W piątek olsztyński sąd pracy pod przewodnictwem Grażyny Giżewskiej-Rozmus w pełni podzielił stanowisko Małgorzaty Sieniewicz, matki dwójki małych dzieci. Uznał (sygnatura akt: IV P 609/10), że dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury w Olsztynie nie miał prawa jej zwolnić, a zwolnienie było przejawem dyskryminacji ze względu na płeć. Sąd przyznał kobiecie w sumie ponad 17 tys. zł odszkodowania.
– To dla mnie ogromna satysfakcja. I nie chodzi tu o odszkodowanie, ale o przyznanie, że stałam się obiektem dyskryminacji w pracy. Dyrektor MOK wezwał mnie do siebie rano w dniu mojego powrotu po urlopie macierzyńskim. W gabinecie usłyszałam, że już tu nie pracuję. To był dla mnie szok, bo w olsztyńskim MOK przepracowałam z małą przerwą dziesięć lat, ostatnio na stanowisku zastępcy dyrektora. Tydzień przed powrotem rozmawiałam z dyrektorem. Rozmowa była sympatyczna, mówił, że cieszy się z mojego powrotu – opowiedziała „Rz" Małgorzata Sieniewicz.
Dyrektor Marek Marcinkowski tłumaczył przed sądem, że żadnej dyskryminacji nie było. Nowe zadania inwestycyjne, które pojawiły się w MOK w czasie nieobecności kobiety, wymusiły zmianę obsady stanowiska zastępcy.
„Uznałem, że dla dobra instytucji, którą kieruję, konieczne jest odwołanie obecnej zastępczyni i powierzenie jej obowiązków innej osobie, co do której miałem pełne zaufanie" – czytamy w protokole z zeznania dyrektora MOK.
Małgorzata Sieniewicz postanowiła walczyć w sądzie.