Pomnik sarmackim obyczajom i czynom wzniósł Mickiewicz, ale i Słowacki, a później Henryk Rzewuski oraz Henryk Sienkiewicz, Witold Gombrowicz i Stanisław Lem, Jarosław Marek Rymkiewicz i Jacek Kaczmarski.
Kto tak naprawdę spośród pisarzy pozostał obojętny na ducha sarmatyzmu, na te łby golone, bigosowanie, weta, szarże, nieopanowanie i niezależność? Jeden Przyboś chyba, a i to nie wiadomo, czy w przydziałowym mieszkaniu na Iwickiej nie stawał ukradkiem na palcach przed lustrem, unosząc na sztorc ołówek: czy nie wygląda jak karabela?
Żarty na bok: ale też swoista encyklopedia, czy może raczej zbiór miniesejów opisujących kosmos sarmatyzmu, jaki wydał właśnie Krzysztof Koehler, też pisany jest w sposób nader żartobliwy. Czasem jest to humor finezyjny niczym brzytwa, którą ostrzono tak długo, że ostrze całkiem się starło i została sama ostrość, jak kiedy autor gra słowotwórczymi ambicjami Heideggera; czasem mocno rechotliwy, jak to się zdarzało panom braciom przy garncu miodu, zwłaszcza gdy w pobliżu nie brakło gładkiej podwiki.
Nie jest to też w żadnym razie wywód akademicki: owszem, Koehler naśladuje ton najbardziej sarmackiego gatunku literackiego, jakim jest gawęda, tak udatnie, że nietrudno przychodzi zgubić się w tych dygresjach, w tych wielokrotnie złożonych zdaniach, w tym przestawnym szyku, w tych ciemnych nawiasach.
To sarmackie przymrużenie oka widać zresztą i w igraniu przez autora porządkiem czasów, w zamierzonych a uroczych anachronizmach: w budowaniu objaśnień mających wytłumaczyć nam logikę świata panów Pasków, z wykorzystaniem migotliwych świata nam współczesnego: wszelkich tłitów, esemesów i symulakrów, które Koehler traktuje z żartobliwą powagą, kryjącą niemały kontempt. Czytając go, wspominamy scenę kokietowania pana Lubomirskiego, kiedy to: „... – Rzymianinie! ojcze ojczyzny! – krzyknął Zagłoba, chwytając rękę marszałka i przyciskając do niej wargi. Lecz tu jednocześnie stary wyga nastawił na Skrzetuskiego oko i począł nim mrugać raz po razu". Kontempt jednak sobie, praktyka sobie: „Palus sarmatica" to rodzaj wyboru z haseł, zamieszczanych przez Koehlera niestrudzenie na stronach Muzeum Historii Polski, gdzie tworzą prawdziwą już e-encyklopedię sarmatyzmu. I ta praktyka nie ginie, autor ucieka się w swojej książce do linków równie zgrabnie, jak pan Skrzetuski do sztychów.