Pomysł, by napisać historię męskiego przyrodzenia, z natury rzeczy może się wydawać brawurowy. Jednakże książka brytyjskiego dziennikarza już od pierwszych stron okazuje się czymś więcej niż błahą wakacyjną rozrywką. To erudycyjna wyprawa w głąb – choć może raczej należałoby napisać: wzdłuż (i wszerz) – specyficznego doświadczenia, jakim w historii ludzkości jest stosunek rozmaitych cywilizacji do jednej z najbardziej zagadkowych części męskiego ciała.
Dla starożytnych męskie genitalia były tak ważne, że traktowano je jako podstawę kodeksu cywilnego. Mężczyźni łapali się za krocze i przysięgali na to, co trzymali. „Ojcze Męskich Organów, bądź świadkiem mojej przysięgi" – recytowali Arabowie. Rzymianie trzymali się za jądra, natomiast Hebrajczycy posunęli się jeszcze dalej: mężczyzna składał przysięgę, trzymając genitalia tego, komu przysięgał. Nastręczyli w ten sposób problemów tłumaczom Starego Testamentu, którzy w innych realiach kulturowych musieli unikać budzących złe skojarzenia dosłowności. „Połóż mi twą rękę pod biodro, bo chcę, żebyś mi przysiągł na Pana, Boga nieba i ziemi, że nie weźmiesz dla mego syna Izaaka żony spośród kobiet Kanaanu", czytamy np. w Biblii Tysiąclecia (Rdz 24, 2; Poznań, Pallottinum, 2003). Współczesny czytelnik może też mieć kłopot z realistycznym wyobrażeniem sobie podobnej sceny z Pierwszej Księgi Kronik: „Wszyscy książęta i bohaterowie a nawet synowie króla Dawida poddali się królowi Salomonowi" (1 Krn 29, 24).
Wielosłowie
Hickman przytacza dosłownie setki przykładów najrozmaitszych określeń związanych z męskim organem i jego czynnościami. Na przykład we współczesnej i dawnej angielszczyźnie istnieje ponad dwieście slangowych określeń stosunku seksualnego (wśród nich słowo „fuck", które znał już Szekspir, ale nigdy go nie użył). „Wen der puc sztejt, ligt der sechel indererd", głosi przysłowie w jidysz („Kiedy kutas staje, rozum chowa się pod ziemię"). Ta prawda jest znana od wieków. Religioznawcy łączą z nią początki wierzeń religijnych, filozofowie upatrują w niej zaczątków tragedii. Według Sofoklesa posiadać penisa to „być przykutym łańcuchem do szaleńca". Wiedzą coś o tym kobiety, nie tylko feministki. „Nigdy nie spotykasz się tylko z mężczyzną – pisała jedna z nich. – Zawsze jest ich dwóch: on i jego członek". Nie można zaprzeczyć – przyznaje autor książki – że pod pewnymi względami posiadanie penisa ogranicza mężczyznom widzenie świata. „Od dzieciństwa przecież uważają swój członek za centrum rozrywki zarówno dla siebie, jak i dla innych, za lampę Aladyna, która, kiedy ją potrzeć, spełnia wszystkie życzenia (a przynajmniej tego by pragnęli)".
Większość dyskusji dotyczących penisów dotyczy ich rozmiarów i wydolności. Brytyjski pisarz udowadnia, że nie jest to specyfika naszych czasów. W europejskim kręgu kulturowym wyjątek stanowili starożytni Grecy, którzy nie przejmowali się rozmiarami – wręcz kierowali się zasadą, że to małe jest piękne (mogło to jednak mieć związek z poślednią rolą, jaką w demokracji ateńskiej odgrywały kobiety – ich nikt nie pytał o zdanie). Od tamtej pory penis, a raczej jego rozmiar, okazał się prawdziwym „brzemieniem białego człowieka". Hickman przytacza wyniki wielu badań i sondaży, w tym także całkiem współczesnych. Wynika z nich niezbicie, że biali mężczyźni mają fioła na punkcie statystyki fallicznej i na ogół odczuwają dyskomfort na myśl o gabarytach, jakimi ich zdaniem natura obdarzyła czarnoskórych.
Jak jest naprawdę, trudno powiedzieć, ponieważ metodologia w tym wypadku zawodzi. Słynny raport Kinseya opierał się np. na samodzielnych pomiarach uczestników badań. Poza tym trudno o wiarygodną średnią, gdy znane są nieliczne(?) wyjątki w postaci posiadaczy narządów o rozmiarach umożliwiających np. grę na pianinie (popisowy numer Errola Flynna, filmowego Zorro). Na szczęście kwestia ta, powiada Hickman, ma praktyczne znaczenie głównie dla producentów prezerwatyw. Brzmi to jak pocieszenie i jest nim w istocie.
Szyszynka i oczy
Sprawą o znacznie większym ciężarze gatunkowym jest jednak oczywiście erekcja. Jej fenomen stanowił zagadkę dla większości przedstawicieli rodzaju ludzkiego. Dopiero od stosunkowo niedawna wiadomo, jak to dokładnie przebiega. Wiedza ta jest jednak niezrozumiała dla laika i, szczerze mówiąc, nieprzydatna w praktyce. Hickman tak o tym pisze: „Głęboko w mózgu ukryta jest szyszynka, nieco większa od ziarna ryżu, którą lekarze w XVII wieku uważali za łącznik między umysłem i ciałem (Kartezjusz wierzył, że to siedziba duszy). Twierdzili także, że gruczoł ten posiada jakąś funkcję seksualną, a w tekstach medycznych nazywano go trzecim okiem lub przedsionkiem albo czubkiem mózgu. Tak naprawdę aktywność seksualna nie ma źródła w tym miejscu, ale w podwzgórzu, części podkorowej mózgowia, koordynującej podstawowe potrzeby, na przykład sen i budzenie się, do czego wykorzystuje melatoninę produkowaną w szyszynce – ten system jest zaś w dużym stopniu zależny od tego, jak nasze oczy postrzegają dzień i noc".