Ameryka kocha true crime. Nie jest w tym odosobniona, ale to Amerykanie kronikę kryminalną doprowadzili do perfekcji. Poczynając od „Z zimną krwią” Trumana Capote’a z 1966 r., a kończąc na niezliczonych produkcjach Netfliksa o psychopatach i seryjnych mordercach. Ostatni taki hit platformy to „Dahmer – Potwór” o mordercy i kanibalu. Kontrowersyjny to mało powiedziane.
Teraz trafia do nas „Miłość i śmierć”, siedmioczęściowa fabuła, jej trzy pierwsze odcinki można oglądać na HBO MAX od 27 kwietnia. Stworzył ją David E. Kelley, autor takich hitów telewizyjnych, jak „Małe wielkie kłamstewka” (2017) czy „Od nowa” (2020). Przed epoką streamingów pracował przy „Orłach z Bostonu” i „Ally McBeal”. To więc ekspert od opowieści sądowych, w końcu z wykształcenia jest prawnikiem. I tym razem przedstawił historię, której finał rozgrywa się przed ławą przysięgłych.
Romans z nudów
Tragedia rozegrała się 13 czerwca 1980 r. w miasteczku Wylie na przedmieściach Dallas. Pod koniec lat 70. żyło tam ledwie 3 tys. osób, wszyscy więc znali się z widzenia. W tygodniu praca i rodzina, w weekendy kościół i wypoczynek. Niekiedy też rekreacyjny sport – to na siatkówce zbliżają się do siebie 30-letnia Candy Montgomery i dwa lata starszy Allan Gore. Znali się ze wspólnoty kościelnej, byli nieodległymi sąsiadami, ich dzieci chodziły do jednej szkoły.
Czytaj więcej
Miniserial dokumentalny poświęcony rządowi byłej już premier Finlandii, Sanny Marin (Socjaldemokr...
Candy inicjuje romans, bardziej z nudów i monotonii życia niż z namiętności. Tak przedstawiają to twórcy „Miłości i śmierci”. Fakty przytaczają wiernie, ale w takich rekonstrukcjach diabeł tkwi w interpretacji. Tym bardziej że od romansu się zaczyna, a kończy na 41 ciosach siekierą.