Prawniczka Agata P., reprezentując przedsiębiorcę, ugodziła się z dwoma dłużnikami mocodawcy i zainkasowała od nich wynegocjowaną kwotę kilku tysięcy złotych. Swojemu klientowi pieniędzy nie przekazała, w ogóle nic mu o tym nie mówiąc. Po pewnym czasie ten się jednak o długi upomniał, kierując sprawy do egzekucji. Wtedy się dowiedział, że dłużnicy zapłacili jego prawniczce. Ona jednak nie chciała oddać pieniędzy. Zwrócił się więc do rzecznika dyscyplinarnego z wnioskiem o jej ukaranie.
Radcowski sąd dyscyplinarny, uznając, że swoim postępowaniem uchybiła godności zawodu zaufania publicznego, wymierzył jej karę zawieszenia prawa do wykonywania zawodu na rok, a do sprawowania patronatu – na dwa lata. Karę utrzymał w mocy Wyższy Sąd Dyscyplinarny. Radczyni złożyła kasację od jego orzeczenia do Sądu Najwyższego. Kwestionowała nadmierną, jej zdaniem, surowość orzeczeń sądów korporacyjnych. Skarżyła się, że nie wzięły pod uwagę żadnych okoliczności świadczących na jej korzyść. A przecież przyznała się do winy, wyraziła skruchę, przeprosiła i pogodziła się z klientem, któremu zwróciła pieniądze.
Jej adwokat podczas rozprawy przed Sądem Najwyższym twierdził, iż ocena, że nie rokuje nadziei jako radca, była krzywdząca i nieuzasadniona, gdyż "problemy osobiste mogą się każdemu zdarzyć", a ona nigdy wcześniej nie była karana dyscyplinarnie.
Sugerował, że cała sprawa wynikła z braku staranności prawniczki w trakcie umawiania się z klientem co do wynagrodzenia, czego skutkiem było zatrzymanie przez nią pieniędzy uzyskanych na mocy ugody z jego dłużnikami.
Mówił, że była gotowa dobrowolnie poddać się karze dyscyplinarnej, co zaakceptował jej klient, tymczasem nie zgodził się na to rzecznik dyscyplinarny. Zażądał surowszych sankcji, do czego przychyliły się sądy radcowskie. Adwokat argumentował też, że roczny zakaz prowadzenia kancelarii oznacza utratę stałych klientów i w rezultacie zniszczenie dorobku zawodowego.