Obalanie dyktatorów, dezorganizacja tego trudnego kawałka świata? Wszak to ich wina, Amerykanów, Anglików, Francuzów. Najpierw był kolonializm, potem postkolonializm, a później demokratyczna iluzja, która wyzwoliła niespotykaną od dekad falę wojen i islamskiego ekstremizmu. To z tego nieszczęścia są uchodźcy i procesy migracyjne. Niech więc ponoszą ich koszty ci, którzy realnie je sprowokowali!
To dość powszechna narracja. Ale czy prawdziwa? Tym, którzy podpisują się pod taką wizją świata, proponuję szybki wypad do któregoś z okolicznych kin. Tam będą mogli obejrzeć reklamowany jako „oparty na faktach" film Krzysztofa Łukaszewicza „Karbala". Opowiada o bohaterskim oddziale polskich żołnierzy, który przez kilka dni bronił przed islamskimi bojówkami ratusza w świętym mieście szyitów, irackiej Karbali.
Był kwiecień 2004 roku. Zaczynało się święto Aszura gromadzące co roku setki tysięcy pielgrzymów. Zawsze towarzyszy mu pełna martyrologii podniosłość. Tym razem miało być również wyjątkowo krwawe. Polacy, ich sojusznicy Bułgarzy i jednostki irackiej policji chronili siedziby lokalnej administracji, która przeszła do historii jako „City Hall".
Od początku obchodów święta w mieście było niespokojnie. Wśród pielgrzymów pojawiły się bojówki szyickich sadrystów (żołnierzy antyamerykańskiej Armii Mahdiego), al-Kaidy i zwykłych bandytów. Tuż przed bitwą sytuacja była tak napięta, że iraccy policjanci błyskawicznie roztopili się w tłumie. Zostali Polacy i Bułgarzy, którzy przez kilka dni z determinacją bronili ratusza.
Ataki przeważających sił bojówkarzy były niezwykle brutalne. Wykorzystywali broń ciężką, przeciwpancerną i żywe tarcze. I ginęli setkami. Sprzymierzeńcy nie oddali placówki. Wytrzymali niemal bez strat cztery długie dni do momentu przybycia odsieczy. Potem wrócili do domu. Skazani na milczenie. Z zespołem stresu bojowego. Bez odznaczeń. Niemal bezimienni.