Podpisanie porozumienia w sprawie irańskiego programu nuklearnego i nowa polityka prezydenta Obamy wobec Teheranu otwierają drogę nie tylko do zdjęcia sankcji nałożonych na ten kraj, ale i przywrócenia go na łono „normalnych państw", z którymi uprawia się handel i dyplomację. Długotrwała stygmatyzacja wytworzyła kulturową kliszę, w której Iran to ostoja obskurantyzmu, fanatyzmu, prześladowań kobiet i mniejszości, a dodatkowo eksporter terroryzmu.
Z pewnością wielu Irańczykom z klasy średniej żyje się tam kiepsko, ale wątpliwe, by chcieli przeprowadzić się na przykład do Arabii Saudyjskiej, głównego sojusznika Ameryki w Zatoce Perskiej, nie mówiąc o Iraku, „wyzwolonym" 12 lat temu przez wojska amerykańskie. Na tym tle Iran jawi się jako kraj niemal wolnomyślicielski i bezpieczny, co szczególnie rzuca się w oczy na tle regionu.
Premier Izraela Benjamin Netanjahu uważa wprawdzie kraj Persów za wcielenie wszelkiego zła i usiłuje zarazić tym przekonaniem Kongres USA, a przynajmniej jego republikańską część, ale nie potrzeba szczególnie przenikliwych analiz, by dojść do wniosku, że mocno przesadza.