresowania dziennikarzy i władz wzbudził zamach na dworcu autobusowym na przedmieściach Abudży, stolicy Nigerii, gdzie tego samego dnia zginęło około 90 osób. Dopiero demonstracja rodziców porwanych uczennic protestujących przeciwko bezczynności władz przebiła się do mediów społecznościowych. Akcja „oddajcie nam nasze dziewczynki" uzyskała w ciągu kilku dni 2,3 miliona tweetów, w tym wielu osobistości, takich jak żona prezydenta Obamy.
Oburzenie wywołane napadem na Chibok przydało samej Boko Haram więcej rozgłosu niż uprzednie pięć lat prowadzonych przez nią akcji terrorystycznych. Do tego bowiem momentu większa część opinii międzynarodowej traktowała je jako jeszcze jeden brutalny epizod w, naznaczonej krwią tysięcy ofiar, historii państwa nigeryjskiego.
Czterdziestoletnia ?wojna domowa
Od uzyskania niepodległości w październiku 1960 roku Nigeria zaznała zaledwie pięć lat demokratycznych władz cywilnych. Następne 33 lata to okres rządów dyktatur wojskowych, przeplatanych dwoma krótkimi cywilnymi intermediami, zakończonymi kolejnym zamachem stanu.
Już pierwszy zamach, w styczniu 1966 roku, i przeprowadzony pół roku później kontrzamach wywołały falę mordów, która ogarnęła większość miast nigeryjskich. Ich ofiarą padli głównie przedstawiciele ludu Igbo, do którego należał generał Aguiyi-Ironsi, pierwszy wojskowy władca Nigerii. Jedną z konsekwencji tego była secesja Regionu Wschodniego, znanego odtąd jako Republika Biafry. W trwającej ponad dwa lata wojnie pomiędzy siłami nigeryjskimi a biafrańskimi zginęły prawdopodobnie (bo dokładne liczby nie są znane) ponad 2 miliony Igbo, głównie cywilów.
Światowa opinia publiczna zwróciła uwagę na tę tragedię dopiero po spektakularnym geście Johna Lennona, który zwrócił nadane mu odznaczenie (MBE) w proteście przeciwko popieraniu przez Wielką Brytanię działań strony nigeryjskiej.
Susze, kryzys i pożary
Kolejnym ogniskiem zapalnym stała się położona na samym południu kraju delta Nigru. Z tych terenów władze zaczęły wysiedlać pod przymusem miejscową ludność, aby potem sprzedawać je zachodnim firmom naftowym za setki milionów dolarów. Na początku lat 90. bunt zamieszkujących deltę grup etnicznych przerodził się w regularną wojnę partyzancką. Atakowano instalacje zachodnich firm, takich jak Shell i Chevron, oraz porywano, głównie dla okupu, ich personel. Koncerny naftowe najęły „ochroniarzy", którzy przy współudziale oddziałów armii nigeryjskiej rozpoczęli kampanię terroru przeciwko miejscowej ludności. To tylko zradykalizowało działaczy walczących o odszkodowania. I w tym wypadku dopiero udział w protestach celebryty, jakim był wywodzący się z ludu Ogoni pisarz Ken Saro-Wiwa, doprowadził do dostrzeżenia problemu przez społeczność międzynarodową. Ówczesny dyktator Nigerii, skorumpowany i amoralny generał Sani Abacha, „rozwiązał problem" w sposób typowy dla tamtejszej soldateski: Saro-Wiwa na podstawie absurdalnych, sfabrykowanych zarzutów został postawiony przed wojskowym trybunałem specjalnym i stracony, mimo fali międzynarodowych protestów.