Dla zwykłego turysty jadącego dziś samochodem na wakacje, dajmy na to, z Rzeszowa do Świnoujścia – najpierw A4 przez Kraków, Katowice, Opole, Wrocław, a potem S3 przez Zieloną Górę, Gorzów Wielkopolski i Szczecin – nazwy kolejnych mijanych miejscowości wydają się naturalne i odwieczne, a w brzmieniu nie różnią się szczególnie od siebie. Tak samo jak symbole przecinających je dróg podobne są do, dajmy na to, A2, S7 i DK44. Niewielu jednak zdaje sobie sprawę, że jeszcze 70 lat temu, a i później, nazewnictwo geograficzne na Ziemiach Odzyskanych (czyli 2/3 wspomnianej trasy) ogarnął ogólny chaos, a spory o jego kształt budziły niemałe emocje.
Przekonała się o tym dobitnie Magdalena Grzebałkowska, autorka wydanego niedawno reportażu historycznego „1945. Wojna i pokój". Rozpoczęła go od wędrówki śladem grupy dziennikarzy, którzy w 1945 r. ruszyli na znajdujące się do niedawna w granicach Niemiec tereny, by je opisać i zachęcić Polaków do osiedlania się na nich. Autorka próbowała dotrzeć do bohaterów tekstów będących pokłosiem tej eskapady. Zanim jednak udało jej się spotkać z nimi (lub ich rodzinami), często musiała najpierw odnaleźć wsie, w których mieli mieszkać. Okazuje się bowiem, że miejscowości, które odwiedziła tuż po wojnie Wanda Melcer i jej towarzysze podróży, nie widnieją na współczesnych mapach. Nie znaczy to wcale, że pionierscy dziennikarze wymyślili miejscowości, które opisywali. Poruszali się jednak po okolicach, gdzie polskie nazewnictwo – nawet jeśli istniało przed wiekami (lub nawet całkiem niedawno) – rodziło się niemal całkiem na nowo, w bólach i – co chyba najistotniejsze – w dosyć licznej asyście akuszerów.
Współczesną oficjalną szatę nazewniczą Ziem Odzyskanych zawdzięczamy w głównej mierze działalności Komisji Ustalania Nazw Miejscowości (KUNM) powołanej jeszcze w 1934 r. i reaktywowanej w roku 1946 (obecnie jest to Komisja Nazw Miejscowości i Obiektów Fizjograficznych przy Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji). Jej członek, a później także przewodniczący, profesor językoznawstwa Witold Taszycki w tekście z 1968 r. podsumowującym działalność KUNM tak opisywał jej zadania:
„Doraźne potrzeby odrodzonego państwa sprawiły, że najważniejszym zadaniem Komisji (...) stała się repolonizacja na Ziemiach Odzyskanych nazw miast, potem wsi, w końcu rzek i gór, zastąpienie w tej części Polski zniemczonych lub z gruntu niemieckich nazw nazwami polskimi. (...) Każda nazwa polska w dawnych źródłach historycznych utrwalona, a w życiu przywrócona stanowi chyba najbardziej przekonywujący dowód na pierwotną polskość ziem, które po latach niemieckiej niewoli, dopiero po 2. wojnie światowej do polskiej wróciły macierzy. (...) Chodziło o to, aby dzisiejsze nazewnictwo geograficzne Ziem Odzyskanych (...) najściślej polski przybrało wygląd, w tym samym stopniu, co nazewnictwo (...) innych polskich dzielnic, które nigdy wynarodowieniu nie uległy".
Zadanie postawione przed KUNM nie było łatwe. W dosyć krótkim czasie musiała przemianować dziesiątki tysięcy obiektów noszących dotąd zniemczone lub po prostu niemieckie nazwy, co Stanisław Rospond (językoznawca, członek KUNM) obrazowo określił jako „odgrzebywanie spod grubszego lub cieńszego tynku naleciałości niemieckich".