Grupka szybko się oddaliła, nie komentując mojego dziwactwa. Potem zostałam już pełnoprawną studentką tej samej uczelni. I ciągle dawałam po twarzy za wulgarne słowa wypowiadane przy mnie. Nie było to łatwe, bo byłam nieduża, a większość studentów miała powyżej metra osiemdziesiąt, ale praktyka robi swoje. Odwrót, mocny wyskok z jednoczesnym wymachem ręki i dłoń ląduje na policzku jak łapka na muchy. Ile ja widziałam czerwonych policzków! Ile zdumionych oczu, które patrzyły na mnie z wysokości 180 centymetrów!
Kiedyś przyszłam na uczelnie i w szatni podano mi list od jednej z moich ofiar. Był to jeden z najwyższych chłopaków na PWST, nawiasem mówiąc, późniejszy dyrektor teatru. Kilka dni przedtem oberwał ode mnie przy tej właśnie szatni za słowo „p...olę". Kilka dni chodził w osłupieniu, aż wreszcie napisał do mnie. Do dziś mam ten jego list – o zaskoczeniu, o tym, że nigdy się nie spotkał z czymś takim, o tym, że mu głupio. A ja biłam dalej każdego, kto przeklął. Łatwo się domyślić, że korytarzami uczelni szłam na ogół samotnie.
A dzisiaj stoję przed sklepem i słucham tych dziewczyn. No i co teraz? – myślę sobie. Lać? Gdzie moja odwaga? W końcu wchodzę: za ladą stoi śliczna dziewczyna, a w niewielkiej kolejce jakaś staruszka i grupka chłopaków. Mówią szybko, nerwowo, co drugie słowo to „k...wa". Mówią bełkotliwie i jednostajnie. Już dawno zauważyłam, że dla nowej mowy charakterystyczny jest brak jakiejkolwiek melodyki. Ludzie, zwłaszcza przez telefon, mówią jakby tylko na jednej strunie głosowej, nie ruszają pozostałych. Głos to jest przecież instrument – przekazuje wszystkie odcienie naszych uczuć. Głos mówi czasem więcej niż słowa. Coś się jednak z tym instrumentem stało.
Chłopcy w wiejskim sklepie mówią tak głośno, jakby nie czuli obecności innych. Myślałam, że tylko w miastach tak jest. A jednak i dziewczyny przed sklepem, i oni mają ten sam jednostajny, głośny sposób mówienia. I przekleństwa. Ale nie oni są teraz w moim centrum zainteresowania. Patrzę na tę staruszkę. Nie sądzę, żeby była głucha, a jednak sprawia takie wrażenie, jakby nie słyszała tych chłopców. Jest otępiała, smutna, wycofana. A przecież jakby tak 60 lat temu na targu jaki chłopak tak bluznął przy niej? Zaraz by miał czerwony policzek – jak nie z jej ręki, to od kogoś starszego. Teraz patrzę na jej rezygnację i myślę, że kolejny raz w życiu znalazła się pod jakąś okupacją. To Ruscy, to Niemcy, a teraz ci młodzi. Też mówią w obcym języku, też nie można się im sprzeciwić, bo strach. A przecież to nie są żadni bandyci, tylko kolejne pokolenie zza płota. Swoi, a jakby obcy. Zbieram się na odwagę i robię małe powstanie:
– Przestańcie przeklinać.
Następuje długa cisza, jaką znam ze studenckich lat. Patrzą jak na wariatkę. Potem groźniej. Potem zaczepnie: