Pośpiech i zaskakiwanie uczniów nagłymi zmianami w systemie edukacji to najczęściej pojawiające się zarzuty do reformy kształcenia. Podczas pierwszego czytania projektu ustawy nowego prawa oświatowego w Sejmie negowano też sam sens reform. Krytykowano również to, że samorządom nie zapewniono środków niezbędnych do zmiany sieci szkół.
Wdrażanie reformy w sześć lat
– 2017 to pierwszy rok, kiedy nie będzie pierwszej klasy gimnazjum. W 2023 r. odbędą się pierwsze matury w nowym systemie, a więc wdrażanie całej zmiany potrwa sześć lat – mówiła Marzena Machałek, posłanka PiS.
Tak szybkie tempo wprowadzanych zmian budzi jednak wątpliwości, i to nie tylko posłów opozycji, ale i nauczycieli, rodziców i przedstawicieli samorządu terytorialnego. Ci ostatni do 31 marca mają obowiązek podjąć uchwały o nowej sieci szkół. Docelowa struktura szkolnictwa obejmie ośmioletnią szkołę podstawową, czteroletnie liceum ogólnokształcące i pięcioletnie technikum. Szkołę zawodową zastąpi trzyletnia branżowa szkoła pierwszego stopnia. Po jej ukończeniu będzie można kontynuować naukę w szkole drugiego stopnia. Jej absolwenci będą zdawać egzamin dojrzałości.
– Badania międzynarodowe pokazują, że polscy 15-latkowie dobrze odtwarzają, ale nie potrafią rozwiązywać problemów ani pracować w grupie – uzasadniała potrzebę reformy Anna Zalewska, minister edukacji narodowej. Podczas debaty zapowiedziała, że w środę przedstawi nowe podstawy programowe.
Potrzebna poprawka
Anna Zalewska powiedziała też, że posłowie mają zgłosić poprawkę do projektu dotyczącą czasu pracy nauczycieli. Choć od września zniesiono tzw. godziny karciane, czyli czas spędzony z uczniami ponad obowiązkowe tygodniowe pensum, w wielu szkołach nie zmieniło się nic. Nauczyciele mają prowadzić po dwie godziny lekcyjne nieodpłatnych zajęć tygodniowo.