W różnych krajach to samo słowo znaczy co innego, nawet jeśli brzmi identycznie lub podobnie. W perspektywie historycznej jest jeszcze gorzej. „Demokracja" i „republika" jako terminy polityczne powinny były przestać mieć znaczenie, gdy stały się przymiotnikami określającymi system w krajach komunistycznych: Niemiecka Republika Demokratyczna, Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna. Można pęknąć ze śmiechu. Problem polega jednak na tym, że ludzie nie pękają ze śmiechu, ale powoli przyzwyczajają się do rozmywania się znaczeń.
Warto pamiętać, że „liberalizm" znaczy co innego w Europie niż w Stanach Zjednoczonych, podobnie jak konserwatyzm czy socjalizm. Amerykanie nigdy nie mieli silnej partii komunistycznej ani socjalistycznej i w większości wypadków nie kojarzą socjalizmu z komunizmem, podobnie zresztą jak nie kojarzyli ich pepeesowcy na emigracji. Dla nich komunizm był zaprzeczeniem socjalizmu, podczas gdy ludzie, którzy doświadczali demokracji ludowej, nie widzieli różnicy między socjalizmem i komunizmem. Prowadzono na ten temat wielogodzinne spory, zwłaszcza w Londynie, starzy socjaliści śpiewali pieśni, od których przybyszom z kraju chodziły ciarki po plecach.
W Stanach „komunista" kojarzy się dziś zazwyczaj Amerykanom bardziej z poczciwym Gorbaczowem niż ze Stalinem, a miłośnikom kina klasycznego z Gretą Garbo w roli Ninoczki w filmie Ernsta Lubitscha. A „socjalista" jest kojarzony często ze związkami zawodowymi, chyba że ktoś pamięta jeszcze Jacka Londona, który, jak się okazuje, był dużo popularniejszy po socjalistycznej stronie muru berlińskiego niż w swojej ojczyźnie.
Ewolucjoniści zza oceanu
W USA nawet prawa człowieka kojarzą się inaczej. Kiedy wiele już lat temu mój fryzjer na pytanie, czym się zajmuję, usłyszał, że „prawami człowieka" – zakrzyknął zdumiony: „ależ ja nie wiedziałem, że jest pani lesbijką". Moje zdumienie było tym większe, że był on uchodźcą z Wietnamu. Tyle że przyjechał jako dziecko, a pracował przy Dupont Circle w Waszyngtonie, ówczesnym centrum barów gejowskich.
Ponieważ tak czy owak musiałam coś wpisywać w rubryce „zawód wykonywany" (occupation), zwłaszcza w podaniach o wizy, a „działacz w dziedzinie praw człowieka" brzmi równie głupio jak „pomocnik w budowaniu demokracji", wpisywałam na zmianę albo „prezydent" (kilkuosobowej organizacji IDEE), albo SHN (Student of Human Nature) i nikt mi już nie zadawał dodatkowych pytań.
Z podobnymi różnicami znaczeń mamy do czynienia w przypadku pojęcia postępu. W Europie i Azji postęp nie był zazwyczaj zbyt przyjemny ani nawet jednoznaczny. Na przykład gilotyna, czyli urządzenie do ścinania głowy, została w czasie rewolucji francuskiej udoskonalona przez dwóch chirurgów. Postępowość polegała przede wszystkim na udoskonaleniu kąta, pod jakim ostrze padało na szyje skazańców: szybko i celnie. Ścięto w ten postępowy sposób około 20 tysięcy zbędnych arystokratów i rewolucjonistów. Lenin udowodnił jednak, że był to postęp tylko czasowy – wraz z pojawieniem się dynamitu (1867) i karabinów maszynowych (1883) gilotyna stała się zbędna. W latach 1918–1922, w imię postępu, życie w bolszewickiej Rosji i okolicach straciło do dwóch milionów ludzi. Można by nawet cynicznie powiedzieć, że między Stalinem i Hitlerem trwał w latach 30. i 40. nieustający wyścig w dokonywaniu postępu w ludobójstwie. Stalin zachowywał się niesportowo, mógł więc 70 lat temu odtańczyć lezginkę na grobie swego pokonanego konkurenta.
W Stanach Zjednoczonych postęp kojarzy się najczęściej z wynalazkami technologicznymi innymi niż gilotyna: z maszynami parowymi, elektrycznością, telefonem. „Era postępu" to w historii USA pierwsze kilkanaście lat XX wieku kojarzone przede wszystkim z prezydentem Teodorem Rooseveltem. Wprowadzono wtedy szybko wiele reform społecznych i politycznych: powstało prawo pracy, stworzono prawa ograniczające korupcję i monopole handlowe, wprowadzono podatki i przepisy pozwalające na rozwój kolejnictwa.