Przed wyborami we Francji wybuchła wrzawa charakterystyczna dla nowej pokryzysowej polityki: rosyjskie trolle, kłamliwi politycy, sprzedajni dziennikarze, postprawda, postdemokracja, postpaństwa i dżihad... Jednym słowem – apokalipsa. Wiele mediów, zwłaszcza tych sprzed ery Facebooka, przekonuje, że w globalnej polityce dzieje się coś przerażającego. Coś, co bez mała zagraża całej zachodniej cywilizacji lub ludzkości w ogóle. Ale czy rzeczywiście? Może to jest właśnie normą. Historia i ogólna wiedza o polityce sugerują raczej, że nienormalne było to, co nas spotkało w niepełnym dwudziestoleciu pomiędzy upadkiem komunizmu a kryzysem finansowym (lata 1989–2008), kiedy wyczerpały się dawne paradygmaty i polityczny spór działał niejako na jałowym biegu. Podobno o coś tam się jeszcze wtedy wadziliśmy – zwłaszcza w Polsce i byłym bloku wschodnim – ale zasadniczo nikomu na niczym nie zależało na tyle, by wciągać szerokie masy w zażarte polityczne batalie. Teraz powoli pojawiają się nowe podziały. Wraz z nimi wraca polityka masowa.