Trener Lecha John van den Brom obiecywał, że to będzie wieczór, w którym jego zawodnicy udowodnią, że wciąż potrafią grać w piłkę.
Rzeczywiście, zaczęli z dużą werwą i już po sześciu minutach objęli prowadzenie. Kristoffer Velde, który kilkadziesiąt sekund wcześniej nie trafił z bliska głową do pustej bramki, drugiej okazji już nie zmarnował. Strzelił z dystansu nie do obrony.
Lech zamiast jednak pójść za ciosem i walczyć o kolejne gole, niespodziewanie przestał grać i oddał inicjatywę rywalom. Jakby to był rewanż, w którym osiągnął korzystny wynik, a nie pierwsze spotkanie przed własną publicznością, które trzeba wygrać jak najwyżej, żeby mieć spokojną głowę przed wyjazdem.
Przez godzinę oglądaliśmy więc nieporadność Lecha, przerwał ją dopiero Mikael Ishak, uderzając bez przyjęcia po dośrodkowaniu Pedro Rebocho. Szwed był na spalonym, ale brak VAR tym razem podziałał na korzyść mistrzów Polski.
Ishak zdobył 12. bramkę dla zespołu z Poznania w europejskich pucharach. Czy będzie to gol na wagę awansu do fazy grupowej, przekonamy się za tydzień w Luksemburgu. Lech będzie musiał sobie tam radzić bez Antonio Milicia, który w końcówce dostał czerwoną kartkę. Trudno oprzeć się wrażeniu, że już w czwartek mógł zagwarantować sobie awans. Oby w rewanżu nie męczył się tak jak z półamatorami z Islandii.