Małkowska: Propaganda sukcesu 2.0

Wolę głosować na złodziei niż na oszołomów – w ten lakoniczny sposób znajomy podsumował pragmatyzm polskiej klasy średniej, której jest przedstawicielem.

Aktualizacja: 14.08.2015 16:57 Publikacja: 14.08.2015 00:18

Monika Małkowska

Monika Małkowska

Foto: Fotorzepa/ Ryszard Waniek

– Będzie gorzej, zobaczysz, będzie gorzej – biada inny znajomy, choć dysponuje kontem, które pozwala mu ze spokojem patrzeć w przyszłość. Kasandryczne tony pobrzmiewają u felietonisty „Przeglądu", piszącego o „groźbie inwazji prawicowych barbarzyńców". Nawet najpopularniejszy kabaret III RP straszy rychłym nastaniem mroków. Jednocześnie wszyscy zgodnym chórem przyznają, że obecnie rządzący dawno zapomnieli o „obywatelskich" powinnościach i mają sporo wad. Ale – to też powszechna opinia – przynajmniej gwarantowali intelektualną i twórczą wolność.

Zastanawiam się – skąd taka trwoga przed zmianami? Dlaczego tyle pobłażliwości dla skompromitowanych? Z jakich powodów artyści i humaniści trwają w uczuciu dla neoliberałów, choć oni nie odpłacają im wzajemnością? Nawet przeciwnie – bezlitośnie dokopują.

Przecież ostatnie lata były dla kultury i innych dziedzin, gdzie nie sposób zatrudnić śmieciowych podwykonawców, okresem przyspieszonego dołowania. Oczywiście jak we wszystkich środowiskach nastąpił podział na równych i równiejszych. Zlikwidowanie 50-procentowej ulgi podatkowej nie zabolało serialowych gwiazdorów, topowych artystów z topowych galerii, medialnych monopolistów czy nawet wykładowców udzielających się w kilku uczelniach ze szczególnym uwzględnieniem prywatnych. Natomiast uderzyło w tych, których śmiesznie niskie, często nieregularne, a obecnie jeszcze bardziej zmniejszone dochody zbliżają ich do strefy biedy.

Diabelski program oszczędnościowy zwany „samozatrudnieniem" także nie uszkodził tych, którzy usadowili się na wysokich etatowych stołkach – za to walnął między oczy pozostałych. A jak ceni się w naszym wolnym kraju wolne zawody, najlepiej świadczą honoraria. Przykładowo najstarszy miesięcznik poświęcony książkom jest w stanie wysupłać za całostronicową recenzję 130 zł; kwartalnik dotyczący wydawnictw daje połowę tej sumy; godzina wykładowcy z cenzusem doktora na państwowych uczelniach kosztuje ok. 60 zł; za udział w programach radiowych czy telewizyjnych dostaje się uścisk dłoni. Jeśli do tego dodać brak jakichkolwiek socjalnych zabezpieczeń dla freelancerów, to rzeczywiście, inteligencja ma za co być wdzięczna neoliberałom.

Nawet niektórzy próbowali protestować, uświadomić rządowi i społeczeństwu pogarszającą się sytuację w branżach „niekorporacyjnych", ale kto by się przejmował nieudacznikami?

Zwłaszcza że ci u władzy okazali jawną pogardę dla naiwniaków wierzących w sens i wagę nauki, kultury, sztuki... Społeczeństwo chętnie podchwyciło ten lekceważący ton. Nie podoba się? To niech te wykształciuchy emigrują. Mamy wolność, nikt tych państwa siłą nie trzyma, niech żyją na koszt podatników innych krajów...

Umiejętnie sterowani Polacy pławili się w samozachwycie. Rozwijamy się we wszystkich kierunkach, stajemy się konkurencyjni wobec wysoko rozwiniętych krajów... Niestety, twarde fakty pokazują co innego. W rankingu innowacyjności zajmujemy takie samo miejsce jak osiem lat temu: piąte od końca, przed Bułgarią i Rumunią. To skutek niedoinwestowania nauki oraz chorego systemu przyznawania unijnych dotacji. Nie łudźmy się też, że zrobiliśmy furorę na światowym forum kultury. Pojedyncze przykłady twórców, którzy przebili się za granicą, świadczą tylko o ich determinacji. W Polsce promowanie talentów odbywa się drogą znajomości.

Kolejnym gorliwie rozpowszechnianym straszakiem jest powrót cenzury.

Tymczasem to już się stało. Za sprawą neoliberałów ocenzurowaniu podlega wszystko, co niewygodne dla rynku, dla karier, dla mitu o polskim sukcesie. Kultura to też towar, który umiejętnie zareklamowany może przynieść spore dochody. Dlatego nastały rządy marketingowców i speców od PR. W trosce o oglądalność, słuchalność i inne słupki powodzenia usunięto z mediów malkontentów, dostrzegających jakieś wady w ofercie kulturalnej czy niezadowolonych z jej poziomu. Za jedyne właściwe „omówienia" uznano reklamowe blurby. Każdy twór stał się „wyjątkowy, niezwykły, niesamowity"; każdy autor – „wybitny i światowej sławy"; każde dokonanie – „arcydziełem". Ot, niewinna manipulacja. Społeczeństwo chętnie kupiło styl oparty na przesadzie i nadmiernej egzaltacji. Jeśli ktoś do tego PR-owego miodu doda trochę dziegciu, postrzegany jest jak wróg naszej kwitnącej kultury.

Niedawno Juliusz Kurkiewicz zastanawiał się w „Gazecie Wyborczej": „Czy wolno krytykować »Szczygła«?". Tekst wprawdzie dotyczy pisarstwa, ale stwierdzenia w nim zawarte przystają do każdego twórczego gatunku. „Językowa nieudolność, błaha historia, kiepska konstrukcja, pretensjonalność – to podstawowe błędy literatury. Każdej literatury. Zadaniem krytyka jest je wytykać".

Kurkiewicz popełnił błąd: powinien użyć czasu przeszłego. Tak było, dopóki nie zaczęła ponownie obowiązywać propaganda polskiego sukcesu. Miraż właśnie się rozwiewa.

Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Michał Gulczyński: Celebracja życia
Plus Minus
Stephen King w Polsce jest kobietą
Plus Minus
Teatr, który stał się fenomenem
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Plus Minus
Publiczność w Nowym Jorku czekała trzy lata na występ Polaka. Choroba dopadła go nagle
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego