Bój o śląską duszę - Piotr Semka pisze o autonomii Śląska

Ruch Autonomii Śląska cieszy się autentycznym poparciem ?części młodych elit śląskich, ?które w separatyzmie widzą ?taką samą formę kontestacji systemu jak inni młodzi w partii Janusza Palikota czy Kongresie Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego.

Publikacja: 12.09.2014 03:00

Jeśli gdzieś w Polsce wyniki referendum mającego zadecydować o ewentualnej secesji Szkocji z Wielkiej Brytanii będą śledzone z uwagą, to na pewno wśród przywódców Ruchu Autonomii Śląska. Nic dziwnego. RAŚ należy – podobnie jak Szkocka Partia Narodowa – do Wolnego Sojuszu Europejskiego, który skupia organizacje domagające się daleko posuniętych praw dla regionów lub wręcz oderwania od państw, w których granicach się znajdują.

Na profilu facebookowym Ruchu często pojawiają się informacje o staraniach Katalończyków zmierzających do osłabiania więzi z państwem hiszpańskim. Analogie z Katalonią były na tyle silne, że w maju tego roku Jan Olbrycht, europoseł Platformy Obywatelskiej, wypowiadając się dla „Dziennika Zachodniego", stwierdził, że w odniesieniu do Śląska „scenariusz kataloński jest niebezpieczny".

RAŚ domaga się bowiem daleko posuniętej autonomii, zmian granic województwa śląskiego, a dla Ślązaków – statusu osobnej grupy etnicznej. Gdy spotyka się ze sprzeciwem, grozi: „Jak nie dostaniemy tego, co chcemy, to rzeczywiście będziemy musieli wziąć pod uwagę secesję". Takie pogróżki wyrwały się parę razy na Facebooku Jerzemu Gorzelikowi, który od 11 lat stoi na czele Ruchu. Oficjalnie aktywiści RAŚ wciąż się oburzają, gdy mówi się na nich „separatyści". Wolą określenie „autonomiści". Ale i pod tym pojęciem kryje się lekceważenie unitarnego systemu władzy w Polsce.

Ideowy kameleon

Tematem śląskiego separatyzmu zajmuję się od lat i pewnie dlatego z zaskoczeniem obserwuję, że w polskich mediach niezmiennie dominują dwie skrajne i powierzchowne opinie o tym zjawisku. Albo naiwna idealizacja, albo stereotyp niemieckiej piątej kolumny.

Tymczasem RAŚ cieszy się autentycznym poparciem części młodych elit śląskich, które w separatyzmie widzą taką samą formę kontestacji systemu jak inni młodzi w partii Janusza Palikota czy Kongresie Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego. W ich wypadku jednak rozczarowanie Polską sprzęgło się z fascynacją niemiecką cywilizacją. Nie bez znaczenia jest też zapewne specyficzna mentalność ludzi pogranicza, którzy często nie wiedzą, z którym wzorcem etnicznym mają się utożsamić. Te tęsknoty i wahania Ślązaków doskonale wyczuwają liderzy RAŚ. Podobnie jak ignorancję mainstreamowych mediów warszawskich, które piszą o RAŚ z naiwnym bezkrytycznym zachwytem. „Ślązacy idą po swoje prawa", „Kto się boi Ślązaków" lub „Karliki mają dość!". Autorzy tych tekstów zazwyczaj nie wgłębiają się w koncepcje historyczno-polityczne autonomistów. Wolą wyśmiewać obawy prawicy związane z tymi ruchami. Co więcej, zazwyczaj na pniu kupują oni sprytną taktykę Gorzelika, który przedstawia swój Ruch jako reprezentantów wszystkich „Ślązaków". A to już zmienia optykę. Z marginalnej, ekstremalnej  grupy rasiowcy awansują na przedstawicieli społeczności śląskiej. Kto ich atakuje, ten ma rzekomo atakować wszystkich Ślązaków.

Bicie w medialny bęben zrobiło swoje. U wielu mieszkańców Śląska obudziły się niedobre wspomnienia. Przypomnieli sobie, że Polacy z Kongresówki i Małopolski długo nie rozumieli specyfiki śląskich losów i nader łatwo wykpiwali zwyczaje i nawyki związane z niemieckimi wpływami kulturowo-cywilizacyjnymi.

Żeby więc uniknąć stawiania bałamutnego znaku równości między ruchami separatystycznymi a Ślązakami, nie ma innego wyjścia, jak ponownie zacząć używać terminu „Ślązakowcy". Określenie to nie jest nowe. Weszło do języka na początku XX wieku, gdy na terenach Śląska Pruskiego i Austriackiego pojawiły się ruchy definiujące śląskość w opozycji do polskości. Na protektorów domniemanego narodu śląskiego wybrano sobie administrację niemiecką i austriacką. Teraz wypada do tego określenia wrócić.

Ślązakowcy przypominają ideowego kameleona. Gdy rozgrywają kwestie swoich praw, wtedy nawiązują do ideologii multikulti. Gdy stroją się w śląski kostium, wówczas komplementują tradycjonalizm i przywiązanie do religii. Gdy wyśmiewają swoich przeciwników – potrafią być obrazoburczy i ponowocześni. Z łatwością przychodzi im porównywanie się do prześladowanych Żydów, choć na stronach internetowych za bohatera uważają niemieckiego bojówkarza i członka NSDAP Leo Schlagetera, który w czasie powstań śląskich wsławił się walką z „polskimi buntownikami".

Śląsk przedstawiają jako ziemię, na której w harmonijny sposób stykała się i uzupełniała kultura niemiecka, czeska i polska. Tak brzmi oficjalna retoryka, z której wymazuje się antagonizm niemiecko-śląski i pogardę, z jaką pruscy Kulturträgerzy traktowali ludową, trzymającą się tradycyjnej „godki" śląską tożsamość.

To, jak Ślązakowcy chcieliby widzieć historię regionu, dobrze pokazuje koncepcja ekspozycji w Muzeum Śląskim, którą przeforsował dyrektor Leszek Jodliński. Wystawa wyraźnie miała akcentować dobrodziejstwa pruskiego okresu rządów na Śląsku, pokazując je wyłącznie jako pozytywną industrializację. Jej autorzy zachęcali do dyskusji o Kulturkampfie kanclerza Bismarcka, a powstania śląskie zamierzali przedstawiać jako wojnę domową Ślązaków.

Jak każdy ruch nacjonalistyczny RAŚ z łatwością tworzy podziały: jesteś za albo przeciw. Czytając wpisy Ślązakowców na forach „Dziennika Zachodniego" czy na facebookowym profilu RAŚ, odkrywa się obszary mrocznej nienawiści do wszystkich, którzy nie podzielają wizji autonomistów. Wpisy przeraziły nawet życzliwego im pisarza Szczepana Twardocha, który kpił, że dyskusje RAŚ-owców przypominają nazistowską placówkę badania czystości rasowej Ahnenerbe, gdzie sprawdzało się czystość rodowodu do siódmego pokolenia.

Bo też dyskusja z RAŚ faktycznie przypomina debatę z posiadaczami prawdy objawionej. Jeśli dodamy do tego ich niebywałą sprawność propagandową, wymiana argumentów wygląda jak polemika z Januszem Korwin-Mikkem.

Zasadne wydaje się więc pytanie, czy ruch ślązakowski nie wywoła trwałych podziałów na terenie województwa śląskiego. Zwłaszcza że region ten kipi od emocji i bardzo łatwo rozpalić tu antagonizmy.

Wspólny mit

Po II wojnie na Górnym Śląsku zmieniły się proporcje etniczne. Do pracy w kopalniach masowo zaczęli napływać ludzie z całej Polski, nie wspominając o przesiedleńcach z Kresów. Na początku przybysze często nie rozumieli lokalnej specyfiki. Zaproszony do śląskiego domu gość rodem z Polski centralnej dziwił się na przykład, że na ścianie wisi zdjęcie dziadka z Wehrmachtu. Kpił z podpisanej w czasie wojny volkslisty.

Niektórzy Ślązacy z kolei z sentymentem wspominali niemieckie rządy, a powstania śląskie uważali za polską awanturę. Zachowała się też trwała pamięć o brutalnych rządach UB oraz niesławnym obozie w Świętochłowicach-Zgodzie. Po latach doszła do tego niechęć wynikająca z dominacji na kierowniczych stanowiskach kadry z Zagłębia Dąbrowskiego, czyli tej części obecnego województwa śląskiego, która do 1914 roku należała do Rosji.

Ale wydawało się, że różnice powoli się zacierają. Że wspólnym mitem, który może połączyć rdzennych i nowych mieszkańców Śląska, są pamięć o XIX- i XX-wiecznych bojownikach o polskość tej ziemi, szacunek dla górniczej pracy, tradycja powstań śląskich, obrona Górnego Śląska w 1939 roku i zrozumienie dla trudnych wyborów Ślązaków w czasie wojny. Bowiem wbrew obecnym twierdzeniom RAŚ nawet służba w Wehrmachcie powoli przestawała być tematem tabu. Przypomnijmy, że jeden z najpopularniejszych bohaterów popkultury PRL Gustlik Jeleń, zanim dołączył do załogi czterech pancernych, był żołnierzem Wehrmachtu i w serialu było to jasno powiedziane. Motyw tragicznych losów żołnierzy w mundurach Feldgrau pojawiał się choćby w filmach „Dezerter" z 1958 roku czy „Pięciu" z 1964 roku. Tyle że obowiązywała dosyć rozsądna zasada – nikogo nie powinno się obwiniać o służbę w Wehrmachcie, ale też specjalnie nie ma się czym chwalić.

Wydawało się, że boom gospodarczy epoki Gierka ostatecznie zaleczył rany, choć ta ówczesna synteza polskości i śląskości skażona była domieszką komunistycznej propagandy. Zryw lat 1980–1981 zmył jednak nawet ten marksistowski osad. W czasie epopei „Solidarności" Górny Śląsk zyskał najwyższe uznanie całego kraju za takie akty bohaterstwa, jak obrona kopalni Wujek czy najdłuższy protest Grudnia 1981 r. – strajk w kopalni Piast.

Autonomia dla wszystkich

Pewnie dlatego, gdy upadł PRL, powstały w 1990 roku Ruch Autonomii Śląska nikogo nie bulwersował. Moda na małe ojczyzny pojawiała się zresztą w całej Polsce – od Kaszub po Podhale – i nigdzie nie wywoływała konfliktów.

Wszystko zmieniło się w 1998 roku, gdy z kierownictwa RAŚ odeszli podtatusiali samorządowcy. W 2003 roku na czele ruchu stanął ambitny polityk Jerzy Gorzelik z ładną kartą opozycyjną (w PRL działał w Solidarności Walczącej). U jego boku szybko pojawili się ludzie, którzy otarli się o Unię Polityki Realnej. I nagle wybuchł tzw. nowy regionalizm śląski. Wynikał on z zainteresowania przemilczaną przez długi czas niemiecką przeszłością tej ziemi. Podobnie zresztą rzecz się miała na Wybrzeżu, gdzie zaciekawienie tym, co było przed 1939 rokiem, zaowocowało falą wspomnień, powieści czy słynnym albumem Donalda Tuska „Był sobie Gdańsk". Z tym że na Śląsku to zrozumiałe zainteresowanie przeszłością przeszło w polityczny fenomen, który zaskoczył ambicjami.

RAŚ postawił sobie za cel wywrócenie do góry nogami konsensusu historycznego. Młodzi Ślązakowcy zaczęli gloryfikować wrogich Polsce działaczy śląskich z czasów powstań, takich jak ks. Carl Ulitzka, Józef Kożdoń, Ewald Latacz. Zanegowali kult Wojciecha Korfantego, a polskie rządy nad połową Górnego Śląska zaczęli przedstawiać jako brutalną okupację. Odrzucili i wyśmiali tradycje obrony wieży spadochronowej w 1939 roku i w wyzywający sposób zaczęli przypominać, że we wrześniu tegoż roku mieszkańcy Katowic witali wkraczających żołnierzy Wehrmachtu kwiatami i wiwatami. Potem doszło do tego wyraźne przedstawianie tragedii górnośląskiej z 1945 roku – wywózek Ślązaków przez NKWD w głąb ZSRR – jako głównego wydarzenia konstytuującego świadomość regionu i wypychającego ze zbiorowej świadomości niemieckie zbrodnie.

Najbardziej przerażać jednak musi utożsamianie powojennych represji reżimu komunistycznego z wrogimi działaniami Polski przeciw Ślązakom.

Stąd nazywanie podległego Urzędowi Bezpieczeństwa obozu w Świętochłowicach-Zgodzie „polskim obozem koncentracyjnym". Choć był to obóz, do którego obok niewinnie osadzonych autochtonów trafiali żołnierze AK, WiN i NSZ. Ale szło nie tylko o historię. Jak najgorsze skojarzenia budziły postulaty, aby zmienić granice administracyjne województw i przywrócić rejencję opolską w granicach z 1918 roku, czy żądanie autonomii dla regionu. Gorzelik zręcznie argumentuje, że chce autonomii dla wszystkich regionów Polski, pomijając kwestię, że w żadnym innym rejonie ruch autonomistyczny nie istnieje. Jest więc w tym zawoalowana sugestia przyznania Górnemu Śląskowi specjalnego statusu. W tym kontekście przywołuje autonomię, jaką Śląsk cieszył się w okresie międzywojennym. Ale woli nie pamiętać, że ten specyficzny status był wynikiem nacisków wielkich mocarstw oraz przekonania, że jest to rozwiązanie tymczasowe na okres zrastania się Górnego Śląska z Polską. Poza tym dziś – w momencie rozgrywania kwestii mniejszości przez Rosję – postulat specjalnego statusu nabiera jeszcze bardziej złowrogiej wymowy.

Gdy wreszcie prawica zaczęła wskazywać na ślepotę takiej wizji historii, w której pomijano niemieckie zbrodnie, reakcją Ślązakowców było oburzenie na rzekomy polski szowinizm. Czy można się więc dziwić, że kolejny postulat – osobnej narodowości śląskiej – wzbudził lęk? Ale działacze RAŚ zafiksowali się w staraniach o wywalczenie statusu mniejszości etnicznej. W swoich działaniach posuwają się wręcz do manipulacji. Przekonują na przykład, że osób narodowości śląskiej jest ponad milion. To spore nadużycie. Spis Głównego Urzędu Statystycznego z 2013 roku przyniósł tylko około 470 tysięcy deklaracji osób uznających się za Ślązaków. Kolejne około 400 tysięcy osób podało dwie równoprawne tożsamości: polską i śląską. A ilu było w tym spisie Ślązaków, którzy podali narodowość polską? Ruchowi nie przeszkadza nawet fakt, że zorganizowana z wielkim rozmachem akcja zbierania podpisów w sprawie uznania przez Sejm Ślązaków za grupę etniczną przyniosła tylko 140 tysięcy podpisów. Ani to, że w wyborach samorządowych w 2010 roku na RAŚ w województwie śląskim oddało głos 122 tysiące 781 wyborców. To niewiele.

W ramach politycznej poprawności każącej pochylać się z troską nad każdą mniejszością lokalny establishment zaakceptował zwolenników RAŚ, którzy regularnie pojawiają się w lokalnych mediach. Autonomiści zgromadzili wokół siebie celebrytów, takich jak Kazimierz Kutz, oraz dynamicznych naukowców z Uniwersytetu Śląskiego. Po drugiej stronie polemikę z nimi podejmuje starsze pokolenie naukowców i polityków. Na tle błyskotliwych RAŚ-owców wypadają staromodnie i naiwnie.

Szalbiercza taktyka

W walce o umysły i dusze Górnoślązaków ruch jest coraz sprawniejszy i coraz skuteczniejszy. Po drugiej stronie nie widać pomysłu na nową formę syntezy śląskości z polskością. Ona, owszem, jest, ale egzystuje w tradycyjnych, oficjalnych ramach.

Najbliższe wybory samorządowe pokażą, czy Ruch Autonomii Śląska wzmocni swoją pozycję. Wątpię, by zdobył znaczące poparcie. Nie zmieni to jednak jego szalbierczej taktyki, zgodnie z którą niewielka grupa radykałów uznaje się za reprezentantów całej ludności Śląska. Czy RAŚ-owi pozwoli się na taką politykę? To już pytanie do Ślązaków i wszystkich Polaków.

Autor jest publicystą tygodnika „Do Rzeczy"

Jeśli gdzieś w Polsce wyniki referendum mającego zadecydować o ewentualnej secesji Szkocji z Wielkiej Brytanii będą śledzone z uwagą, to na pewno wśród przywódców Ruchu Autonomii Śląska. Nic dziwnego. RAŚ należy – podobnie jak Szkocka Partia Narodowa – do Wolnego Sojuszu Europejskiego, który skupia organizacje domagające się daleko posuniętych praw dla regionów lub wręcz oderwania od państw, w których granicach się znajdują.

Na profilu facebookowym Ruchu często pojawiają się informacje o staraniach Katalończyków zmierzających do osłabiania więzi z państwem hiszpańskim. Analogie z Katalonią były na tyle silne, że w maju tego roku Jan Olbrycht, europoseł Platformy Obywatelskiej, wypowiadając się dla „Dziennika Zachodniego", stwierdził, że w odniesieniu do Śląska „scenariusz kataloński jest niebezpieczny".

RAŚ domaga się bowiem daleko posuniętej autonomii, zmian granic województwa śląskiego, a dla Ślązaków – statusu osobnej grupy etnicznej. Gdy spotyka się ze sprzeciwem, grozi: „Jak nie dostaniemy tego, co chcemy, to rzeczywiście będziemy musieli wziąć pod uwagę secesję". Takie pogróżki wyrwały się parę razy na Facebooku Jerzemu Gorzelikowi, który od 11 lat stoi na czele Ruchu. Oficjalnie aktywiści RAŚ wciąż się oburzają, gdy mówi się na nich „separatyści". Wolą określenie „autonomiści". Ale i pod tym pojęciem kryje się lekceważenie unitarnego systemu władzy w Polsce.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy