Takie pytanie musi paść, jeśli weźmiemy pod uwagę, jak graliśmy w eliminacjach. Zakwalifikowaliśmy się do mistrzostw świata jako pierwsza drużyna z Europy, na kolejkę przed końcem. Mieliśmy bardzo dobry bilans. I potem... Myślę, że problemem po części było to, jak długo Polacy czekali na ten awans. Wszyscy mieli w pamięci znakomitą historię polskiej piłki, ale do trzech poprzednich turniejów reprezentacji nie udało się zakwalifikować. Nikt z drużyny tak naprawdę nie zdawał sobie sprawy, co to znaczy występować na takiej imprezie jak mistrzostwa świata. Dla trenera Engela to był pierwszy turniej i dla każdego z piłkarzy to był pierwszy turniej. Nie rozumieliśmy, co to znaczy grać o Puchar Świata. Innym problemem było to, że reprezentacja w mojej opinii nie była jednością. Dochodziło do kłótni między piłkarzami a prasą, co osłabiało tę drużynę. To był główny powód, dla którego nie zagraliśmy dobrze. Nasza słaba gra była ogromnym rozczarowaniem dla mnie i dla wszystkich kolegów. Każdy z nas dostał szansę, żeby się pokazać przed całym światem. I się nie udało.
Był jednak jeden wygrany mecz, 3:1 ze Stanami Zjednoczonymi, w którym zdobył pan nawet gola...
Tak, przed ostatnim meczem trener Jerzy Engel zmienił niemal całą drużynę i zagraliśmy dobrze. Każdy potem mógł się zastanowić, co by się stało, gdybyśmy w takim składzie wyszli od pierwszego spotkania mistrzostw świata. Można o tym rozprawiać w nieskończoność. Moim zdaniem jednak przyczyna porażki tkwiła w tej drużynie. W trakcie eliminacji byliśmy jednością, nie zajmowaliśmy się tym, który z nas jest najsławniejszy, który strzelił najwięcej goli. Mieliśmy wspólny cel: zakwalifikować się. Kiedy już się to udało, każdy zaczął realizować własne cele. Skutkiem był według mnie kompletny chaos. Myślę, że lepiej by było, gdybyśmy nie pojechali na mistrzostwa świata. Po co była ta cała walka i poświęcenie w trakcie eliminacji, skoro potem w trakcie mundialu wszystko zrujnowaliśmy? Dlatego po mistrzostwach już nie miałem tak silnej motywacji, żeby grać w reprezentacji. Byłem kilka razy powoływany, ale nie zagrałem dobrze. Gdy patrzę na to z dzisiejszej perspektywy, mogę powiedzieć, że popełniłem błąd. Powinienem się był zachować profesjonalnie i dalej się starać jak najlepiej grać w kadrze. Dziś to już jednak historia.
Kibice też mieli żal.
Rozumiem kibiców w Polsce. Oni także byli rozczarowani, bo liczyli na dobry wynik w mistrzostwach świata. Wielu ludzi mogło być też zawiedzionych moją postawą na mundialu, ale ten turniej to był kolejny poziom, na który trzeba było się wznieść. Nie da się go z niczym porównać. Spotyka się różne kraje, różne style gry i drużyna nie da rady, jeśli nie jest przygotowana na sto procent, jeśli coś nie jest na swoim miejscu. A my tam w Azji z powodu różnicy czasu nie mogliśmy zasnąć. A więc musieliśmy brać tabletki na sen, a potem, kiedy przychodziła pora treningu, byliśmy ospali i ledwo się ruszaliśmy. Oczywiście to nas nie usprawiedliwia, bo piłkarze z innych europejskich krajów też żyli w takich samych warunkach, tylko że oni mieli wcześniejsze doświadczenia z innych turniejów i wiedzieli, jak z tym sobie radzić.
Ten turniej był w 2002 roku, 13 lat temu, a w pana głosie wciąż słyszę żal.
Nigdy wcześniej o tym nie mówiłem, ale koniec końców musiałem to zrobić. Czasami po prostu trzeba opowiedzieć swoją historię, a co kto sobie na ten temat pomyśli, to już jego sprawa.
W Panathinaikosie grał pan przez kilka lat. Były momenty świetne, ale pewnie zastanawia się pan: „Gdzie mógłbym zajść, gdyby nie kontuzje"?
Czasami myślę, że gdybym nie miał tylu kontuzji, to mógłbym grać w Arsenalu albo i w innym z największych europejskich klubów. Miałem możliwości. Ale po chwili przychodzi refleksja, skąd tak naprawdę wyruszyłem w swoją drogę i dokąd jednak udało mi się zajść. Nie ma czego żałować, shit happens. Kontuzje mi przeszkadzały, spowolniły mój rozwój, ale takie jest życie. Niektórzy piłkarze z takimi problemami jak moje dawali sobie spokój z futbolem, ale ja się nie poddałem. Mogę tylko dziękować Bogu, że dał mi taką szansę.
Wspomniał pan o Arsenalu dlatego, że właśnie tej drużynie strzelił pan w 2001 roku w Lidze Mistrzów bramkę? Zwiódł pan wtedy kameruńskiego obrońcę Laurena jak juniora.
Wspomniałem o Arsenalu, aby pokazać, jakiego kalibru kluby się mną interesowały. Ale natychmiast, gdy się ktoś mną zainteresował, to przytrafiał mi się uraz. Zagrałem przeciwko FC Porto na ich stadionie i zdobyłem gola. Wtedy naszych przeciwników prowadził Jose Mourinho. Po sezonie odezwali się do nas z tego klubu, pytając o możliwość mojego transferu, ale akurat wtedy brakowało mi zdrowia. Takich historii było więcej, ale nie ma co ich rozpamiętywać, życie toczyło się dalej. Nie mogę narzekać (śmiech).
W 2005 roku jako zawodnik Panathinaikosu strzelił pan bramkę Wiśle Kraków, zamykając jej drogę do Ligi Mistrzów.
Tak, to bardzo smutne (śmiech). Może powinni byli zadzwonić do mnie przed meczem i zaproponować trochę pieniędzy (śmiech)? Mieli od nas lepszą drużynę, nigdy nie widziałem, żeby któryś z polskich klubów grał tak dobrze. W Panathinaikosie nie wierzyliśmy, że możemy ich pokonać. Ale wtedy w dwumeczu strzeliłem dwie bramki. Mogło się wydawać, że zdobyłem je łatwo, od niechcenia, ale moje gole zawsze tak wyglądały. Po prostu byłem we właściwym czasie i we właściwym miejscu, a najtrudniejszą częścią mojej pracy było w to miejsce dotrzeć. Przepraszam Wisłę Kraków (śmiech). Mieli wtedy wielką szansę awansu, a od tamtego czasu już nie zbudowali równie dobrej drużyny.
Potem miał pan epizod w Premier League, ale zupełnie nieudany. Czemu nie wyszło w Portsmouth?
Nie lubię o tym rozmawiać, to są bolesne wspomnienia. Przenosiny do Anglii to była zła decyzja, ale czasami w życiu takie też się podejmuje. Szedłem tam za psie pieniądze, ale myślałem sobie: „Dwa, trzy mecze i pokażę Premier League, kim jestem". Nie dostałem jednak szansy. Czemu? Nie wiem. Przekaz był zawsze ten sam: „Emmanuel nie gra, bo jest kontuzjowany". Ale przecież nie mogłem być kontuzjowany i trenować codziennie, a potem znowu siadać na ławce. Jeśli byłbym kontuzjowany, to przecież nie byłbym nawet wśród rezerwowych. Po czterech miesiącach zerwałem kontrakt.
W końcu pojechał pan do Chin do klubu Henan Construction w Zhengzhou i to był dobry czas w pana karierze.
Tak, bardzo dobry. Poszedłem do przeciętnego klubu, ale takiego, który chciał inwestować i się rozwijać. Mieliśmy młodą drużynę i miałem pomagać tym chłopakom stawać się profesjonalistami. Szanowali mnie tam, pieniądze były dobre, a do tego lubię chińskie jedzenie, więc to też nie był problem. To były dla mnie trzy najlepsze lata. Naprawdę cieszyłem się wtedy futbolem.
A jak z życiem w Chinach?
Z piłkarskiego punktu widzenia wszystko było na swoim miejscu: dobre treningi, pieniądze płacone na czas. Ale było trochę nudno, nie tak jak w Europie, że po treningu możesz iść na kawę. Żyliśmy trochę jak w wojsku. Codziennie musieliśmy się budzić o ósmej rano, przed meczami nas przeszukiwali, zabierali telefony. Dla mnie to nie był problem, bo zawsze byłem zdyscyplinowanym piłkarzem. Nie przeszkadzało mi to. Poza tym byłem traktowany w drużynie jak wielka gwiazda.
Kibice tam też pana zaczepiali?
Tak, rozdawałem autografy, chodziłem do programów radiowych. Czułem się w Chinach znakomicie.
Dlaczego przed meczami zabierali wam telefony?
Po pierwsze, bali się ustawiania meczów. A po drugie, nie chcieli, żeby piłkarze tuż przed meczem albo na ławce rezerwowych grali w gry na komórkach. Przede wszystkim jednak chodziło o próby przekupstwa.
W Azji to prawdziwa plaga.
Lubią to bardzo (śmiech).
Miał pan jakieś propozycje tego typu?
Nie, nigdy nawet nie próbowali. Myślę, że osoby, którzy się tym zajmują, najpierw robiły dokładne rozpoznanie, sprawdzały, kto jest kim. To są bardzo sprytni ludzie, przyglądają się i oceniają, czy mógłbyś się zgodzić. Do mnie nikt nie przyszedł i nie powiedział: „Ten mecz trzeba przegrać". Może dlatego, że zawsze powtarzam, iż można mi dawać pieniądze za to, żebym wygrywał mecze, a nie po to, żebym przegrywał.
Czy uważa pan z perspektywy 15 lat, że pański przykład wywołał rewolucję w polskiej piłce? Od tego czasu mamy kolejnych reprezentantów z zagranicy: Rogera, Ludovica Obraniaka i kilku innych.
Myślę, że tak. Nie nazwałbym tego rewolucją, ale ludzie w Polsce mają teraz inne spojrzenie na obcokrajowców, a zwłaszcza czarnoskórych piłkarzy. Wiele się zmieniło. Spotykam w Polsce moich czarnoskórych znajomych, którzy mówią mi: „Dziękujemy. Zrobiłeś coś dobrego dla nas. Polacy patrzą na nas inaczej i doszli do wniosku, że mogą z nami pracować. Patrzą na nas normalnie. Nasze życie jest teraz odrobinę łatwiejsze". A to ważniejsze niż futbol.
Ktoś tam panu teraz w Nigerii przypomina, że powinien był pan grać dla niej?
Czasami tak mówią w żartach. Ale w Nigerii do takich sytuacji jesteśmy przyzwyczajeni, bo wielu Nigeryjczyków gra dla innych reprezentacji, choćby dla Anglii. To nie jest nic nowego. Zmiana jest innego rodzaju: Nigeryjczycy zaczęli się interesować Europą Wschodnią. Kiedy zobaczyli, że Emmanuel gra dla Polski, zaczęli sprawdzać, gdzie dokładnie ten kraj jest na mapie, zaczęli się interesować nawet polską polityką. Ludzie w Nigerii wiedzą więcej o Polsce, dzięki temu, że ja grałem w polskiej reprezentacji.