Rok van Eycka bliżej sacrum czy profanum?

W 2020 roku Gandawa organizuje wielką wystawę malarza, ?który miał zatrzymać średniowiecze i ruszyć renesans.

Publikacja: 04.10.2019 18:00

Nawet postronny obserwator nie ma wątpliwości: Ołtarz Gandawski to opowieść o Bogu i człowieku, sacr

Nawet postronny obserwator nie ma wątpliwości: Ołtarz Gandawski to opowieść o Bogu i człowieku, sacrum i profanum (na ilustracji centralna część dzieła przedstawiająca adorację Mistycznego Baranka)

Foto: Getty Images

W Amsterdamie zamiast jechać na północ, w stronę wysp i nieco bardziej urozmaiconych krajobrazów, łamiących prostą linię horyzontu, przestraszeni złowieszczymi prognozami (zimno i deszcze!), zmieniamy nagle plan podróży i kierujemy się ku Belgii. Droga nie jest daleka, lecz potrzebujemy kawy w Lejdzie (miejsce urodzin Rembrandta) oraz toalety w Delft (miejsce urodzin Vermeera), celebrując obydwa przystanki i wyczekując słońca. Oto jest! Zupełnie inne od tego z obrazów oglądanych w stołecznym Rijksmuseum, jakby przygaszone i stłumione, ale jest i świeci. Błogosławiona niech będzie holenderska prowincja bez tłumów, gdzie życie płynie cicho i spokojnie, jak woda w kanałach tnących miasta na kawałki, co tak ukochali miejscowi malarze. I Zbigniew Herbert, którego eseje „Martwa natura z wędzidłem" – w ikonicznym wydaniu z 1993 roku – mają stanowić mój bedeker w podróży.




„Jedziemy więc przez ogromną równinę, ucywilizowanym stepem, drogą gładką jak pas startowy lotniska, pośród nieskończonych łąk, podobnych do płaskiego, zielonego raju jak na gandawskim poliptyku braci van Eyck", pisał poeta, który podróż po Holandii rozpoczął od jej południowych prowincji, skąd musiał dostać się właśnie wprost z Gandawy mieszczącej się w północnej Belgii. W sprawie Mistrza Jana buchalteryjnie wyliczał jeszcze: „Zdumiewa nas dzisiaj fakt, że dzieła starych mistrzów: van Eycka, Memlinga, Quentina Massysa, wspaniałych protoplastów flamandzkiej sztuki, były stosunkowo tanie i budziły, jak można przypuszczać, niezbyt wielkie zainteresowanie. W roku 1654 można było nabyć u znanych dealerów portret pędzla Jana van Eycka za 18 guldenów".

Mało danych, więc gładkimi drogami omijamy Rotterdam i Antwerpię, by najpierw dotrzeć do Brugii, gdzie na początku XV wieku Jan van Eyck osiadł, ożenił się i otworzył warsztat. Funkcjonował bardzo dobrze nie tylko jako malarz, także wpływowy mieszczanin, bogaty kupiec i wykształcony humanista. Przyłączył się do dworu księcia Jana III Bezlitosnego, potem trafił do Filipa Dobrego, księcia Burgundii – i wedle jego oceny był „tak doskonały w sztuce, jak i w wiedzy". Na książęce zaproszenie wyjeżdżał w wielu dyplomatycznych misjach: Hiszpania, Portugalia, Bliski Wschód. Stąd w jego obrazach widać zachwycające bogactwo roślinności, stylów architektonicznych i odmienności ludzi: liczne obrazki z podróży stały się podobraziem jego dzieł.

***

W miejscowym Groeningemuseum wisi „Madonna kanonika van der Paele" pozwalająca oswoić się z mistrzem. Maryja siedzi na tronie w otoczeniu św. Donacjana, patrona kościoła, dla którego zamówiono obraz, oraz donatora z jego patronem św. Jerzym. Scena rozgrywa się w prezbiterium i – jak to u van Eycka – niczego nie pozostawiono przypadkowi: posążek Ewy z Maryjnego tronu przypomina o tym, że Ona też została nazwana Ewą – pierwsza sprowadziła na świat grzech, druga dała mu zbawienie; widać Kaina zabijającego Abla, zapowiedź męki Chrystusa; oraz Samsona pokonującego lwa na wzór Jezusa ratującego nas z piekieł.

W pancerzu św. Jerzego można dostrzec odbicie człowieka, prawdopodobnie samego autora. Podobnie jak w „Portrecie małżonków Arnolfinich" z National Gallery w Londynie, gdzie van Eyck skrył siebie w błyszczącym lustrze w centrum kompozycji.

Nic dziwnego, że mistrz pozwalał sobie na takie zabiegi – wszak w swoim czasie osiągnął wielką sławę. Tak wielką, że zaczął nawet sygnować dzieła – jako pierwszy w Niderlandach – nazwiskiem oraz dewizą: „Als ick kann" („Tak, jak potrafię"). Zresztą inskrypcje często towarzyszyły malowanym portretom, choć wypowiadał się w nich w imieniu bohatera. Obraz żony opisał tak: „Mój małżonek, Jan, ukończył mnie 17 czerwca 1439 roku, a wiek mój trzydzieści trzy lata". Wiadomo jedynie, że nazywała się Margaret i pobrali się pięć lat wcześniej. I to właściwie tyle, bo światło rozświetla bohaterów, ale twórca ginie w mroku.

Chcę van Eycka opisać tak, jak potrafię, ale on chowa się w lustrzanym odbiciu, pozostaje tajemniczy i zagadkowy. Źródła historyczne zachowują daleko posuniętą wstrzemięźliwość.

Nawet o warsztacie mistrza wiemy niewiele. Fachu uczył go zapewne starszy brat Hubert, o ile w ogóle istniał. Napis na ramie Ołtarza Gandawskiego – rzekomo wspólnego – brzmi: „Malarz Hubert van Eyck, którego nikt nie przewyższył, rozpoczął dzieło. Po nim Jan, drugi w sztuce, brat, ukończył je na zlecenie Jodocusa Vijda, który wzywa was tym wierszem, dnia 6 maja, by oglądać to, co zostało wykonane".

Ustęp sprowokował dyskusje historyków sztuki, bo nie zachowały się żadne prace Huberta i nie sposób odróżnić partii ołtarza malowanych różnymi dłońmi. Starszy brat na pewno istniał, malował i zasłużył się na tyle, że spoczął w gandawskiej katedrze, gdzie w 1432 roku pojawił się ołtarz. Dla świętego – nomen omen – spokoju przyjęto, że prace rozpoczął on, by po przedwczesnej śmierci dowodzenie przejął Jan, który sam spoczął w Brugii w kościele św. Donacjana z „Madonną kanonika van der Paele". Koło się zamyka.

***

I toczy dalej, bo jedziemy do Gandawy. Ołtarz jak to ołtarz, przeznaczono do dewocji, czyli wypisz wymaluj średniowiecze. Dzieło długo uważano jednak za pierwszy w dziejach obraz olejny, który właściwie ze średniowieczem kończył i zaczynał renesans. Ba, tradycja chciała, żeby Jan van Eyck był wynalazcą nowego gatunku w malarstwie, ale tradycja się myli. Wcześniej pojawiali się inni, głównie Włosi, choć jemu rzeczywiście można przypisać rewolucję w sztuce dzięki maestrii użycia farb olejnych, co nadało im należną popularność. W przeciwieństwie do tempery schną wolniej i pozwalają dokonywać poprawek, a przede wszystkim umożliwiają tworzenie laserunku, przezroczystej warstwy farby dającej efekt połysku i iluzję trójwymiarowości, w czym van Eyck osiągnął perfekcję. Do tego Eyck znaczy dąb. Czy może dziwić, że ołtarz gandawski to właśnie olej na dębinie?

Poliptyk, znany także jako Adoracja Mistycznego Baranka, to dzieło wielkie: wysokość 3,5 m i szerokość – przy otwartych skrzydłach – ponad 5 m. Zapewne tak chciał mecenas, majętny handlarz Jodocus Vijd z żoną Lysbette, oboje pokazani na zewnętrznych skrzydłach w modlitwie do Jana Chrzciciela (patrona kolegiaty) i Jana Ewangelisty (patrona kaplicy).

Święci, od nich zaczynając, zostali namalowani w stylu en grisaille, technice imitującej kamienne rzeźby, i – choć olejni – wyglądają jak majestatyczne posągi. Ziemskich małżonków sportretowano za to z naturalistyczną brzydotą jakby z atlasu anatomicznego rodem: brzuch Ewy jest wydęty, Adam zmęczony, zwiotczały, zrezygnowany. Przeminęły ich młodość i uroda, modlitwa i uniesienie trwają nadal. To rada dla wszystkich stających przed ołtarzem – ukorzcie się, aby żyć wiecznie.

Tymczasem po otwarciu skrzydeł i zajrzeniu do środka naprawdę można paść na kolana! Na 12 wewnętrznych tablicach przedstawiono ponad 250 postaci, które w rozciągniętym korowodzie zmierzają w stronę Baranka: apostołowie, święci, papieże, pielgrzymi, pustelnicy, faryzeusze ze świętą księgą, nawet poganie z całego świata, sądząc po orientalnych twarzach i ubraniach, boso albo konno, w zgrzebnych szatach albo modnych burgundzkich strojach, z gołymi głowami albo w turbanach i tiarach, radośni i zgaszeni, bogaci i odarci z szat. Wszyscy.

I czego nie ma w tle! Mikrokosmos z cyprysami, cytrynowcami, palmami daktylowymi, drzewami pomarańczowymi. Bardzo żywa natura! Pisał Herbert: „Pewna monotonia krajobrazu holenderskiego rodziła marzenia o florze różnorodnej, wielobarwnej, niezwykłej. Być może drzemała w tym tęsknota za utraconym rajem, który malarze średniowieczni przedstawiali w postaci rozarium, sadu czy kwietnika. Wiekuista zieleń bardziej przemawia do wyobraźni niż wiekuiste światło". Jan van Eyck połączył jedno i drugie.

Wiadomo, że mistrz – podobnie jak inni miejscowi twórcy, apologeci rzeczy tego świata – poświęcał wiele uwagi rzeczom właśnie: ubraniom, biżuterii, meblom, architekturze. Jego obrazy obfitują w detalicznie oddane faktury materiałów. Często po dokładnym obejrzeniu dzieła dostrzegamy klucze do scen, jak posadzkę w „Madonnie kanclerza Rolina" (Luwr) pełną biblijnych odniesień czy wspomnianą „Madonnę kanonika van der Paele".

W samym ołtarzu gandawskim również roi się od znakomicie oddanych szczegółów – muzykolodzy mogli określić dźwięk wydobywany z ust każdego z aniołów, bo średniowieczne hymnały zawierały instrukcje dotyczące wyrazu twarzy przy śpiewaniu danej nuty i van Eyck umiał to pokazać! Organy św. Cecylii ujął zaś na tyle dokładnie, że po setkach lat udało się odtworzyć ich grającą kopię!

Nie brak tu również symboliki. Historycy sztuki i religioznawcy znaleźli wiele interpretacji, co jeszcze niżej każe chylić czoła nie tylko przed malarskim kunsztem van Eycka, ale i jego wiedzą teologiczną. W kameralnej scenie zwiastowania przez jedno okno widać miasto z kamienicami mieszczańskimi (spekulowano, czy to widok z okna pracowni mistrza), tuż obok jest drugie okno z widokiem na przedmieścia o niskiej zabudowie – oto mały Nazaret zapowiada wielką Jerozolimę. Adam i Ewa przykrywają się liśćmi, bo wstydzą się brzydoty płynącej z grzechu (ona zamiast jabłka trzyma w ręku karbowaną cytrynę). Istnieją razem, ale osobno. Samotnie tkwią w czarnych niszach przypominających groby, bo życie poza rajem stało się ich przekleństwem. A między nimi wciąż trwa zabójstwo Kaina i ofiara Abla, aby uświadomić przepaść dzielącą Boga i człowieka.

Nawet postronny obserwator bez bagażu (naukowego) nie ma wątpliwości: ołtarz gandawski to opowieść o Bogu i człowieku, sacrum i profanum. Od upadku w raju do odkupienia przez Jezusa Chrystusa. Górny frontowy rząd pokazuje Boga Ojca w otoczeniu Matki Boskiej i Jana Chrzciciela. Dolna część jest najważniejsza i przedstawia adorację Mistycznego Baranka przez jego ofiarę i ludzi płynących zewsząd, aby w niej uczestniczyć – ów tłum pielgrzymujący ze skraju do środka obrazu. Z głowy Baranka stojącego na ołtarzu – otoczonego przez rozmodlone anioły – promieniuje światło, z piersi wypływa krew napełniająca złoty kielich, choć nie ujmuje mu to siły ani dumy. Całą scenę oświetla gołębica symbolizująca Ducha Świętego. Z fontanny tryska woda życia wiecznego. O, raju!

***

Kilka pożółkłych kart z pełnej dramatów historii. W 1566 roku podczas walk religijnych w trakcie rewolty ikonoklastów – zwolenników reformacji niszczących kościoły katolickie – straż pilnowała ołtarza przed zbezczeszczeniem. Z czasem dla bezpieczeństwa przeniesiono go do miejskiego ratusza, bo Gandawę splądrowano wtedy najmocniej z flamandzkich miast. Obraz wrócił do katedry – wówczas już pod wezwaniem św. Bawona, hulaki i utracjusza, który ocknął się i uwierzył – aby potem ocaleć w pożarze. W XVIII wieku cesarz Józef II, przerażony golizną Adama i Ewy, nakazał skrzydła ołtarza odłączyć od korpusu i schować. Środkowa część, zarządzeniem władz Republiki Francuskiej, została umieszczona w muzeum w Paryżu, lecz po bitwie pod Waterloo powróciła do Gandawy. Niedługo później sprzedano skrzydła, które przez Anglię dotarły do Berlina.

Dwie części ołtarza skradziono w 1934 roku. Złodzieje wysłali list z żądaniem miliona franków okupu i jedną z tablic udało się odzyskać po negocjacjach. Druga, zatytułowana „Sędziowie sprawiedliwi", nie została odnaleziona i zastąpiono ją kopią. Doli tułaczki dopełniła II wojna światowa: ewakuacja ołtarza na południe Francji i umieszczenie go przez hitlerowców w tyrolskim Altaussee. Po wojnie wrócił do domu, czyli do katedry w Gandawie.

Nie zaprzestano jednak poszukiwań zaginionego fragmentu. I oto przed rokiem pewien belgijski historyk – nazwisko litościwie pomińmy, bo rzecz miała wypromować jego książkę – ogłosił hucznie, że zguba znajduje się w samym centrum średniowiecznego miasta pod placem Kalandeberg. Mer Gandawy potwierdził, że prokuratura traktuje tezę poważnie i w obawie przed poszukiwaczami skarbu zakazał rozkopywania średniowiecznych ulic oraz zrywania kostki brukowej. Ludzi to nie powstrzymało, nic jednak nie znaleziono.

Obraz pozostawał w katedrze, choć i tam migrował. Nie wisiał przy głównym ołtarzu, lecz w kaplicy św. Jana Ewangelisty, która zastąpiła kaplicę mecenasa Jodocusa Vijda. Stąd powędrował na tyły kościoła do pomieszczenia bez okien i ze ścianami obitymi czarną draperią, aby nic nie zakłócało kontaktu z żywym Bogiem. Wstęp kosztuje 4 euro, więc nie chodziło tylko o względy bezpieczeństwa. Wszak wcześniej do kaplicy mógł zajrzeć każdy śmiertelnik. Wciąż wisi tam mniejsza kopia, którą można podejrzeć tylko przez kraty, bo stanięcie przed duplikatem również wymaga biletu, o czym informuje stosowna kartka. Uniesienie duchowe – nawet niepełne – musi kosztować! Trzeba więc wysupłać kilka monet, stając się zarazem mecenasem restauracji oryginału, by stanąć z nim twarzą w twarz.

Ołtarz gandawski od zawsze odwiedzali pielgrzymi z okolic – Brugii, Antwerpii, Lille. Teraz zjeżdżają się z całego świata. Stoję i ja, pełen podziwu i pokory. Z układu moich warg zapewne można wyczytać uniesienie i zachwyt. Czytałem o tym wiele razy, oswajałem się z myślą o spotkaniu, ale stanięcie twarzą w twarz powoduje mimowolny uśmiech. Więc jestem! Jesteśmy! Patrzymy na siebie! Elektroniczna słuchawka przy uchu opowiada o XV wieku i Niderlandach, tłumaczy kontekst, opisuje postaci – pozwala zanurzyć się w historii. Skok na główkę w otchłań nie jest jednak możliwy: ołtarz chroni pancerna szyba i strażnik siedzący tuż obok, ale patrzeć można bez końca. Na stojąco, bo nie ma ławek do kontemplacji ani klęczników do modlitwy. Ołtarz potraktowano zgodnie z należnym mu statusem arcydzieła, lecz odarto z funkcji sakralnej, choć wciąż jesteśmy w katedrze!

***

Okazało się, że po latach tułaczki zbladł, zżółkł i zmarniał. Kilka lat temu, dzięki wsparciu fundacji Jeana Paula Getty'ego z Los Angeles, rozpoczęto renowację ołtarza, by przywrócić mu dawny blask. W sensie dosłownym, bo przy okazji odkryto z niejakim zdziwieniem, że duże połacie zostały pokryte warstwami XVI-wiecznej farby, bynajmniej nie autorstwa van Eycków, co znacznie uprościło magię ich przezroczystych szkliw. Wykonane prace robią ogromne wrażenie! I – zapewne by pochwalić się odrestaurowanym dziełem – Gandawa w 2020 roku organizuje największą w historii wystawę „Van Eyck. Optyczna rewolucja". Ołtarz gandawski spotka się tam z innymi dziełami Mistrza Jana.

Iloma? Dobre pytanie. Potwierdzony dorobek to 20 tytułów. Reszta pozostaje dyskusyjna, bo przypisywane są mu prace pochodzące z warsztatu zarządzanego przez żonę dziesięć lat po śmierci męża, w którym wierni uczniowie naśladowali styl mistrza, co też myli tropy. Jakby van Eyck chciał pozostać w kryjówce do końca, bo ważniejsze od twórcy jest jego dzieło. Nawet ta garstka jest rozsiana po świecie. Podobno ma przyjechać „Madonna przy fontannie" z Antwerpii, „Fontanna łaski" z Madrytu, „Portret Baudouina de Lannoy" z Berlina, „Kardynał Niccolo Albergati" z Wiednia (gdzie do października trwa zresztą pokaz trzech obrazów mistrza) i wreszcie „Mężczyzna w niebieskim chaperonie" z rumuńskiego Sibiu, który w 2010 roku wybrał się do Gdańska w swoją pierwszą w życiu podróż z Siedmiogrodu. Od 1 lutego do 30 kwietnia 2020 roku zamieszka w Gandawie.

W zamyśle organizatorów wystawa ma pokazać związek między różnymi gałęziami sztuk w czasach van Eycka. Cech malarzy obejmował wszak różnorodne umiejętności: wielkie ołtarze i miniatury, portrety i rysunki, także rzeźby i posągi, polichromowane i złocone, gobeliny i biżuterię. Przecież „malowali wszystko – plafony, obrazki na kominkach i supraportach, ozdabiali okręty, powozy, wirginały, zegary, kafle, ceramikę, a także wykonywali na zamówienie wywieszki sklepowe" (Herbert). Zgromadzonych zostanie ponad 100 eksponatów z późnego średniowiecza, pokazujących wpływ van Eycka na europejską sztukę, ale najważniejszy pozostanie on sam.

Tym bardziej że wystawa jego obrazów to preludium roku tematycznego w Gandawie pod hasłem: „OMG! Van Eyck was here", czyli „Mój Boże! Van Eyck tu był". Organizatorzy przedsięwzięcia z dumą zapowiadają z tej okazji wydarzenia z wielu sfer życia, nie tylko sztuki – pokazy teatralne i wizualne, taniec, design, moda, kuchnia, muzyka, nawet – cokolwiek to znaczy – zakupy „w atmosferze van Eycka i Adoracji Mistycznego Baranka". Już dzisiaj Baranka można kupić na kubku i koszulce, więc strach i obraza boska pomyśleć, co wydarzy się w przyszłym roku, by zadowolić przybyłych. Czy będzie serwowana pieczona baranina, skoro arabskich barów tu dostatek?

Latem w katedrze św. Bawona zostanie otwarte nowe centrum dla zwiedzających i boję się, że oznacza to znaczący wzrost ceny biletu... OMG! O, mój Boże! I pomyśleć, że ołtarz gandawski niegdyś otwierano jedynie w niedzielę i święta, gdy wierni w stanie łaski byli przygotowani do obcowania ze świętością i mogli przeżyć duchowe doznanie. Było, minęło. Od dwóch lat dostępne jest ultradokładne zdjęcie, wykonane przy okazji renowacji poliptyku, dzięki czemu kursorem na ekranie można przybliżyć każdy detal, obejrzeć maźnięcia i pęknięcia, zajrzeć w krwawiącą ranę Baranka, spojrzeć w oczy samego Boga. To, co miało pozwolić dotknąć sacrum, zbliża do profanum.

Mistrzu Janie, z głębokości Ziemi wołam do Ciebie na wysokościach: namaluj mi Baranka!

W Amsterdamie zamiast jechać na północ, w stronę wysp i nieco bardziej urozmaiconych krajobrazów, łamiących prostą linię horyzontu, przestraszeni złowieszczymi prognozami (zimno i deszcze!), zmieniamy nagle plan podróży i kierujemy się ku Belgii. Droga nie jest daleka, lecz potrzebujemy kawy w Lejdzie (miejsce urodzin Rembrandta) oraz toalety w Delft (miejsce urodzin Vermeera), celebrując obydwa przystanki i wyczekując słońca. Oto jest! Zupełnie inne od tego z obrazów oglądanych w stołecznym Rijksmuseum, jakby przygaszone i stłumione, ale jest i świeci. Błogosławiona niech będzie holenderska prowincja bez tłumów, gdzie życie płynie cicho i spokojnie, jak woda w kanałach tnących miasta na kawałki, co tak ukochali miejscowi malarze. I Zbigniew Herbert, którego eseje „Martwa natura z wędzidłem" – w ikonicznym wydaniu z 1993 roku – mają stanowić mój bedeker w podróży.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał