Wtedy, w istocie, nie jest aż tak źle. Przywódcy opozycji nie siedzą – jak liderzy katalońskiego separatyzmu – w więzieniach. Polskie ulice nie są – jak hamburskie – teatrem walk ulicznych czy – jak w Erfurcie – areną gorszących demonstracji AfD. Nie podpala się nad Wisłą domów dla uchodźców – jak w Niemczech, ani nie pacyfikuje nielegalnych miasteczek – jak we francuskim Calais. Nie więzi dziennikarzy ani nie wyrzuca z pracy setek tysięcy ludzi – jak w Turcji Erdogana. Nie ma rasizmu na skalę prześladowań Romów na Słowacji czy wojny domowej jak na Ukrainie. W tych wszystkich dyscyplinach jesteśmy szczęśliwie outsiderami.
Kraj nie jest podzielony żadną z istotnych linii. Nie ma zawiści południa wobec północy i niechęci północy wobec południa – jak we Włoszech. Nie ma całych miast i miasteczek kontrolowanych przez obcą cywilizacyjnie grupę etniczną – jak w Niemczech czy we Francji. Nie ma na koniec separatyzmów, które napędzałyby konflikt polityczny i traumatyzowały Europę – jak na wschodzie Ukrainy, w Belgii czy Hiszpanii. Także w tych dziedzinach Polska to kraj sielsko-anielski, gdzie mafijnymi chrzci się nie – jak w Italii – mordercze struktury cosa nostry czy camorry, ale „niewinne" urzędnicze układy korupcyjne, handlarzy paliw czy żelaznymi prętami.
Na Boga! – wypadałoby krzyknąć – trzeba mieć miarę w tym samobiczowaniu i domagać się szacunku wobec realiów w ocenie naszego kraju przez zagranicę. Krytykujący nas w czambuł Holendrzy i Niemcy w swoim zacietrzewieniu jakby nie dostrzegali problemów u siebie i całą troskę, niechęć, strach o przyszłość Europy wiązali z Polską i Polakami. Skąd więc ta ślepota? Te zawyżone standardy wobec mieszkańców kraju nad Wisłą? Ten nagły status klasowego gamonia, chłopca do bicia, troglodyty, który, niepilnowany, gotów jest wejść na salon i porozbijać kryształy?
Pierwszy powód – mam wrażenie – to historia. Nie zapomniano tej części świata wojny i Holokaustu. Tak, dla nas bez polskiej winy, ale dla reszty Europy i świata stereotyp, że Auschwitz wybudowano nad Wisłą nieprzypadkowo, wciąż obowiązuje. Już samo to każe patrzeć na ten skrawek Europy podejrzliwie, z obawą, jeśli nie wprost wyrażaną niechęcią. Absurdem historii jest, że pogląd ten żyje wśród Niemców, faktycznych sprawców największej zbrodni w dziejach. Ci słabo o niej pamiętają, a skądinąd zrozumiały mechanizm psychologicznego wyparcia z wdziękiem przekierowuje ich odpowiedzialność na anonimowych „nazistów" i międzynarodowych sojuszników.
Drugą kwestią jest historia powojnia. Oto więc po komunizmie przychodzi Solidarność. Klasowy gamoń nagle się budzi, podnosi ociężałe powieki, a jego oczy lśnią niespodziewanym blaskiem. Nagle i nieoczekiwanie kieruje na siebie wzrok całego świata. Dźwiga się do bohaterskich czynów i daje przykład innym. Upada, ale zrywa się ponownie, by tworzyć nową historię. Tak nas postrzegano w latach 80., tak zapracowaliśmy na kredyt zaufania, który otworzył nam bramy do NATO i Unii Europejskiej. I potem jeszcze ten wysiłek gamonia, który zaczął się stroić w szatki nowoczesnego neoliberalizmu, obyczajowej postępowości, marketingów, rynków kapitałowych i LGBT. I nawet był przez chwilę prymusem. Pokazywano go jako wzorzec dla wolniej się rozwijających kolegów i koleżanek z klasy pod specjalnym nadzorem.