Od ponad pół wieku Kościół katolicki uczestniczy w dialogu ekumenicznym. Co roku odbywają się spotkania komisji międzywyznaniowych, powstają kolejne arcyważne dokumenty, a chrześcijanie różnych wyznań spotykają się na tygodniach modlitw, prosząc o jedność. Kilka dni temu doszło w Watykanie do nadzwyczajnej sytuacji, gdy delegacja fińskich luteran została zaproszona przez celebransa do przyjęcia komunii świętej.
Mogłoby się więc wydawać, że sytuacja jest świetna, a model dialogu ekumenicznego promowany zarówno przez Kościół katolicki, jak i wspólnoty protestanckie ma się świetnie. Kłopot polega tylko na tym, że ze spotkań nic nie wynika (poza ciekawymi rozmowami teologów, którym czasem bliżej jest do swoich kolegów z komisji wspólnych niż do współwyznawców), dokumentów nikt nie czyta, a w tygodniach uczestniczy coraz mniej wiernych.
I trudno się temu dziwić, gdy uświadomimy sobie, że po pięćdziesięcioletnich wysiłkach ekumenicznych chrześcijanie są obecnie od siebie o wiele dalej, niż byli wcześniej. A jakby tego było mało, najbardziej dynamiczne ewangelizacyjnie i misyjnie wspólnoty albo nigdy nie przystąpiły do dialogu, albo właśnie się z niego wycofują, albo mają do niego stosunek, najdelikatniej rzecz ujmując, dwuznaczny.
Między Duchem Świętym a duchem świata...
Rozjazd w dialogu ekumenicznym między wyznaniami protestanckimi głównego, liberalnego nurtu a Kościołem katolickim i Cerkwią prawosławną najkrócej można określić mianem różnicy między tymi, którzy chcą być posłuszni Duchowi Świętemu, a tymi, którym bliżej jest do ducha świata. Kościół katolicki, podobnie jak Cerkiew, jeśli nawet jakaś część jego teologów (a także zachodnich hierarchów) wspomina o konieczności ustępstw wobec świata, głosi wciąż niezmienną naukę moralną (i nie tylko) zakorzenioną w Piśmie Świętym i tradycji. Ale już ogromna większość wyznań protestanckich głównego nurtu (czyli luteranie, reformowani i anglikanie) uznała, że konieczne jest dostosowanie doktryny do tego, czego chce od nich współczesny świat. I dlatego wbrew swoim ojcom założycielom, którzy – jak Luter czy Kalwin – potępiali aborcję i zapobieganie ciąży, a eutanazja w ogóle nie przychodziła im do głowy – oni przyjęli w XX wieku wszystkie te nowinki.
Kongregacjonalistyczni pastorzy ze Zjednoczonego Kościoła Chrystusa (UCC) zakładali przecież w USA pierwsze nielegalne jeszcze kliniki aborcyjne, a obecnie ogromna większość wyznań protestanckich, by wymienić tylko amerykański Kościół episkopalny, główny nurt metodystów, liberalny Ewangelicko-Luterański Kościół Ameryki (ELCA), o Zjednoczonym Kościele Chrystusa i prezbiterianach nie wspominając, tworzy proaborcyjne lobby skupione wokół Planned Parenthood i twierdzi, że aborcja jest darem Bożym dla świata. Podobne opinie głoszą także skandynawscy luteranie, którzy wyrzucają z własnych wspólnot i pozbawiają ordynacji pastorskiej duchownych działających w organizacjach pro life. Prawo do aborcji jest bowiem wpisane w takie interpretacje chrześcijaństwa i duchowny, który nie wyznaje jej, jest heretykiem.