Wraca edukacja zdalna. Od ubiegłego poniedziałku w trybie niestacjonarnym pracują szkoły średnie. Od przyszłego: klasy od czwartej do ósmej w szkołach podstawowych. Rząd już nie utrzymuje, że szkoły są bezpieczne. Przeciwnie, jak powiedział w „Rzeczpospolitej" minister zdrowia Adam Niedzielski, stały się one „rozsadnikiem wirusa".
Czytaj też: Wraca zdalna nauka. Dzieci nie wyjdą same z domu
Teraz do szkoły będą chodziły dzieci z klas młodszych a także przedszkolaki. Premier Mateusz Morawiecki podczas piątkowej konferencji prasowej tłumaczył, że „dla dzieci, które dopiero rozpoczynają naukę, edukacja w trybie stacjonarnym jest bardzo ważna ze względów psychicznych". A epidemiolodzy podkreślają, że prawdopodobieństwo zachorowania przez dzieci do 10 roku życia jest minimalne. A nawet jeśli dojdzie do zakażenia, to z reguły ma ono niemal bezobjawowy przebieg.
Problem jednak w tym, że młodsze dzieci także mogą roznosić koronawirusa. Wracając do domu mogą zakazić rodziców, dziadków a także starsze rodzeństwo, które m.in. ze względów bezpieczeństwa zostało przeniesione na naukę w trybie zdalnym. Ale przecież młodsze dzieci same w domu nie zostaną, więc przeniesienie ich lekcji do online wiązałoby się z tym, że do pracy nie pójdą też rodzice. A to byłoby ze stratą dla gospodarki.
Tylko w tym wszystkim zapomniano o nauczycielach przedszkola i edukacji wczesnoszkolnej. "Czy my jesteśmy nieśmiertelni" – pytają na forach. Bo jakoś nikt się nie zastanawia nad przyznaniem dodatkowych pieniędzy dla szkół na środki ochrony dla tych pedagogów. Nie mówi się o pieniądzach na to, by można było podzielić klasy na pół i uczyć w mniejszym gronie i większym reżimie sanitarnym. Wreszcie, nikt nie wspomniał o premiach dla tych, których praca stała się obarczona o wiele większym ryzykiem niż w przeszłości.