„Nic dwa razy się nie zdarzy”, napisała Wisława Szymborska, a nadawca polskiej wersji „Sługi narodu”, czyli Polsat (całość już w Polsat Box Go) nie liczył chyba, że wzorem ukraińskiego pierwowzoru wykreuje przyszłego prezydenta kraju, co udało się ukraińskiej stacji telewizyjnej 1+1. Taka polityczna kreacja nic zresztą nie gwarantuje, ponieważ „sługa narodu”, choć poddawany wielu naciskom, jest odporny na korupcję i właśnie dlatego stanowi typ polityka wyjątkowego, potrzebnego.
Polska dwubiegunówka
Dzięki polsatowskiej wersji ukraińskiego hitu, wiemy jednak w jakim miejscu światowej polityki jesteśmy. W Ukrainie Zełenski na planie serialu zgromadził realny kapitał, by skorzystać z niego w roli prezydenta, który nie jest marionetką ani na scenie krajowej, ani na międzynarodowej. My zaś możemy sobie przypomnieć roztrwoniony kapitał Pawła Kukiza oraz dodać, że gdy Ukraińcy od 2015 r. oglądali „Sługę narodu” i dojrzewali do politycznej zmiany bez precedensu w historii - Polacy od 2017 r. ograniczali swoją aktywność do dyskusji czy „Ucho prezesa” jest ocieplaniem wizerunku Jarosława Kaczyńskiego czy też satyrą na kulisy naszej polityki, która musi pozostać dwubiegunowa i niezmienna.
Wiele odcinków cyklu Roberta Górskiego jest lepszych od kilku części „Sługi narodu”, marna to jednak pociecha, bo nie zmienia faktu, że Ukraińcy mają swojego prezydenta-sługę, zaś Polacy pozostają sługami swoich polityków. To najważniejsza refleksja, jaka towarzyszy oglądaniu polskiej wersji serialu, zaś główny bohater Ignacy Konieczny, grany żywiołowo przez Marcina Hycnara, podkreśla wielokrotnie: politycy muszą służyć narodowi. Dlatego pierwszy rezygnuje z limuzyny i stara się dojeżdżać do pracy rowerem lub autobusem. Zmniejsza liczbę urzędników, łączy ich biura w jednym gmachu, choć nam trudno sobie wyobrazić, że rząd pracuje w tym samym pałacu, co prezydent, bo przecież by się zagryźli.
Oczywiście serial nie jest dogmatyczny i jego twórcy wielokrotnie pokazują, że nawet najbardziej szlachetne ideały bywają mrzonką: jak choćby wtedy, gdy prezydent zwalnia swojego ochroniarza, bo Polacy to fajni ludzie, a potem jednak korzysta z pomocy zwolnionego ochroniarza, ponieważ kilku Polaków okazuje się niefajnymi ludźmi z drewnianymi pałami, którzy chcą Koniecznemu sprawić łomot.
Generalnie władza pokazana jest jak choroba objawiająca się pychą, pazernością, egoizmem. Jeśli ktoś awansuje – traci kontakt z rzeczywistością, a wraz z nim jego bliscy, którzy też oczekują przywilejów na koszt podatnika. Dotyczy to również rodziny Koniecznego. Dlatego sprawowanie władzy zgodne z jego wyobrażeniem wymaga nieustannej czujności i reakcji.
24-odcinkowy serial do początku wyposażony jest w suspensy. Już w ekspozycji trzech wpływowych politycznych macherów (Wojciech Wysocki, Mirosław Zbrojewicz i Krzysztof Stelmaszyk) umawia się na kolejną odsłonę teatrzyku władzy, w którym to oni są faktycznymi reżyserami. Mamy więc dwutorowo prowadzoną narrację – z planem oficjalnym i zakulisowym. A gdy zaczynamy wątpić w instynkt przetrwania Koniecznego, zaskakuje nas ujawnieniem tajnego planu z udziałem szefa służb specjalnych (Marcin Bosak), co przechyla szalę na korzyść „sługi narodu”.
Nie będę ujawniał poszczególnych rozwiązań, jednak pomysł by godzić się na
przyjmowanie łapówek od biznesmenów, które potem wzbogacają budżet państwa jest
zarówno opłacalny, jak i zabawny.
Trzeba dodać, że reżyser Okił Khamidow, wspomagany reżysersko przez Macieja
Bielińskiego, który zasłynął „Światem według Kiepskich” nie odchodzi bardzo
daleko od ich estetyki, dlatego drugi i trzeci plan zaludniają, także w scenach
posiedzeń rządu i sejmu, aktorzy o wyglądzie swojaków bądź wprost naturszczycy.
To nie jest wytworny „House of Cards” tylko Polska B, również pod względem
scenografii.
Polski wkład
Jednak na pierwszym planie oglądamy gwiazdorską drużynę. Prezesa rady ministrów gra Krzysztof Dracz, opiekuńczą sekretarkę, która przeżyła pięciu prezydentów - Danuta Stenka, matkę Koniecznego - Dorota Kolak, ojca - Sławomir Orzechowski, siostrę - Magdalena Popławska, byłą żonę Hanna Konarowska-Nowińska. Jokerem bywa Mariusz Ostrowski w roli ministra spraw zagranicznych. Mając skłonność do kobiet i dziaderskiego stylu bycia, musi ciągle się reedukować – pewnie wraz z widzami!, by spełnić najnowsze standardy politycznej poprawności.
Wyjątkowość ekipy Koniecznego polega bowiem na tym, że potrafią sobie uświadomić swoje niedoskonałości, przyznać do winy i ustąpić mądrzejszym, gdy dziś polityka polega na pójściu w zaparte. Nie zdradzając końca, mogę powiedzieć że finał pierwszego sezonu splata romans Koniecznego z identyfikacją skorumpowanego polityka ze szczytów władzy o pseudonimie Milady, zaczerpniętym z „Trzech muszkieterów” Dumasa.
Na razie możemy dodać do ukraińskiej wersji serialu gratulacyjny telefon z Kremla, gdzie nie rządzi już Putin. Życzmy tego ukraińskiemu słudze narodu.