Nan Goldin: zdjęcia fascynujące i odrażające

Ekshibicjonizm artystki jest wręcz w dobrym stylu, gdyż jakby mimochodem, nie narzuca się. Chyba nie zamierzała szokować – lecz kto to wie na pewno – tylko pokazać prawdę o życiu własnym i swego środowiska.

Aktualizacja: 15.09.2016 17:41 Publikacja: 15.09.2016 12:02

Autoportret „Nan Goldin, In my Hall, Berlin”

Autoportret „Nan Goldin, In my Hall, Berlin”

Foto: PAP, JOHN G. MABANGLO

Bóg umarł dla wielu. Pomostem w stany nieco wyższe od kieratu życia codziennego zostały narkotyki i seks. Skutki wystawiło na widok publiczny nowojorskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej. „Ballada o seksualnym uzależnieniu" jest pokazem slajdów Nan Goldin. To 700 zdjęć ułożonych w 45-minutową opowieść z burzliwego życia artystki i bohemy w latach 1970–1980. Przed epidemią AIDS można było liczyć na bezkarność w swawoli. Ideologia liberalna spopularyzowana w Polsce hasłem „róbta co chceta" ma w MoMA ilustrację, pokazującą, jak doszła do skraju.

Jest to wizja odrażająca i fascynująca. Nędza i brud przeplata się z radością i smutkiem kochanków, ruiną narkomanów. Niby niechlujne, a przecież przemyślane kadry chwytają życie bezpośrednio. Barwy są złamane sepią, co gasi czasem euforyczne nastroje postaci na zdjęciach. Wnętrza wydają się straszne, śmierdzące, zapuszczone, jednak twarze tych ludzi jarzą się żywotnością.

Obnażona, z podbitym okiem

Goldin zaczęła fotografować jako krnąbrna nastolatka. Odrzucona przez rodziców, parę żydowskich intelektualistów zajętych bardziej myśleniem niż wychowaniem córki, tułała się po internatach i domach opieki. Nie miała okazji nabyć tzw. wartości rodzinnych. Jej nastoletnia siostra, potępiona przez matkę, położyła się na torach przed nadjeżdżającym pociągiem i wytrwała do końca. Nan miała wtedy 11 lat. A w tygodniu żałoby uwiódł ją starszy krewny i rozbudził seksualnie. Jako ledwie 13-latka chciała zostać narkomanką i „boginią slumsów".

Jej zastępczą rodziną zostali podobni wykolejeńcy, wśród nich też artyści. Nan świadomie odrzuciła role określające kobietę: córki, żony, matki. Liczyła się wolność. Jako 18-latka zamieszkała z dużo starszym mężczyzną. Czy to zastępstwo ojca czy raczej krewnego, który ją uwiódł, kiedy była dzieckiem w żałobie? Upodobanie do starszych jej zostało. Bodaj najbardziej nieprzyzwoite zdjęcie nie ukazuje aktu penetracji – takich również nie brak – ale grę wstępną „Nan i Dickie w motelu, Nowy Jork, 1980". Widzimy tu Nan obnażoną, bez majtek, gdy obściskuje ją z tyłu w pełni ubrany łysiejący facet; scenę oglądamy jak podglądacze przez uchylone drzwi łazienki. Sytuacja wstrętna, lecz zdjęcie dobre, niedoświetlone, mroczne jak zakamarki duszy obojga kopulantów.

Sławę zdobyła swym portretem z podbitymi oczami, stając się ikoną kobiety uciśnionej przez patriarchalne społeczeństwo. Kto był „patriarchą"? Nie mówi tego wprost, jednak można wnioskować, że pobił ją mężczyzna, który stale przewija się w pokazie slajdów, widziany oczami – i obiektywem – kobiety zakochanej. To były komandos próbujący aktorstwa. Ponoć jedyną zaletą Briana była przy owłosionym ciele męskość, którą też sfotografowała w stanie pełnym. Robi wrażenie ich zdjęcie „Nan and Brian" w nędznej sypialni, we wspólnym łóżku, wyraźnie po stosunku seksualnym. Nad poręczą łoża wisi przymocowane do ściany zdjęcie Briana jako obiektu kultu. Gdy on siedzi na krawędzi, pali papierosa, wygląda przez okno zwyczajem nieczułego faceta, ona w zmiętej pościeli ciągle jest wpatrzona w sprawcę niedawnej rozkoszy, uzależniona od tego szczerbatego brutala, jak świadczą dziesiątki innych jego fotografii.

Pokaz jest tak dobry, że trafił do najważniejszego muzeum sztuki nowoczesnej. Myślę, że oddaje fascynację elit tego miasta rozpustą. Zarazem ekshibicjonizm Nan Goldin jest wręcz w dobrym stylu, gdyż jakby mimochodem, nie narzuca się. Chyba nie zamierzała szokować – lecz kto to wie na pewno – tylko pokazać prawdę o życiu własnym i swego środowiska.

Wiele zdjęć nie nadaje się do reprodukcji w tej gazecie ani nawet do opisu. Widzimy samo życie od zalotów przez ślub, seks w celu rozrywkowym i miłosnym, poród i wiek dziecięcy, wybryki wieku dorosłego, przyjaźń, intymność, aż po śmierć. Oglądamy rodzaj ludzki uchwycony bez przyzwoitej maski: na sedesie, w wannie lub przed lustrem, w majtkach i bez majtek, w makijażu i we łzach. Z tego półświatka wyszli uchwyceni na zdjęciach sławni artyści, wyrażający ducha tamtego czasu: Andy Warhol, Jim Jarmusch, Keith Haring, Jim Waters, jak barwne kwiaty, które wyrosły na podkładzie kompostu.

Ogląda się to wszystko ze wzruszeniem; obraz powszechnego ludzkiego losu ujrzanego z egzotycznego punktu widzenia – rynsztoka bohemy. To wytwarza dystans, jaki przystoi sztuce. Prócz wykolejeńców hetero poznajemy innych ulubieńców artystki: drag queens, prostytutki płci obojga, męskich gejów muskularnych lub wątłych, lesbijki w rozmaitych wersjach i starsze małżeństwa dwupłciowo poprawne.

Widowisko zamyka zdjęcie pary szkieletów w namiętnym uścisku. Kości narysowano białą kreską na czarnych drzwiach wiodących – czy aby na pewno? – donikąd. Bo w swoim mieszkaniu na Brooklynie artystka ma na ścianie fotos Renée Jeanne Falconetti w roli Joanny d'Arc, która dała się spalić na stosie dla wiary, z niemego filmu Theodora Dreyera. Potrzeba rekompensaty? Godności? Szukanie podobieństwa między męką świętej w płomieniach stosu inkwizycji a męką seksualnego uzależnienia artystki?

Parada wykroczeń

Goldin mieszka także w Berlinie, gdzie przeniosła się z Nowego Jorku w roku 2000, gdy George W. Bush został wybrany na prezydenta. Jako osobie szalenie postępowej zapewne zrobiło jej się duszno w Ameryce. Jednak wielu ludziom byłoby duszno w jej półświatku. Lecz, z drugiej strony, czy poprawny mieszczuch nie ma pokus, by wytarzać się w błocie? Ta wystawa umożliwia widzom wyżycie się zastępczo w niebezpiecznych rozkoszach, zaznanie zawrotu głowy w spadaniu, ale bez realnego upadku.

Artystka zapisuje sposób bycia swego środowiska jako rodzaj dziennika, który daje do czytania publiczności. Powiada, że to forma kontroli nad życiem. „Pozwala mi obsesyjnie zapisać każdy szczegół. I pozwala mi pamiętać". Ten anarchiczny światek bowiem sczezł pochłonięty przez AIDS. Ową zagładę zapisała w innym zestawie zdjęć: „Igrzysko diabła". „New Yorkerowi" mówi, że ma poczucie winy typowe dla ocalałych. „Czuję się winna, że mój test na HIV wypadł negatywnie w '91. Byłam rozczarowana, że byłam negatywna, a większość ludzi tego nie rozumie".

Życzliwy krytyk z tego liberalnego tygodnika dowodzi, że Goldin zapisuje na zdjęciach życie swoje i swojego środowiska, aby uniknąć losu siostry samobójczyni. Zadedykowała jej „Balladę o seksualnym uzależnieniu". To wiele usprawiedliwia.

Natomiast mnie Nan Goldin wprawia w pomieszanie. Przyrządziła manifest anarchicznego indywidualizmu żądającego wolności bez względu na skutki zdrowotne i społeczne, które są straszne. Lecz w tej stolicy liberalizmu wypada przyjąć postawę otwartą i tolerancyjną. Nie należy wyrywać się z osądem cudzych obyczajów. Nie wolno nazwać Nan grubym słowem, które samo ciśnie się na usta. Bo powiedziano „nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni". A przecież oglądamy tutaj społeczną dekadencję i upadek tradycyjnych pojęć o kulturze umieszczone w świątyni sztuki nowoczesnej jako wzór wrażliwości do naśladowania.

Kilka lat temu miała miejsce wystawa prac artystów będących pod jej wpływem. To się rozprzestrzenia. Ale bronię się przed myślą, że gdyby ktoś porwał się w naszych czasach na organizację „wystawy sztuki zdegenerowanej", jak Goebbels w III Rzeszy w 1937 roku, to Nan Goldin byłaby gwiazdą pierwszego sortu. Bronię się przed tą myślą, bo faszyzm okazał się najgorszą odpowiedzią na kreatywną destrukcję kapitalizmu, na zbyt swobodny styl bycia, podobnie jak komunizm. Owszem, tzw. twórcze niszczenie rozkłada tradycyjne wartości i tkankę społeczną, lecz po to, by wytwarzać nowe. Jeśli nie pozwolimy sztuce ujawniać rozkładu starego świata i ciemnej strony życia, to ten Cień będzie rządził nami z głębin podświadomości. Tak też wyzwala się Nan Goldin, ujawniając obsesje.

Muzeum Sztuki Nowoczesnej chętnie bierze udział w jej bezwstydnej paradzie wykroczeń wobec norm dobrego zachowania. „I tak właśnie kończy się świat. Nie hukiem, a skomleniem", co T.S. Eliot zapowiedział 90 lat temu.

Autor jest krytykiem i publicystą, bierze udział w talk-show o ideach w TVP Kultura „Tanie dranie – Kłopotowski i Moroz komentują świat"

Nan Goldin: „Ballad on Sexual Dependency", Museum of Modern Art, Nowy Jork, 17 czerwca 2016–12 lutego 2017

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Bóg umarł dla wielu. Pomostem w stany nieco wyższe od kieratu życia codziennego zostały narkotyki i seks. Skutki wystawiło na widok publiczny nowojorskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej. „Ballada o seksualnym uzależnieniu" jest pokazem slajdów Nan Goldin. To 700 zdjęć ułożonych w 45-minutową opowieść z burzliwego życia artystki i bohemy w latach 1970–1980. Przed epidemią AIDS można było liczyć na bezkarność w swawoli. Ideologia liberalna spopularyzowana w Polsce hasłem „róbta co chceta" ma w MoMA ilustrację, pokazującą, jak doszła do skraju.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił