Zapowiadaliśmy w niej, że inflacja i bezrobocie będą wyższe, a tempo wzrostu niższe od zaplanowanych w budżecie. Wicepremier Leszek Balcerowicz i prezes NBP Hanna Gronkiewicz-Waltz stwierdzili, że ta prognoza jest nieprawdziwa, i próbowali wymusić na premierze, by coś ze mną zrobił. Najlepiej – wyrzucił. Premier zdecydował, że wyśle mnie na bezterminowy urlop. Dzień czy dwa później było posiedzenie regionalnej struktury AWS w Łodzi, której byłem wiceprzewodniczącym. Moja nieobecność wywołałaby komentarze. Zdecydowałem, że pójdę na posiedzenie, a na wszystkie pytania będę odpowiadać: „Nie pierwszy raz Leszkowi Balcerowiczowi się wydaje, że jest premierem w rządzie Jerzego Buzka"; „Mam nadzieję, że w czasie mojego urlopu gospodarka ruszy z kopyta, dochód narodowy wzrośnie, a inflacja i bezrobocie zmaleją". Później pojechałem do Ziemi Świętej, co od dawna było moim marzeniem, na którego realizację nie miałem nigdy czasu. Zniknąłem mediom z oczu. A gdy wróciłem, dziennikarze ekonomiczni zaczęli się dopytywać o mój powrót, bo moje prognozy zaczęły się sprawdzać.
Jakie są dzisiaj pana stosunki z Leszkiem Balcerowiczem?
Jak go widzę, to się witam. Znam go od dawna i trochę jestem winny wprowadzenia go na salony „Solidarności", bo dwukrotnie zaprosiłem go na konferencję ekonomiczną w latach 1980 i 1981 do Łodzi. To był wstęp w nasze środowisko.
A więc po części to panu zawdzięczamy hasło lat 90.: „Balcerowicz musi odejść".
(śmiech) Kiedyś o Balcerowiczu powiedziałem, że kończyliśmy tę samą uczelnię, ale ja miałem lepszych profesorów. To wyglądało na złośliwość, ale historycznie było prawdą, bo obaj kończyliśmy SGPiS, tylko ja w 1968 roku, a wtedy odsunięto od wykładów wielu wybitnych ekonomistów, m.in. Michała Kaleckiego. Balcerowicz jest ode mnie dwa lata młodszy, a więc nigdy nie zapoznał się głębiej z keynesizmem. Kalecki był wielkim ekonomistą. Niektórzy mówią, że socjalizował, ale według mnie wrażliwość społeczna nie jest obciążeniem dla ekonomisty.
Teraz rozumiem, dlaczego lepiej się pan dogaduje z Markiem Belką, choć był związany z SLD, niż z Leszkiem Balcerowiczem.
To jest dłuższa historia. Gdy otrzymałem pracę na Uniwersytecie Łódzkim, to Marek Belka był jednym z moich pierwszych studentów. Później pracowaliśmy w jednym pokoju i zaprzyjaźniliśmy się. Marek namawiał mnie, żebym wstąpił do „Solidarności", choć sam był członkiem PZPR, w pewnym momencie nawet funkcyjnym.
Dlaczego sam tego nie zrobił?
Zrobił to dwa dni wcześniej niż ja. Uważał, że system komunistyczny jest do d... i po prostu musi się zawalić. Gdy Giertych próbował rozpętać aferę, jakoby Marek był TW, to choć leżałem w szpitalu po operacji raka, nie wytrzymałem i napisałem do jednej z gazet, że w mojej teczce z IPN nie znalazłem śladu naszych rozmów z Markiem. A jeśli miałby na kogoś donosić, to przede wszystkim na mnie, bo rozmawiałem z nim bardzo swobodnie.
Ale w pewnym sensie przez Belkę siedział pan w więzieniu za działalność opozycyjną i prowadził protest głodowy.
Głodowałem, żeby uznano nasz status więźniów politycznych. Czasami na korytarzu spotykaliśmy nawet słynnego gauleitera Galicji i Pomorza Ericha Kocha. Można powiedzieć, że to nam zawdzięcza, iż zmarł w szpitalu, a nie w celi więziennej. Mianowicie na rozmowach wychowawczych, które z nami prowadzono, Piotr Bednarz, człowiek dosyć prosty, gdy już nie miał argumentów, mówił: „A wy nas, patriotów, trzymacie ze zbrodniarzem wojennym". I jak się nasza głodówka skończyła, to Kocha zabrali i przenieśli na stałe do izolatki w szpitalu. Podobno się załamał, gdy w Polsce karę śmierci zamieniono na dożywocie, a dożywocie na 25 lat więzienia. On spędził ponad 20 lat z wyrokami śmierci i sądził, że dzięki nowym przepisom wyjdzie na wolność, ale mu uświadomiono, że jego to nie dotyczy.
Pracował pan w trzech rządach: Jana Olszewskiego, Hanny Suchockiej i Jerzego Buzka. Który jest pana ulubiony?
Jestem dumny ze swojego udziału w rządzie Jana Olszewskiego. On postawił wyraźnie postulat naszego członkostwa w NATO. Udało nam się wyrzucić z Polski wojska radzieckie mimo oporu Lecha Wałęsy. Prezydent będąc w Moskwie, zrealizował wszystkie decyzje rządu, m.in. nie zgodził się na możliwość organizowania spółek polsko-rosyjskich opartych na majątku Armii Radzieckiej oraz na to, żeby Polska zapewniała mieszkania żołnierzom wycofującym się z Polski. Jednak wcześniej, przed wylotem do Rosji, rzecznik Wałęsy Andrzej Drzycimski stwierdził, że rząd nie wniósł tych poprawek do oryginalnego projektu traktatu. Olszewski interweniował, a Wałęsa po powrocie wycofał poparcie dla naszego rządu. Premier Suchocką szanuję zaś za jej determinację w doprowadzeniu do wyjścia Ruskich z Polski oraz za podpisanie konkordatu.
A rząd Jerzego Buzka?
Doprowadził do naszego członkostwa w NATO. Ale rząd AWS to moja zawiedziona miłość, bo bardzo szybko oszukał swoich wyborców. Marian Krzaklewski miał ogromną władzę, przynajmniej na początku, tymczasem AWS przyjmowała projekty Unii Wolności, z którymi się nie zgadzała, a na dodatek opowiadaliśmy wyborcom, że takie właśnie regulacje zawsze były naszym największym marzeniem. Potem spotykałem ludzi w swoim mieście i oni pytali, co jest grane. A tak na marginesie, gdy słyszałem, jak rząd PO się chwalił, że Polska od 2016 roku będzie przeznaczać na obronę narodową 2 proc. PKB, to mnie pusty śmiech ogarniał. To jest warunek techniczny uczestnictwa w NATO, który został przyjęty jeszcze przez rząd Buzka. Uważam, że obecna ekipa niewiele dobrego zrobiła dla obronności naszego kraju. Dlatego nie będę płakał z powodu odejścia Radosława Sikorskiego z funkcji państwowych, bo to on zastopował ratyfikację układu o tarczy antyrakietowej na terenie Polski.
To nie była jego wina. Zanim podpisano porozumienie, zmieniła się administracja w USA, a demokraci nie mieli woli umieszczania u nas tarczy.
Właśnie o to chodziło, żeby podpisać układ przed zmianą administracji. A Sikorski wstrzymywał to porozumienie, zamiast je przyspieszać. Skoro Polska opóźniała ratyfikację, to dlaczego Stany miały się z nią spieszyć? A teraz widać, jak bardzo by nam się to przydało.
Czy według pana PiS przejmie władzę jesienią?
Tak.
Część komentatorów uważa, że PiS zepsuje gospodarkę, bo nie ma dobrych ekonomistów.
PiS, jeżeli zechce, będzie miał fachowców. Takie uwagi mnie śmieszą, bo podobne słyszałem w propagandzie szeptanej pod koniec lat 80. Komuniści mówili, że przecież jeżeli odda się władzę „Solidarności", to wszystko zepsuje, bo tam nie ma fachowców od gospodarki.
Wiąże pan jakieś nadzieje z rządami PiS?
Jest parę rzeczy do zrobienia. Repolonizacja banków, reindustrializacja, zmniejszenie różnic dochodowych. Badania OECD wskazują, że jeżeli zróżnicowania dochodowe są zbyt wielkie, to zagrażają wzrostowi gospodarczemu – zabijają aspiracje i niszczą możliwości osiągania wykształcenia czy pogłębiania kwalifikacji. A w Polsce ponadto prowadzą do emigracji. Ma to także konsekwencje w życiu społecznym, bo bogatsi w Polsce głosują częściej niż ubożsi, a różnica wynosi 25 proc. i jest dużo wyższa od średniej OECD wynoszącej 11 proc.
Uważa pan, że ewentualny rząd PiS będzie bardziej prospołeczny niż rządy PO–PSL?
Nie mam wątpliwości. Z wyjątkiem bowiem pierwszych rządów „Solidarności" opętanych misją reformowania kraju każda partia wie, że rząd musi szanować elektorat. Nie może być tak, że ludzie, którzy ukształtowali parlament, ze zdziwieniem słuchają, co ich przedstawiciele wygadują z trybuny sejmowej.
Nie powinien pan więc mieć pretensji do PO, że prowadziła politykę ciepłej wody w kranie, bo to obiecała.
Gdyby to był jedyny problem, to nie miałbym pretensji do rządów PO. Ale jak się poprzestaje na ciepłej wodzie w kranie, to w pewnym momencie może jej zabraknąć.
— rozmawiała Eliza Olczyk („Wprost")