Kiedy więc pierwszy raz przekartkowałam książkę Tomasza Łysiaka „Medalion na pancerzu", nie wzbudziła we mnie ciepłych uczuć. „Przewidywalne, na wysokim C" – pomyślałam, sugerując się tytułami pism, z którymi autor współpracuje. Po tygodnikach „w Sieci" i „Gazeta Polska" nie oczekuje się raczej historycznego obrazoburstwa. Teraz jednak nie pozostaje mi chyba nic innego, jak wejść pod stół i odszczekać.

To prawda, książka na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie wypisów ze szkolnych podręczników dla co bystrzejszych gimnazjalistów – te wszystkie bohaterskie opowieści od czasów Henryka Pobożnego po katastrofę smoleńską, z oplutym przez liberalno-lewicowe media generałem Andrzejem Błasikiem włącznie. To prawda, publicysta nie odbrązawia i nawet się nie stara szukać dziury w całym. Dość przytoczyć kilka tytułów tekstów zamieszczonych w zbiorze – „Najjaśniejszy panie, czemu uciekasz?", „Ostatni żołnierz wyklęty roku 1863", „Sen o szpadzie", „Bomba ze łzami" czy „Miłość 44" – by wiedzieć, że próżno się po nim spodziewać tak dziś modnej rewizji naszych dziejów, czy to z lewicowej, czy prawicowej perspektywy. Ale co z tego, skoro to się czyta!

Autor nie tylko umie składać słowa (czyżby odziedziczony w genach talent po słynnym ojcu Waldemarze Łysiaku?), ale też na dodatek pisze z polemiczną pasją, dzięki której lektura nie staje się udręką. Wyraźnie też określa swoje stanowisko wobec polskiej historii. Krakowski historyk profesor Andrzej Nowak, który napisał wstęp do zbioru, tak scharakteryzował jego styl: „(...) staje po stronie donkiszotów: husarzy spod Wiednia, arcybiskupa Jakuba Świnki, rotmistrza Pileckiego, generała Błasika – przeciwko warszawsko-krakowskiemu salonikowi, który boi się tylko jednego: śmiechu zachodniego »nadsalonu« (...). Staje ta książka po stronie wiernej pamięci – przeciwko nakazowi zapomnienia".

Rzeczywiście, wyznawcy wesołego czekoladowego orła nie znajdą tu inspiracji. Podobnie jak ci, dla których sprzątanie po psie jest wyrazem najwyższego poświęcenia na rzecz „tego kraju". Tomasz Łysiak wyznaje tradycyjny, bogoojczyźniany patriotyzm. Taki, który wymaga, by za ojczyznę czasem oddać krew – jakkolwiek górnolotnie by to brzmiało. Szumnych słów publicysta też się zresztą nie boi i nie wstydzi, choć dla współczesnego ucha, przyzwyczajonego raczej do drwin z Polski, brzmią one cokolwiek egzotycznie. Mnie też one chyba trochę rażą. Do czasu. Wystarczy, że paru głupawych celebrytów odprawi na ekranach telewizorów swe antypatriotyczne gusła, że po raz setny powtórzą banialuki o polskim nieudacznictwie i nienormalności, aby taka książka, jak „Medalion na pancerzu" Tomasza Łysiaka, wydała się czymś świeżym i ożywczym.