Radiowozy pod Orszą

Dla Polaków i Litwinów – wielkie, choć nieco zapomniane zwycięstwo. Dla Białorusinów – jeszcze 20 lat temu fundament narodowej tożsamości. Dziś, podobnie jak dla Rosjan – akt bratobójczej walki. Przed pięciuset laty nieopodal Smoleńska Rzeczpospolita pokonała Moskwę.

Publikacja: 05.09.2014 17:45

Wytęż wzrok i znajdź sto rodzajów broni użytych w zmaganiach nad Dnieprem

Wytęż wzrok i znajdź sto rodzajów broni użytych w zmaganiach nad Dnieprem

Foto: EAST NEWS

Orszańska batalia to bitwa zarazem znana i nieznana: doczekała się wzmianki na filarze Grobu Nieznanego Żołnierza, kołacze w wyobraźni za sprawą kilku reprodukowanych scen – ale rzadko wymieniana jest jednym tchem obok Grunwaldu, Kircholmu czy Wiednia. Utknęła gdzieś na peryferiach polskiej pamięci, w błotnistej dolince na wschodniej Białorusi i na styku epok: Andrzej Matowski nazywa ją „ostatnią bitwą polskiego średniowiecza", choć zarazem była pierwszą, w której po polskiej stronie stanęła i przyczyniła się do zwycięstwa husaria.

Wypada jednak uznać ją za w pełni nowożytną nie tylko ze względu na datowanie i technikę militarną, ale przede wszystkim na znaczenie w dziejach. Bitwa ta nie tylko rozstrzygnęła o losach czwartej z siedmiu  wojen litewsko- i polsko-moskiewskich, toczonych w długim wieku XVI,  lecz szerzej – powstrzymała ekspansję Moskwy na zachód na blisko 150 lat, aż do wspomnianego półgębkiem w „Potopie" pochodu „Septentrionów" na Wilno. Powiedzieć, że zwycięstwo Konstantego Ostrogskiego wpisuje się w ciąg przewag złotego wieku Rzeczypospolitej, to za mało: zwycięstwo polskich, litewskich, węgierskich i ruskich oddziałów dowodzonych przez prawosławnego stratega, lojalnego wobec swego katolickiego władcy Zygmunta Starego, symbolicznie uosabia chwałę i fenomen czasów jagiellońskich.

Łukaszenko nie godził się na świętowanie kolejnych rocznic Orszy. Odkąd objął władzę, na polu bitwy za patriotami uganiają się oddziały białoruskiego OMON

Zarazem zaś zwycięstwo pod Orszą ocaliło Rzeczpospolitą przed największym z wiszących nad nią i powracających zagrożeń, polską „sumą wszystkich strachów". Na niespełna miesiąc przed bitwą, w sierpniu 1514 roku, wielki książę moskiewski Wasyl III dopiął bowiem  swego: udało mu się zawrzeć sojusz z cesarzem Maksymilianem I Habsburgiem i wielkim mistrzem niezwasalizowanego jeszcze zakonu, Albrechtem Hohenzollernem. Trzy heraldyczne czarne orły zawisły nad środkowoeuropejską potęgą po raz pierwszy. Tym razem jednak alians okazał się nietrwały: Orsza, choć w XVII wieku dwukrotnie wzięta i spalona przez Moskwicinów, pozostała w granicach Rzeczypospolitej aż do rozbiorów, a galeria naszych bohaterów literackich wzbogaciła się o najbardziej znanego polskiego chorążego, pana Andrzeja Kmicica.

Bród na Dnieprze

Bitwę, jaka rozegrała się 8 września 1514 roku, można wpisać w ciąg zmagań rozpoczętych pod koniec XV wieku, kiedy to Iwan III Srogi uderzył na Litwę, odrywając od niej ziemie wierchowskie, czernihowskie i siewierskie, a zakończonych na dobrą sprawę rozejmem w Jamie Zapolskim, podpisanym w 1582 roku po zwycięstwach Stefana Batorego. Szły te zmagania o „bramę smoleńską", a z biegiem czasu również o Inflanty – dwa „okna", przez które Moskwa chciała dotrzeć na Zachód. Smoleńszczyzna została ostatecznie utracona, a elity Wielkiego Księstwa Litewskiego przekonały się po kolejnych porażkach do konieczności trwałego związania się z Koroną. Ekspansję Moskwy udało się powstrzymać na trzy pokolenia.

Czy uczestnicy, a przynajmniej dowódcy bitwy zdawali sobie sprawę z „dziejowego wymiaru" zmagań, w których biorą udział? Dostrzegał go z pewnością Zygmunt III Stary, już nazajutrz po bitwie śląc posłów do papieża, króla Węgier i doży weneckiego z doniesieniami o zwycięstwie. Ze stawki, o jaką toczyła się gra, zdawał sobie też pewnie sprawę hetman wielki litewski Konstanty Ostrogski – chmurny bojar mówiący po rusku, prawosławny fundator cerkwi w Ostrogu i w Wilnie, pochowany w kijowskiej Ławrze Peczerskiej wychowawca kolejnych wielkich hetmanów: Jerzego Radziwiłła i Jana Amosa Tarnowskiego. Dla zaciężnej piechoty polskiej, lekkiej jazdy litewskiej pod wodzą Jerzego Herkulesa Radziwiłła, artylerzystów z Norymbergi czy roty saperskiej, dowodzonej przez mieszczanina z Żywca Jana Basztę, był to kolejny epizod toczonej przez całe lato kampanii, której znaczna część zeszła na nużących przeprawach przez błota Berezyny i jej dopływów.

Przebieg samej bitwy został zrekonstruowany, niemal kwadrans po kwadransie, na podstawie depesz dyplomatycznych, zapisków kronikarskich, doniesień habsburskiego dziejopisa Zygmunta Herbersteina i naszego Macieja Stryjkowskiego. Wznowiona ostatnio monografia bitwy pióra polskiego historyka wojskowości Piotra Dróżdża stanowi doskonały fundament dla egzaminatorów na uczelniach wojskowych, a może i twórców gier planszowych? Nam dosyć powiedzieć, że hetman Ostrogski odniósł zwycięstwo nie tylko za sprawą protekcji swojego patrona, lecz i własnej decyzji, by przeprawić się przez bród na Dnieprze, omijając dwa strzeżone przez nieprzyjaciela mosty i zachodząc go od południa. W wyniku inicjatywy Polacy, Litwini i Rusini mieli za plecami rzekę: zaskoczony inicjatywą wroga dowódca sił moskiewskich Iwan Czeladnin manewrował tak, by szturmem zepchnąć interwentów w nurty Dniepru.

Jeszcze koło południa losy bitwy nie były przesądzone: załamał się pierwszy atak hufu Wojciecha Sampolińskiego, pułk Andrieja Oboleńskiego przejechał się po karkach Litwinów. Trzeba było szarży uzbrojonej w kopie lekkiej jazdy, uporu piechoty i koordynacji ognia artylerii, by przeważyła się szala: ziemie aż po rzeczkę Krapiwną i dalej, aż po Smoleńsk, leżały otworem przed zwycięzcami.

Batalistyczna tempera

Przekazy źródłowe i dociekania strategów to jedno; bitwa pod Orszą wpisała się jednak w polską pamięć i wyobraźnię przede wszystkim za sprawą  pysznego, choć anonimowego obrazu.

Namalowana na dębowych deskach panorama zajmowała najwybitniejszych polskich historyków sztuki, od Michała Walickiego po Jana Białostockiego, nadal jednak pojawia się w związku z nią więcej pytań niż odpowiedzi, poczynając od najprostszego: kto przyciął dzieło, którego rozmiary (150 x 260 cm) i dziś budzą szacunek, w chwili powstania było jednak o blisko jedną czwartą szersze? Temu, kto zdecydował się „skadrować" w ten sposób obraz, brakowało wyczucia: walczący nie mają szans spojrzeć na niskie białoruskie niebo, dwie kolumny piechoty, które wyznaczały kiedyś oś obrazu, tłoczą się z jego lewej strony.

W wyborze perspektywy biegły był za to kto inny: sam malarz. Nie znamy jego nazwiska (choć Muzeum Narodowe skłonne jest przypisywać dzieło Hansowi Krellowi), nie wiemy, czy bardziej inspirowali go bataliści niemieccy (specjaliści doszukują się analogii do „Bitwy pod Issą" Albrechta Altdorfera), czy malarze włoscy, osobliwie Ucello (miło jest szukać podobieństw między zmaganiami pod Orszą i pod San Romano), ale jak wyglądał, wiemy doskonale, po pół millennium mamy jego doskonały portret pamięciowy. To jedna z najbardziej ujmujących z kilkuset scen, jakich można się dopatrzeć na deskach obrazu: drobna figurka w granatowej koszuli i łososiowych pludrach siedzi na kępie nad brzegiem Dniepru, niemal pod kopytami szarżujących koni, które za nic ma, cała skupiona na „kadrowaniu"  widoku, roztaczającego się przed jej oczami gestem, którego nie sposób pomylić z żadnym innym: znamy go choćby z „Wszystko na sprzedaż" Wajdy...

Hans Krell (czy ktokolwiek inny to był) miał rzeczywiście wyobraźnię filmową. „Bitwa pod Orszą" nie jest prostym odtworzeniem wydarzeń czy bodaj zdjęciem panoramicznym, złożonym z kilku kadrów. To – na ile pozwolił grzęznący w ciężkich olejach pędzel – kronika filmowa kilkugodzinnego starcia: na jednym obrazie zostały połączone epizody z kilku etapów bitwy, najważniejsze postacie (w tym sam wódz, Konstanty Ostrogski) pojawiają się na obrazie kilkakrotnie. Jeśli to nie filmowe starcie – to przynajmniej fotostory.

Historycy uzbrojenia studiują to fotostory już od kilkudziesięciu lat, najmniej uwagi poświęcając cywilowi w pludrach. Bo i czego więcej tam nie ma! Kopijnicy stoją we wsławionych przez Maksymiliana Habsburga zbrojach płytowych, strzelcy osłaniają głowy hełmami łebkowymi. Dymią falkonety, działa i rusznice. Fascynuje czworobok ladrowanych – czyli okrytych zbroją – koni: czy rzeczywiście takie czterokopytne transportery opancerzone wzięły udział w bitwie? Historycy są pewni, że był tam oddział Krzysztofa Kotwicza, wchodzący w skład zaciężnej roty Janusza Świerczowskiego, który nie przypadkiem – jak wynika z zapisków „Metryki Litewskiej" – otrzymał na wyprawę do Smoleńska, w miejsce zwyczajowej stawki 4 złotych polskich za konia, złotych aż dziesięć... Tu ktoś wylewa wodę ze zbroi, tu trwa pojedynek . A wszędzie – trupy.

Trupy, dodajmy, przede wszystkim moskiewskie. Specjaliści, w tym piszący ostatnio o obrazie Wołodymyr Hucuł, zwracają uwagę na „rycerski etos", w jakim utrzymany jest obraz: przeciwnik nie został zezwierzęcony, owszem, ukazana jest jego odwaga (Moskwicini walczą w zwartym szyku i w milczeniu, nie wpadają w panikę), determinacja i cierpienie. Tylko jedna ze stron może być jednak zwycięska: i chociaż nawet z polskich i litewskich relacji wiemy o dwóch tysiącach zabitych (dodajmy – zestawionych z 30 tysiącami wroga), to na temperze można się doliczyć ofiar tylko po jednej stronie. Na jagiellońskie braterstwo broni nie pada żaden cień.

Rekonstrukcja z udziałem funkcjonariuszy

I właśnie to braterstwo broni jest nie do przyjęcia dla Moskwy i jej sojuszników.

Zgryzoty z bitwą zaczęły się nie od dziś: dla rosyjskich kronikarzy i historyków, skłaniających się ku wizji Moskwy jako protektorki i jednoczycielki wszystkich prawosławnych ludów słowiańskich pamięć starcia, w którym moskiewskie oddziały pokonane zostały w trakcie wojny obronnej przez katolicko-prawosławne oddziały pod buławą „protektora wiary ruskiej", kniazia Ostrogskiego, była  nie do przyjęcia. U klasyków historiografii rosyjskiej, od Karamzina po historyków czasów stalinowskich, o bitwie pod Orszą wspomina się w najlepszym razie półgębkiem, jako o „potyczce Litwinów z Rosjanami": nie przypadkiem zresztą na polu bitwy, które od 1772 r. znajduje się, z nieliczną przerwą na lata I i II wojny, w granicach Imperium bądź jego satelitów, nigdy nie przeprowadzono badań archeologicznych...

Jak Polacy pisali o bitwie – nietrudno się domyśleć. Chętnie chlubili się nią również przywiązani do swej niepodległości Litwini – nie dalej jak sześć lat temu Tomas Baranauskas pisał o „największym w dziejach zwycięstwie Litwy nad Moskwą".

Najciekawszy jest jednak przypadek Białorusinów, którzy od początku XX wieku próbują uczynić bitwę jednym z kamieni węgielnych swojej tożsamości, odwołującej się do pamięci i triumfów Wielkiego Księstwa Litewskiego (jak wiadomo, jego językiem urzędowym był wszak starobiałoruski, nie litewski... ).

Już nestor tamtejszej historiografii i wychowawca pierwszego pokolenia białoruskiej inteligencji Wacłau Lastouski, postać o fascynującym życiorysie – działacz piłsudczykowskiej PPS i Hromady, premier rządu efemerycznej Białoruskiej Republiki Ludowej wiosną 1918 roku, organizator partyzantki zarazem antypolskiej i antysowieckiej, emigrant w Kownie i w Pradze, ostatecznie zwabiony do ZSRS i rozstrzelany przez NKWD w 1938 r. – pisał o bitwie pod Orszą jako o „pierwszej bitwie za Białoruś". Wiktorię orszańską usiłowali wychwalać historycy białoruscy podczas krótkiej odwilży NEP-u i Jazep Najdziuk, któremu udało się wydać „Historię Białorusi" pod okupacją niemiecką – i wszystkie ich prace szły na przemiał, gdy tylko Moskwa odzyskiwała kontrolę nad krajem.

Wydawało się, że słońce wzeszło nad Orszą wraz z upadkiem ZSRS. W roku 1992 parlament niepodległej Białorusi ustanowił 8 września Świętem Armii Białoruskiej, przypominając, że na obrazie z warszawskiego Muzeum Narodowego można się dopatrzeć biało-czerwono-białych barw na proporczykach jazdy litewskiej. Długo to jednak nie trwało: już w cztery lata później Alaksander Łukaszenko przeniósł datę obchodów na 2 kwietnia, Dzień Jedności Narodów Białorusi i Rosji...

Jeszcze przez kilka lat usiłowano organizować niezależne obchody bitwy. Coraz częściej jednak łęgi nad Dnieprem były świadkami swoistych „rekonstrukcji": za patriotami uganiały się oddziały białoruskiego OMON-u. We wrześniu 2005 roku czterech działaczy Białoruskiego Frontu Narodowego zostało skazanych na grzywny w wysokości 4 mln rubli za próbę zorganizowania wrześniowych uroczystości.

Jak przypomina współczesny historyk Białorusi Hienadź Sahanowicz (notabene w tym samym 2005 roku zwolniony z wilczym biletem z Białoruskiej Akademii Nauk) – w oficjalnych mediach obowiązuje narracja zbieżna z rosyjską: bitwa pod Orszą była nieszczęsnym aktem bratobójczej walki, sprowokowanej przez przebiegłych Lachów z Krakowa, o której należy jak najprędzej zapomnieć.

Bo Moskwa bardzo nie lubi bratobójczych walk. Chyba że sama masakruje ogniem z „Gradów" ukraińskie bataliony piechoty – albo dobija rannych w szpitalu polowym pod Iłowajskiem.

Orszańska batalia to bitwa zarazem znana i nieznana: doczekała się wzmianki na filarze Grobu Nieznanego Żołnierza, kołacze w wyobraźni za sprawą kilku reprodukowanych scen – ale rzadko wymieniana jest jednym tchem obok Grunwaldu, Kircholmu czy Wiednia. Utknęła gdzieś na peryferiach polskiej pamięci, w błotnistej dolince na wschodniej Białorusi i na styku epok: Andrzej Matowski nazywa ją „ostatnią bitwą polskiego średniowiecza", choć zarazem była pierwszą, w której po polskiej stronie stanęła i przyczyniła się do zwycięstwa husaria.

Wypada jednak uznać ją za w pełni nowożytną nie tylko ze względu na datowanie i technikę militarną, ale przede wszystkim na znaczenie w dziejach. Bitwa ta nie tylko rozstrzygnęła o losach czwartej z siedmiu  wojen litewsko- i polsko-moskiewskich, toczonych w długim wieku XVI,  lecz szerzej – powstrzymała ekspansję Moskwy na zachód na blisko 150 lat, aż do wspomnianego półgębkiem w „Potopie" pochodu „Septentrionów" na Wilno. Powiedzieć, że zwycięstwo Konstantego Ostrogskiego wpisuje się w ciąg przewag złotego wieku Rzeczypospolitej, to za mało: zwycięstwo polskich, litewskich, węgierskich i ruskich oddziałów dowodzonych przez prawosławnego stratega, lojalnego wobec swego katolickiego władcy Zygmunta Starego, symbolicznie uosabia chwałę i fenomen czasów jagiellońskich.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy