Chciałam dodać coś miłego o ojcu Ziębie przed wymienieniem jego nazwiska – przypomnieć, że jest znanym działaczem społecznym, autorem, filozofem, byłym prowincjałem dominikanów, wreszcie człowiekiem przez lata związanym z opozycją antykomunistyczną, ale zdałam sobie sprawę, że jeśli o. Zięba ma rację – to nic nie pomoże: jedni i tak uważają go za swojego, inni za obcego, a jeszcze inni o nim nie słyszeli i nic ich to nie obchodzi. Życiorys Maciej Zięba ma bogaty i oba plemiona, Tutsi i Hutu, mogą się do niego przyznawać. Ale też oba mogą go wykluczyć.
Ja zazwyczaj lubię sięgać po przykład tych plemion, by zadać podstępne pytanie, które z nich jest chrześcijańskie, a które muzułmańskie. Hutu – jako zdecydowanie bardziej odpowiedzialni za rzeź prawie miliona ludzi – są zazwyczaj określani jako muzułmanie, ale wiadomo, że oba plemiona są w zdecydowanej większości chrześcijańskie z przewagą katolicyzmu.
W sporach, które rozrywają Polskę, chciałabym, tak jak i o. Zięba, „przeczytać rzetelną analizę... żeby wyrobić sobie zdanie", a nie „...spojrzeć na nazwisko dziennikarza podpisującego artykuł, zwłaszcza w konkretnej gazecie, aby z góry wiedzieć", że to czy tamto jest dobre czy niedobre.
W dodatku panuje dość powszechne przekonanie, że jeśli ktoś wyznaje pogląd A, to nawet nie musimy go pytać o resztę jego poglądów, które znamy aż po literę Z. Stąd wzięło się dosyć szeroko rozlane zdumienie, że prof. Bogusław Wolniewicz wyszedł ze studia telewizji Republika, nie zgadzając się z red. Ewą Stankiewicz w sprawie Smoleńska. I tak dobrze, że poszło tylko o Rosję, której prof. Wolniewicz lubi bronić, a nie o Żydów czy masonów, którym specjalista od Wittgensteina (kiedyś od Lenina, o którym pisał pracę magisterską, i to jeszcze zanim wstąpił do PZPR, gdzie działał ćwierć wieku) poświęca wiele uwagi w swoich wystąpieniach publicznych.
To zjawisko irracjonalnej agresji nie jest typowe tylko dla Polski. Wygląda na to, że polityczno-społeczny amok tak jak wirus Zika ogarnia cały świat. Również w Stanach widać rodziny i przyjaciół rozdartych w sprawie kandydatów na prezydenta. Kłótnie, obrażanie się, epitety są ostatnio znacznie częstsze. Jeśli dojdzie do zabawnego i tragicznego zarazem finału (mało prawdopodobnego, ale zawsze...), w którym konkurować będzie dwóch szaleńców: komunista Bernie Sanders i farmazon Donald Trump, będzie to oznaczało, że obrzydzenie do polityków czy do rządzących przeszło wszystkie znane granice.