Chrabota: Weterani wojen, których nie było

O tym, jak poważnie podchodzimy do naszej odpowiedzialności za tragizm sytuacji na Bliskim Wschodzie, świadczą zadawane niemal co dzień, pełne gamoniowatego zdziwienia pytania: a co my mamy z tym wspólnego. Rewolucje w Tunezji, Libii i Syrii?

Aktualizacja: 02.10.2015 18:00 Publikacja: 02.10.2015 02:32

Chrabota: Weterani wojen, których nie było

Foto: Plus Minus

Obalanie dyktatorów, dezorganizacja tego trudnego kawałka świata? Wszak to ich wina, Amerykanów, Anglików, Francuzów. Najpierw był kolonializm, potem postkolonializm, a później demokratyczna iluzja, która wyzwoliła niespotykaną od dekad falę wojen i islamskiego ekstremizmu. To z tego nieszczęścia są uchodźcy i procesy migracyjne. Niech więc ponoszą ich koszty ci, którzy realnie je sprowokowali!

To dość powszechna narracja. Ale czy prawdziwa? Tym, którzy podpisują się pod taką wizją świata, proponuję szybki wypad do któregoś z okolicznych kin. Tam będą mogli obejrzeć reklamowany jako „oparty na faktach" film Krzysztofa Łukaszewicza „Karbala". Opowiada o bohaterskim oddziale polskich żołnierzy, który przez kilka dni bronił przed islamskimi bojówkami ratusza w świętym mieście szyitów, irackiej Karbali.

Był kwiecień 2004 roku. Zaczynało się święto Aszura gromadzące co roku setki tysięcy pielgrzymów. Zawsze towarzyszy mu pełna martyrologii podniosłość. Tym razem miało być również wyjątkowo krwawe. Polacy, ich sojusznicy Bułgarzy i jednostki irackiej policji chronili siedziby lokalnej administracji, która przeszła do historii jako „City Hall".

Od początku obchodów święta w mieście było niespokojnie. Wśród pielgrzymów pojawiły się bojówki szyickich sadrystów (żołnierzy antyamerykańskiej Armii Mahdiego), al-Kaidy i zwykłych bandytów. Tuż przed bitwą sytuacja była tak napięta, że iraccy policjanci błyskawicznie roztopili się w tłumie. Zostali Polacy i Bułgarzy, którzy przez kilka dni z determinacją bronili ratusza.

Ataki przeważających sił bojówkarzy były niezwykle brutalne. Wykorzystywali broń ciężką, przeciwpancerną i żywe tarcze. I ginęli setkami. Sprzymierzeńcy nie oddali placówki. Wytrzymali niemal bez strat cztery długie dni do momentu przybycia odsieczy. Potem wrócili do domu. Skazani na milczenie. Z zespołem stresu bojowego. Bez odznaczeń. Niemal bezimienni.

Tyle film. A rzeczywistość? Chcemy czy nie, udział Polaków w destabilizacji państwa irackiego to brutalna prawda. Oczywista oczywistość, by zacytować klasyka. Wtedy, w 2004 roku, uznawaliśmy, że to nasz sojuszniczy obowiązek. Byliśmy zresztą już w Iraku od niemal roku. W wojnie przeciw Saddamowi Husajnowi, krwawemu dyktatorowi z Bagdadu, uczestniczyliśmy od pierwszych dni. Za operacją „Iracka wolność" stały niewątpliwe racje moralne, wątpliwe dane wywiadowcze i czytelne amerykańskie interesy. Dziś widać to znacznie bardziej wyraźnie.

Po błyskotliwej akcji militarnej i chwilach euforii zaczęło się piekło. Obudzono wszelkie demony regionu. Zaczęła się wojna wszystkich ze wszystkimi. Trwa zresztą do dziś, a liczba okrucieństw i ofiar dawno przekroczyła granice wyobraźni liderów koalicji z roku 2003. Byliśmy jej trzonem. Budziliśmy te demony. W 2003 roku w Iraku, a rok wcześniej w Afganistanie, gdzie również jako wierni sojusznicy otrzymaliśmy w zarząd prowincję. W kwestii tych wojen eksperci są bezwzględni. Nie tylko nie były konieczne, ale popełniono przy ich okazji wszystkie możliwe błędy.

Skutki? Przede wszystkim rozchwianie regionu i fala islamskiego, antyzachodniego fanatyzmu, w którym korzenie mają dziś wszystkie ugrupowania wojującego dżihadu. Ledwie sześć lat później z nie mniejszym entuzjazmem witaliśmy rewolucję w Maghrebie, która u swoich początków miała kolor i zapach jaśminu. Niestety, jej efekty znów przekroczyły granice naszej wyobraźni. Dziś, pół dekady po „jaśminowych" początkach, przebijają się do naszej świadomości „rzeźniami" w kompletnie zdewastowanych Libii i Syrii.

Byliśmy i tam my, Polacy. Doradzaliśmy, wspieraliśmy wywiadowczo i moralnie. Staliśmy ramię w ramię z francuskimi sojusznikami, którzy dorzynali kryjącego się przed zbuntowanym narodem w rurach ściekowych Kaddafiego. Ponosimy więc odpowiedzialność czy nie? Jesteśmy winni? Nie mam wątpliwości, podobnie zresztą jak nie mam złudzeń, że ciężko się nam z tym pogodzić. Polska flaga to przecież symbol narodowej ofiary i niewinności.

Wypieramy więc z narodowej świadomości przekonanie, że możemy być czemuś winni. Proszę wybaczyć. Ofiarami są też żołnierze, których ciągano na te heroiczne wyprawy. Żołnierze niekoniecznie dobrej sprawy. Żyjący wciąż w cieniu traumy Nangar Khel. Niepotrzebni nikomu. Niezadbani. Weterani wojen, których nie było.

Obalanie dyktatorów, dezorganizacja tego trudnego kawałka świata? Wszak to ich wina, Amerykanów, Anglików, Francuzów. Najpierw był kolonializm, potem postkolonializm, a później demokratyczna iluzja, która wyzwoliła niespotykaną od dekad falę wojen i islamskiego ekstremizmu. To z tego nieszczęścia są uchodźcy i procesy migracyjne. Niech więc ponoszą ich koszty ci, którzy realnie je sprowokowali!

To dość powszechna narracja. Ale czy prawdziwa? Tym, którzy podpisują się pod taką wizją świata, proponuję szybki wypad do któregoś z okolicznych kin. Tam będą mogli obejrzeć reklamowany jako „oparty na faktach" film Krzysztofa Łukaszewicza „Karbala". Opowiada o bohaterskim oddziale polskich żołnierzy, który przez kilka dni bronił przed islamskimi bojówkami ratusza w świętym mieście szyitów, irackiej Karbali.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku