Nie klnij Polsko

Mamy sierpień 2014 roku. Jestem w mazowieckiej, nieturystycznej, prawdziwej wsi. Chata, w której mieszkam, jest naznaczona szczególnie przez historię.

Publikacja: 09.08.2014 11:00

Joanna Szczepkowska

Joanna Szczepkowska

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Red

Tu odbywały się spotkania AK, tu chowano broń, tu, jak mi powiedziano, spotykali się ci, którzy nad swoje życie przedkładali życie i jakość ojczyzny. Niektórzy zginęli w tych lasach.

Wychodzę z chaty i idę do małego, jedynego tu sklepu. Przed wejściem stoi grupka tutejszych dziewcząt. Rozmawiają głośno oparte o rowery, a co trzecie słowo to „k...wa" lub „p...olę". Na mój widok nie cichną, nie hamują przekleństw. Źle trafiły.

Miałam jakieś 17 lat, kiedy student pierwszego roku aktorskiej szkoły powiedział przy mnie „k...a". Odwróciłam się i dałam mu w twarz. Mocno go trzasnęłam – z zamachem, całą dłonią. Trzeba było widzieć to osłupienie. Cała grupa studentów stała, patrząc na mnie jak na UFO.

– Zwariowałaś? – zapytał wreszcie ktoś z grupy, a reszta patrzyła na mnie jakby to naprawdę się stało.

– To on zwariował – powiedziałam. – Przeklina bez powodu, przy kobietach w dodatku.

Grupka szybko się oddaliła, nie komentując mojego dziwactwa. Potem zostałam już pełnoprawną studentką tej samej uczelni. I ciągle dawałam po twarzy za wulgarne słowa wypowiadane przy mnie. Nie było to łatwe, bo byłam nieduża, a większość studentów miała powyżej metra osiemdziesiąt, ale praktyka robi swoje. Odwrót, mocny wyskok z jednoczesnym wymachem ręki i dłoń ląduje na policzku jak łapka na muchy. Ile ja widziałam czerwonych policzków! Ile zdumionych oczu, które patrzyły na mnie z wysokości 180 centymetrów!

Kiedyś przyszłam na uczelnie i w szatni podano mi list od jednej z moich ofiar. Był to jeden z najwyższych chłopaków na PWST, nawiasem mówiąc, późniejszy dyrektor teatru. Kilka dni przedtem oberwał ode mnie przy tej właśnie szatni za słowo „p...olę". Kilka dni chodził w osłupieniu, aż wreszcie napisał do mnie. Do dziś mam ten jego list – o zaskoczeniu, o tym, że nigdy się nie spotkał z czymś takim, o tym, że mu głupio. A ja biłam dalej każdego, kto przeklął. Łatwo się domyślić, że korytarzami uczelni szłam na ogół samotnie.

A dzisiaj stoję przed sklepem i słucham tych dziewczyn. No i co teraz? – myślę sobie. Lać? Gdzie moja odwaga? W końcu wchodzę: za ladą stoi śliczna dziewczyna, a w niewielkiej kolejce jakaś staruszka i grupka chłopaków. Mówią szybko, nerwowo, co drugie słowo to „k...wa". Mówią bełkotliwie i jednostajnie. Już dawno zauważyłam, że dla nowej mowy charakterystyczny jest brak jakiejkolwiek melodyki. Ludzie, zwłaszcza przez telefon, mówią jakby tylko na jednej strunie głosowej, nie ruszają pozostałych. Głos to jest przecież instrument – przekazuje wszystkie odcienie naszych uczuć. Głos mówi czasem więcej niż słowa. Coś się jednak z tym instrumentem stało.

Chłopcy w wiejskim sklepie mówią tak głośno, jakby nie czuli obecności innych. Myślałam, że tylko w miastach tak jest. A jednak i dziewczyny przed sklepem, i oni mają ten sam jednostajny, głośny sposób mówienia. I przekleństwa. Ale nie oni są teraz w moim centrum zainteresowania. Patrzę na tę staruszkę. Nie sądzę, żeby była głucha, a jednak sprawia takie wrażenie, jakby nie słyszała tych chłopców. Jest otępiała, smutna, wycofana. A przecież jakby tak 60 lat temu na targu jaki chłopak tak bluznął przy niej? Zaraz by miał czerwony policzek – jak nie z jej ręki, to od kogoś starszego. Teraz patrzę na jej rezygnację i myślę, że kolejny raz w życiu znalazła się pod jakąś okupacją. To Ruscy, to Niemcy, a teraz ci młodzi. Też mówią w obcym języku, też nie można się im sprzeciwić, bo strach. A przecież to nie są żadni bandyci, tylko kolejne pokolenie zza płota. Swoi, a jakby obcy. Zbieram się na odwagę i robię małe powstanie:

– Przestańcie przeklinać.

Następuje długa cisza, jaką znam ze studenckich lat. Patrzą jak na wariatkę. Potem groźniej. Potem zaczepnie:

– A co, nie wolno? W wolnym kraju żyjemy.

Nie wolno. Artykuł 141 kodeksu wykroczeń mówi: „Kto w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite ogłoszenie, napis lub rysunek albo używa słów nieprzyzwoitych podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1500 złotych albo karze nagany". Mam prawo wezwać policję.

Zamilkli. Staruszka uśmiechnęła się tylko nieznacznie, zaraz potem odwróciła głowę. Zrobiłam zakupy i wyszłam ze sklepu.

– Przestańcie kląć – powiedziałam do dziewczyn – bo wezwę policję.

Kiedy odchodziłam, do dziewcząt doszła grupa tamtych chłopców. Idąc szosą między dwoma brzegami lasu, czułam jeszcze ich złe spojrzenia. Weszłam do swojej chaty. Tu siadywali ci, którzy nad swoje życie przedkładali życie i jakość kraju. Wielu poginęło. Dookoła mnie lasy, które widziały niejedno. Na wszelki wypadek zamknęłam okiennice.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy